Na wakacje bez psa? Nie ma mowy!
My jedziemy na urlop, pies - do hotelu. Albo do schroniska - będzie taniej. No, można jeszcze wywieźć go do lasu - po powrocie weźmie się nowego... Jeśli jednak naprawdę kochasz psiaka, weź go ze sobą.
To będą piękne wakacje - jeszcze tylko wymyślmy, co zrobić z psem. Przecież nie weźmiemy go ze sobą. No bo jak?! - masz taki dylemat? Jeśli tak, zamiast psa powinieneś/powinnaś sprawić sobie raczej pluszowego misia. Ale nie o tym jest ten tekst. Chcemy pokazać, że wakacje z naszym psiakiem wcale nie są gorsze od tych bez niego. Ba, ci, o których zaraz przeczytacie, twierdzą, że taki urlop jest o wiele lepszy. I że wcale nie wymaga wielkiego wysiłku czy wyrzeczeń.
Dominika i Tomasz Macalikowie mieszkają we Wrocławiu ze swoimi dwoma psami - 7-letnią, wielorasową Gają oraz z 3,5-letnią suczką boarder collie Bletką. Żeby odpocząć od wielkomiejskiego gwaru, urlop spędzają zawsze w głuszy - podróżują rowerami, wędrują po górach albo pływają kajakiem. Jak często wybierają się gdzieś bez psów? Po chwili zastanowienia pan Tomek odpowiada. - Ostatnio pojechaliśmy bez nich na wesele do kuzyna - uśmiecha się.
Wszystko zaczęło się, gdy nie mieli jeszcze Bletki. Wybrali się z Gają na wyprawę rowerową po Ukrainie, Rumunii, Węgrzech i Słowacji. - Wybieramy trasy z myślą o psie, te mniej tłoczne - mówi wrocławianin.
Za pierwszym razem zrobili ok. dwóch tysięcy kilometrów, z czego Gaja przebiegła ok. 700. Odwiedzili już kilka krajów, m.in. Czarnogórę i Albanię. Pan Tomasz mówi, że psy ułatwiają komunikację z obcymi ludźmi. - W Czarnogórze, kiedy przekroczyliśmy prędkość, zatrzymał nas policjant. Akurat zepsuła się klimatyzacja - tuż po przekroczeniu granicy tego kraju - opowiada. - Gdy policjant podszedł, Gaja go oszczekała. Popatrzył, uśmiechnął się i powiedział: „Proszę jechać wolniej. Do widzenia”.
Pani Dominika zastrzega, że do wyprawy rowerami trzeba psa przygotować - nauczyć, kiedy ma wskoczyć do przyczepki, kiedy może biec obok i z której strony jest bezpieczniej. A wspólna nauka to sama przyjemność...
A co, jeśli oprócz psa mamy małe dziecko? Nic - bierzemy oboje i ruszamy w świat. Jak mieszkańcy Poznania, Ada i Maciej Raczakowie oraz Janek, ich 5-letni syn. Jeszcze przed czasami Jaśka do domu trafiła Tośka, dziś dojrzała suczka. Zaopiekowali się nią po śmierci mamy pani Ady. Podobnie jak w przypadku dwójki wrocławian, Racza-kowie nie podróżują z psem samolotem. To oznaczałoby bowiem, że Tośka musiałaby lecieć w luku bagażowym, a tego właściciele chcą jej oszczędzić. Jeździ więc samochodem, przypięta do siedzenia specjalnymi szelkami. Nie gardzą też wygodnym pociągiem.
Właścicielka psa podkreśla, że takie wyprawy nie są problemem. Zawsze, gdy chce wejść do restauracji, pyta, czy nikomu z obecnych tam to nie będzie przeszkadzało. Czasem zdarza się, że ktoś nie lubi psiego towarzystwa. Ale i w takiej sytuacji można sobie poradzić. - Ostatnio w restauracji w Kazimierzu Dolnym ktoś taki się zdarzył. Pan kelner zaproponował, by ta osoba przeniosła się do innej sali. My zostaliśmy w środku, a nikt inny nie miał nic przeciw temu - mówi.
