Na turnusie w Ustroniu. Miłość w sanatorium. Ta prawdziwa, nie z TV
Sanatorium to nie tylko zabiegi i ratowanie zdrowia. To też okazja, żeby obudzić w sobie kolejną młodość. Na dancingu w „Równicy” czy „Róży”, w tańcu, czasem na wieczornej randce gdzieś w sanatoryjnych murach, czasem na spacerze, z dala od turnusowych towarzyszy. Ludzie zakochują się, a sanatorium sprzyja miłości, czasem także młodzieńczym wybrykom.
Na dworcu kolejowym Ustroń Zdrój zdarzają się bardzo czułe pożegnania. Czasem rozstają się pary, które mogą nie spotkać się już nigdy. Poranny pociąg do Katowic zabiera Magdalenę, która właśnie rozstaje się z Piotrem. Podczas podróży o swojej sanatoryjnej miłości mówi początkowo niechętnie.
Magdalena: Nie wiem, co będzie, bo on jest ze Świętokrzyskiego, ja ze Śląska. Ale to było dobre, tyle wiem. No i to dobry chłopak, dżentelmen.
Krótkie ze sobą spędziliśmy chwile
Piotr jest po sześćdziesiątce, ona też. Magdalena niewiele mówi o swoim życiu w Katowicach. Przyznaje, że jest wdową, że jest samotna od prawie dziesięciu lat. Że smutno czasem, bo przez lata była bardzo aktywna, uczyła polskiego w szkole podstawowej, a teraz ma za dużo czasu. I że do sanatorium jeździ tak często, jak tylko się da, stara się przynajmniej raz na dwa lata.
Jest jedną z tysięcy kuracjuszy, którzy odwiedzają ustrońskie uzdrowisko. Spośród tych tysięcy po raz pierwszy dostrzegła kogoś, kim się zainteresowała. Piotr podszedł do niej podczas wieczorku tanecznego w Domu Zdrojowym i zaprosił do tańca.
Magdalena: To było podczas drugiego wieczorku. Zatańczyliśmy kilka piosenek, o 22 rozeszliśmy się do swoich pokoi. Później go mijałam, uśmiechał się do mnie, aż w końcu, to było piątego dnia, zaprosił mnie na spacer.
Ciągle mówi zdawkowo, sucho, chyba niechętnie. Aż pytam, czy się zakochała. Myśli chwilę i z uśmiechem odpowiada wierszem:
„Czy kocham; krótkie z sobą spędziliśmy chwile
Ale one mnie przeszły tak słodko, tak mile
Że będą długo, zawsze myśli mej przytomne
I dalibóg, że nigdy ciebie nie zapomnę”.
Przyznaje, że być może już nigdy się nie spotkają. Ale wymienili się telefonami, może uda się przynajmniej od czasu do czasu porozmawiać. On też jest wdowcem, ale pomaga dzieciom, opiekuje się wnukami.
- On ma pewnie mniej czasu niż ja, a nie chcę mu się narzucać. Ale może, jeśli mnie zaprosi, kiedyś go odwiedzę, gdzieś tam w podkieleckiej wiosce - mówi i się uśmiecha.
Setki tysięcy kuracjuszy, to dzisiaj coraz większy rynek
Ustroń to miasto typowo uzdrowiskowe, kuracjuszy widać tutaj na każdym kroku. Zresztą biznes sanatoryjny jest dzisiaj ogromny i z roku na rok coraz bardziej się rozrasta.
W 2017 roku Główny Urząd Statystyczny policzył 277 zakładów lecznictwa uzdrowiskowego i 21 stacjonarnych zakładów rehabilitacji leczniczej w całej Polsce. Na koniec 2016 roku stacjonarną opiekę uzdrowiskową zapewniały 244 zakłady (szpitale i sanatoria uzdrowiskowe), które dysponowały 44,1 tys. łóżek.
Na leczeniu w trybie stacjonarnym przebywało tylko w 2016 r. ponad 737 tys. kuracjuszy, to więcej niż rok wcześniej. Ważna statystyka: kobiety stanowią ponad 60 procent pacjentów, prawie połowa kuracjuszy to osoby po 65. roku życia.
Niemal we wszystkich województwach działają dzisiaj większe lub mniejsze uzdrowiska.
Najwięcej łóżek jest w województwie zachodniopomorskim (ponad 10 tysięcy), kujawsko-pomorskim (ponad 7 tysięcy łóżek, ze słynnym Ciechocinkiem na czele) i dolnośląskim, gdzie znajduje się ponad 5 tysięcy łóżek. W województwie śląskim jest ich prawie 3 tysiące, bezsprzecznie króluje tu właśnie Ustroń.
Zdecydowana większość, bo ponad połowa kuracjuszy, zostaje wysłana do sanatorium przez Narodowy Fundusz Zdrowia, wtedy pobyt jest opłacony właśnie z Funduszu. Coraz więcej osób, bo ponad 30 procent, decyduje się dzisiaj także na pobyty pełnopłatne. Reszta to pacjenci kierowani przez ZUS, PFRON, KRUS i inne instytucje. Ci kuracjusze, którzy korzystają z opłaconych pobytów, muszą zastosować się do dość surowych rygorów, narzucanych przez sanatoria.
