Naczelnik poznańskiej drogówki odchodzi. „Dobra zmiana” w policji...
Szef poznańskiej drogówki Józef Klimczewski za tydzień pożegna się ze stanowiskiem. W kuluarach mówi się, że to decyzja polityczna - naczelnik zaczynał służbę jeszcze w milicji obywatelskiej.
Mówią o nim fanatyk policji oraz legenda poznańskiej drogówki. Chwalą za to, że mundurowych widać na drogach i krytykują za kontrolowanie własnych pracowników podczas służby i zamykanie się na nowe pomysły. Po 11 latach dowodzenia poznańską drogówką mł. insp. Józef Klimczewski - jeden z najbardziej rozpoznawalnych policjantów w mieście - pożegna się ze stanowiskiem. 16 grudnia oficjalnie odda pieczątki i przejdzie do dyspozycji Komendanta Miejskiego Policji w Poznaniu. Choć sam naczelnik tego nie potwierdza, to w kuluarach mówi się, że odejdzie na emeryturę.
- Niczego jeszcze nie podpisałem
- ucina plotki naczelnik Józef Klimczewski.
Ofiara „dobrej zmiany”?
W poznańskiej policji Józef Klimczewski pracuje od ponad 30 lat. Do służby został przyjęty 6 sierpnia 1984 roku. Obecnie ma najdłuższy staż z wszystkich funkcjonariuszy pracujących w tutejszej drogówce. Przez lata służby powoli wspinał się po szczeblach struktur. Najpierw w Komendzie Wojewódzkiej pełnił funkcję policjanta, dowódcy plutonu kompanii oraz zastępcy dowódcy kompanii. Później był zastępcą naczelnika drogówki, a w 2005 roku sam przejął w niej stery. Jako o oddanym i zasłużonym policjancie wypowiada się o nim Andrzej Szary, szef policyjnych związków w Wielkopolsce. Jego zdaniem, naczelnik mógłby zachować stanowisko, ale padł ofiarą czystek, które od jakiegoś czasu zapowiadał polski rząd.
W październiku Jarosław Zieliński, wiceminister spraw wewnętrznych i administracji mówił w Poznaniu, że wolna Polska powinna dać szansę młodszym oficerom. Padła zapowiedź, że osoby, które zaczynały służbę jeszcze w milicji obywatelskiej, nie będą mogły dłużej pełnić funkcji kierowniczych. Wówczas mówiło się, że w poznańskiej jednostce stanowiska może stracić nawet kilkunastu wysoko postawionych funkcjonariuszy - w tym właśnie Józef Klimczewski.
- Naczelnik to postać historyczna dla poznańskiej policji. Bardzo zasłużony i oddany. Szkoda, że musi odejść ze względu na czystki w strukturach. To wynik rządowych decyzji, bo naczelnik mógłby spokojnie pełnić służbę jeszcze dwa, trzy lata - dopóki pozwala mu na to zdrowie. Znalezienie na jego miejsce drugiej osoby, która znałaby specyfikę ruchu drogowego na wielkopolskich drogach tak jak on, będzie bardzo trudne - komentuje Andrzej Szary, szef NSZZ Policjantów w Wielkopolsce.
Klimczewski znalazł się wśród 159 naczelników z całej Polski, którzy muszą pożegnać się z posadą. Ci zostali uznani przez rząd za funkcjonariuszy „z przeszłością”, od której Józef Klimczewski się zresztą nigdy się nie odcinał. W 2014 roku w jednym z wywiadów dla „Głosu” mówił: - Wychowałem się w rodzinie milicyjnej i właściwie od zawsze wiedziałem, że będę albo księdzem, albo policjantem. Nie widziałem dla siebie innej roli w życiu. Obie instytucje potępiają zło.
Wybrał służbę i wstąpił w szeregi ówczesnej milicji obywatelskiej. Zaczynał w 1984 roku jako kontroler Komisariatu MO Portu Lotniczego Poznań Ławica, a cztery lata później pracował w nim jako dyżurny.
Policjanci testują drony i obserwują przejścia dla pieszych
Źródło: TVN24 / x-news
16 grudnia 2016 roku przed naczelnikiem otworzą się dwie furtki, które już wcześniej przedstawił wiceminister Zieliński: emerytura albo degradacja na niższe stanowisko. Sam naczelnik nie chce jednak komentować tego, jak będzie wyglądać jego przyszłość.
Słupki, statystyki i ostatnie słowo
Naczelnik Klimczewski zasłynął z tego, że bez względu na porę dnia i nocy zawsze pojawia się tam, gdzie dzieje się coś ważnego. Jeździ na prawie każdy wypadek śmiertelny, w święto Wszystkich Świętych kieruje ruchem przy najbardziej zatłoczonych poznańskich cmentarzach, a w Wigilię i Nowy Rok pojawia się na antenie programów informacyjnych, by mówić o poziomie bezpieczeństwa na drogach. Wśród jego załogi krąży opinia, że sam daje znać, gdzie i kiedy się pojawi, bo dzięki swojej obecności w telewizji stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych policjantów w Poznaniu. I jak się okazuje, jego obecność na miejscu zdarzenia jest pożądana bardziej przez dziennikarzy, którzy otrzymają informację z pierwszej ręki, niż przez policjantów.