Jeszcze łatwiej, jak podkreśla, jest za granicami Polski, szczególnie we Włoszech, gdzie często bywają. Zapewnia, że nigdy nie spotkali się tam z odmową, gdy chcieli wejść z Tośką do restauracji, hotelu czy sklepu. Uczula też tych, którzy chcieliby zakosztować podróży ze swoim psem, na zasady savoir vivre’u. - Zwierzę trzeba nauczyć podstawowych zasad obowiązujących w miejscach publicznych - mówi.
Ada Raczak nie ma wątpliwości: pies nie stanowi problemu. - Ludzie często szukają wymówek: że się nie da, że to kłopot. Ale wszystko jest do zrobienia - zapewnia. - Poza tym dzieci wychowują się o wiele lepiej ze zwierzętami - mój syn ma 5 lat i nigdy dotąd poważnie nie chorował. A ciągle śpi z psem, je z nim z jednej miski...
Wyprawy Raczaków można podpatrzyć na ich domowym blogu: www.crazyjtravel.pl
Żyją w Warszawie, podróżują po całej Europie - zawsze z przygarniętą ze schroniska Luśką. Doświadczeniami z wypraw dzielą się na swoim blogu: makulscy.com. Wcześniej wszędzie jeździli we dwójkę. Teraz, mając psa, musieli zmienić sposób podróżowania - przede wszystkim to oznaczało koniec z samolotami. Zwiedzanie zabytków, jak zapewniają, to żaden problem - wystarczy odpowiednio się zorganizować. Kiedy są w dużym mieście, w którym np. chcą zwiedzić kościół czy muzeum, znajdują w pobliżu park, w którym jedno może poczekać z Lusią, a drugie zwiedza. Potem się zmieniają.
Sporym problemem bywa szukanie noclegu. - Niektórzy piszą, że przyjmują psy w pensjonacie, ale gdy dzwonię i dopytuję, to się okazuje, że owszem, przyjmują, ale tylko takie do 5 kilogramów - tłumaczy pani Aleksandra. - My nigdy nie mówimy na blogu, ile Luśka waży, żeby informacje były wiarygodne. Jeśli więc hotel pisze, że przyjmuje psy i my tam jedziemy, to znaczy, że przyjmują tam wszystkie, a nie np. tylko te do 7 kilogramów - dodaje. Bez problemów zabierają psa na spływy kajakowe - zwierzę ma swój specjalny kapok - na wypadek, gdyby gdzieś daleko od brzegu wpadło do wody.
Jak podkreśla warszawianka, czas spędzony z Luśką to arcyważne chwile: oboje z mężem pracują, więc na co dzień pies jest 5-6 godzin sam. Taki wyjazd to więc dla całego stada możliwość pobycia razem.
Jest jeszcze jedna zaleta takich wspólnych podróży: dzięki nim Makulscy „zwolnili tempo”. - Wcześniej staraliśmy się „zaliczać” kolejne atrakcje: kiedy gdzieś byliśmy, chcieliśmy jak najwięcej zobaczyć. Teraz jest selekcja - planujemy jeden szlak odpowiedni na jej łapki - to ok. 14-15 km dziennie, chociaż sami moglibyśmy iść dalej. Nie robimy tego jednak, bo ona nie może - podkreśla moja rozmówczyni. Dodam, że w czasie wyjazdu Luśka nigdy nie zostaje sama w hotelu czy pensjonacie - wszędzie chodzi ze swoimi ludźmi.
I kto nadal uważa, że na wakacje psa trzeba oddać do hotelu/schroniska/wywieźć do lasu (niepotrzebne skreślić)?
Autor: Maciej Sas