Niewinne flirty zdarzają się przy kawie
Kawiarnia w centrum miasta. Przy stoliku siedzą trzy dojrzałe kobiety, rozmawiają, śmieją się. Nagle, pewnym krokiem podchodzi mężczyzna, po sześćdziesiątce, w eleganckiej marynarce.
- Panie z „Równicy”? Ja z „Róży”, mogę się dosiąść do pań? - pyta, czeka na zgodę, a kiedy panie pozwalają, najpierw całuje je w ręce, później siada.
„Równica” i „Róża” to nazwy sanatoriów, które działają w Ustroniu, jest ich zresztą więcej - są rozmieszczone w dzielnicy Zawodzie, tam, gdzie stoją słynne piramidy wybudowane w latach 60. XX wieku. „Róża” to jedna z piramid, „Równica” to największy budynek na Zawodziu, który może przyjąć kilkuset kuracjuszy w jednym turnusie.
Zaczyna się rozmowa, głośna, wesoła. „Nazywam się tak i tak, jestem ze Słupska. O, a pani ze Szczecinka? To właściwie jesteśmy sąsiadami”.
Rozmowa trwa w najlepsze, pan ze Słupska zamawia pani z Bydgoszczy kolejną kawę, jej towarzyszki wybierają się w międzyczasie na spacer. W końcu tę niespodziewaną randkę przerywa pora obiadowa, wszyscy muszą wrócić do swoich sanatoriów, żeby nie przegapić posiłków i popołudniowych zabiegów.
Bo sanatorium to też rygor. Rano śniadanie, zabiegi, przerwa, obiad, zabiegi, czas wolny. O 22 wszyscy muszą wrócić do swoich pokoi, ale nawet pracownicy przyznają, że to akurat nie zawsze się udaje. Za niedostosowanie się do regulaminu grożą kary, najbardziej srogą jest wydalenie z turnusu.
Zdrady, małżeństwa i wstyd po wyrzuceniu
To, jak wygląda życie w sanatorium, obserwują pracownicy sanatoriów.
Marcin, barman w jednej z kawiarń sanatoryjnych: Jakby to do nas przyjechali ludzie z telewizji, ten program o miłości w sanatorium miałby na pewno bardziej pikantny scenariusz.
Jako barman w kawiarniach i na sanatoryjnych dancingach pracuje od ponad 30 lat.
- Trzy zgony na parkiecie widziałem. Bywało tak, że kogoś poniosło, a serce przecież już nie to. Raz próbowaliśmy reanimować, nie skończyło się dobrze. Ale każdy, kto pracował w sanatorium, widział dużo. Miłości, zdrady, zdarzały się awantury, kiedy żona postanowiła sprawdzić, jak jej mąż spędza czas w sanatorium. Odwrotnie oczywiście też, tu nie ma reguły.
Właściciel restauracji w strefie uzdrowiskowej też rzuca podobnymi historiami.
- Raz było wręcz tragikomicznie. Niedzielne popołudnie, kuracjusz tańczy sobie z partnerką, patrzy, a tu przychodzi jego żona. Najpierw próbował uciekać, kryć się w kuchni, ale zobaczył, że żona jest na parkiecie i dobrze bawi się z jakimś facetem. No i zaczęła się awantura, mało brakowało i musiałbym tego dnia zamknąć lokal.
Zdarza się, że kuracjusze znajdują w sanatorium swoje drugie połówki.
Barman: Jest kilka par, które poznały się tutaj, w Ustroniu, i od kilku lat ciągle tu przyjeżdżają. Niektóre nawet wzięły ślub. Sam widuję parę, która kilka lat temu poznała się u nas. Do dzisiaj przyjeżdżają, przynajmniej raz w roku, wcześniej byli w małżeństwach, zakochali się, rozwiedli i przyjeżdżają, chyba żeby świętować rocznicę poznania.
Jeden z lokalnych barów niedaleko dworca kolejowego, we wtorek przed południem. Dwóch mężczyzn siedzi przy piwie. Są wyraźnie smutni, małomówni, ze sobą właściwie nie rozmawiają. W końcu wyjawiają, że czekają na pociąg do domu.
Jan, lat 60, emerytowany górnik: Spieprzyłem, powiem szczerze. Trochę z kolegą wypiliśmy, poniosło nas. No i wyrzucili nas, musimy wracać do domu, już trzeciego dnia.
Zasady są bezlitosne. Nie dość, że musieli opuścić sanatorium, to jeszcze będą zmuszeni do zapłacenia za cały pobyt, który miał być opłacony z NFZ.
- I teraz przede mną najgorsze. Jak powiedzieć żonie, że mnie wyrzucili i za co - mówi. Bierze ostatni łyk piwa i powoli idzie na pociąg.