- W policji jest dużo komórek i wydziałów. Są kryminalni, dochodzeniowcy, jest CBŚ. Jednak co by się nie działo, naczelnik wychodzi z założenia, że to drogówka jest najważniejsza
- mówi jeden z policjantów Wydziału Ruchu Drogowego KMP w Poznaniu. - Jak szef pojawia się na miejscu wypadku, to policjant nie może już o niczym decydować. On ma ostatnie słowo. A skoro to policjant prowadzi czynności, to powinien mieć do tego prawo - dodaje.
Dlaczego naczelnik przejmuje kontrolę na miejscu każdego wypadku, w którym zginął człowiek? Tym razem nie chciał rozmawiać, ale kiedyś przyznał, że każde takie zdarzenie traktuje, jakby było pierwszym, na które pojechał.
- Wbrew temu, co mówią niektórzy, to dla mnie nie tylko słupki w statystyce. Za każdym takim zdarzeniem kryją się bowiem ludzkie tragedie. To dramat najbliższych ofiary, ale także sprawcy i jego rodziny - mówił w rozmowie z „Głosem”.
Do piwnic, na aukcje, do muzeum. Fotoradary znikają z polskich dróg
Źródło: TVN24 / x-news
Jednak wspomniane „słupki i statystki” często pojawiały się w odniesieniu do poznańskiej drogówki pod jego kierownictwem. Po tym, jak opisaliśmy skargi funkcjonariuszy, którzy donieśli, że muszą wystawiać mandaty na akord, komendant wojewódzki zlecił przeprowadzenie w tym zakresie w Komendzie Miejskiej doraźnej kontroli.
- To się nie potwierdziło. Wyniki kontroli pokazują, że policjanci nie mieli narzuconych limitów mandatów przez swoich przełożonych
- mówi Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji.
Funkcjonariusze z drogówki upierają się jednak przy swoim. - Naczelnik zaczyna dzień od przeliczania mandatów i sprawdzania słupków, a później z tego rozlicza. On wyznaje zasadę, że nieważne jak - drogówka ma robić najlepsze wyniki - mówi jeden z policjantów.
(Nie)sławna przejażdżka porsche
W ostatnich latach naczelnik Klimczewski dał się poznać z lepszej i gorszej strony. Na przykład w kwietniu ubiegłego roku było o nim głośno, kiedy wielkopolską autostradą - oznakowanym, aczkolwiek nie służbowym porsche - pędził 213 km/h. W sieci pojawił się nawet filmik, na którym widać siedzącego za kierownicą uśmiechniętego szefa drogówki, który przekroczył prędkość o ponad 70 km na godzinę. Co więcej, porsche miało dwie różne tablice rejestracyjne, czyli samochód w ogóle nie spełniał warunków dopuszczenia do ruchu.
- Po tym zdarzeniu do naczelnika przylgnęło określenie „frog”. Jeśli teraz przy jakimś poznańskim policjancie albo przy członku stowarzyszenia Prawo na Drodze powiem frog, to wszyscy wiedzą, o kim mówię
- komentuje Emil Rau, „łowca fotoradarów” i członek Prawa na Drodze. - A dlaczego frog? Wcale nie chodziło o to, że pan Klimczewski szybko jechał. Gdyby nie patrzeć na ograniczenia administracyjne, które obowiązują w Polsce, to 213 km na godzinę nie jest aż tak dużą prędkością. Tu chodziło o coś innego. O to, kto siedział za kierownicą, jak się zachowywał i w końcu o uniknięcie odpowiedzialności za ten czyn. To jest sprawa bez precedensu - dodaje.
Z lepszej strony naczelnik pokazał się natomiast na początku tego roku, kiedy wraz z ówczesnym komendantem miejskim Romanem Kusterem po krótkim pościgu złapał złodzieja. Szefowie policji szli wtedy do poznańskiego urzędu miasta na posiedzenie Komisji Bezpieczeństwa i Porządku Publicznego. Na placu Kolegiackim o pomoc poprosiła ich dwójka robotników, którym ktoś chwilę wcześniej ukradł elektronarzędzia. Jak się okazało, złodziej nie miał z nimi szans. Został zatrzymany, a narzędzia wróciły do właścicieli.
Miał swoją wizję policji drogowej
- Od kiedy pamiętam, poznańska drogówka to Józef Klimczewski. Chyba można powiedzieć, że był fanatycznie oddany służbie - zauważa Emil Rau.
Jako przedstawiciel stowarzyszenia Prawo na Drodze z naczelnikiem spotkał się kilkakrotnie. Dwa razy w „jaskini lwa”, kiedy chciał porozmawiać o możliwości współpracy z policją.
- Z jednej strony byliśmy wysłuchani, a z drugiej naczelnik od razu zaczął budować mur, przez który nie mogliśmy się przebić.
Każda próba konfrontacji czy słowo krytyki była kolejną cegiełką. Z każdym negatywnym słowem pojawiało się nowe 10 centymetrów muru po jego stronie - wspomina Rau.
Według wielu J. Klimczewski udowadniał w ten sposób innym, że ma własną wizję poznańskiej drogówki i chciał, żeby była najlepsza w kraju. W policyjnych kuluarach mówi się, że jednostkę w Poznaniu traktował jak własną firmę. Teraz bez wątpienia każdy, kto wejdzie w jego buty i zasiądzie przy biurku, które naczelnik opróżni 16 grudnia, z pewnością będzie miał arcytrudne zadanie.