Na poligonie rezerwie kręgosłup nawala, serce lata szybciej [zdjęcia]
Z Torunia do Obrony Terytorialnej poszli rezerwiści „w latach”. Niekoniecznie zadowoleni z trzytygodniowej przerwy w życiorysie na poligon
Bang, bang, bang! Przerwa na papierosa. Bang, bang. I kolejne ćwiczenie. Bang! Dziesięć godzin dziennie. - Ćwiczyli „na sucho”, bozagrożenie pożarem nie pozwalało użyć nawet ślepaków - wyjaśniają wojskowi.
- Damy radę, a dlaczego nie? Podczas zasadniczej służby wojskowej przed laty nie mieliśmy styczności z zagranicznymi żołnierzami, a tu coś nowego. Amerykanie pokazali nam swój sprzęt i broń. Nasze kałachy mogą wpaść do wody lub w piach i dalej będą strzelać. A ich karabiny,po zapiaszczeniu, już nie - opowiadają rezerwiści na poligonie Centrum Szkolenia Logistyki w Grupie pod Grudziądzem.
W scenariuszu ćwiczeń „Anakonda - 16” toruński 12. batalion Obrony Terytorialnej zabezpieczał odwrót niemieckich saperów po rozłożeniu mostu przez Wisłę. Do tego przygotowywali ich Amerykanie z 18. Brygady US MP - czyli żandarmi wojskowi, którzy powoływani są na ćwiczenia także z cywila.
Od kilku miesięcy w doniesieniach MON przewija się motyw wykorzystania organizacji paramilitarnych do budowy Obrony Terytorialnej, która byłaby wsparciem oddziałów operacyjnych armii. Tylko nie w Toruniu. Stąd do OT poszli rezerwiści „w latach”. Niekoniecznie zadowoleni z trzytygodniowej przerwy w życiorysie na poligon.
Żona ma większy „poligon”
39-letni starszy kapral rezerwy Rafał Oleszek z Torunia w cywilu pracuje w „płatkach”. Jest liderem grupy produkcyjnej. Z wojska po zasadniczej służbie wyszedł w 2000 r. W Czarnem był na szkółce kaprali jako dowódca czołgu T-55. Później na „liniówce” w Morągu. Po 16 latach życia w cywilu upomniało się o niego wojsko i powołało na ćwiczenia rezerwy.
- W każdym kolejnym dniu przypominają się nawyki z wojska - opowiada. - Na początku nie było żadnych. Nerwy były. Ani w pracy, ani w domu nie byli zachwyceni ćwiczeniami. - Całe życie przerwane - komentuje Rafał Oleszek.
Niektórzy dostali zaproszenia na ćwiczenia („Jak tam stan zdrowia, czy można powołać na ćwiczenia?” - pytało WKU), innym nakazano, pouczając, co grozi, jeśli się ktoś nie stawi.
- Dowiedziałem się o ćwiczeniach z wyprzedzeniem, mogłem się z tym psychicznie „ułożyć”. Mam rodzinę, dwoje dzieci (4 i 8 lat, koniec roku szkolnego), obowiązki. Żona została sama z dziećmi, to „poligon” ma chyba większy niż ja. Na szczęście czas szybko leci.
Miodowy miesiąc z armią
Szeregowy rezerwy 34-letni Marcin Kostecki z okolic Ciechocinka w wojsku przeżywa... miodowy miesiąc! - Przed ślubem już wiedziałem, że będę musiał stawić się na ćwiczenia. Żona szczęśliwa nie jest, ja też, ale już niedługo. Do końca tygodnia w lesie, a później do Ciechocinka na lody.
Marzył o pracy w radio, ale - nie wyszło. W cywilu pracuje w chłodni przy owocach. - Prawie całe życie na „widlaku” - mówi. W wojsku służył w latach 2001-2002. Jednostka w Braniewie .
- Obecne wojsko mi się podoba, można sobie przypomnieć, jak to się biegało po lasach w piachu z bronią na plecach - opowiada. - Fajne doświadczenie, tylko ciężko z tym porannym wstawaniem. Do pracy wstawałem o siódmej, a tu trzeba wstać o 5.30, a o szóstej już śniadanie i pobranie broni.
Narzekają, że trochę długa jest przerwa między śniadaniem (6.00), a obiadem (14.00). Muszą coś ze sobą zabierać do zjedzenia.
- Kiedy byłem na „liniówce”, to w połowie coś suchego zawsze nam przywieźli - wspomina jego kolega, Rafał Oleszek.
Dziesięć godzin dziennie zajęć; zapewniają, że czas szybko leci. Czasami udaje im się zdać broń przed kolacją, a czasami dopiero po. Zdanie broni jest równoznaczne z czasem wolnym. Na „liniówce” zajęcia trwały do obiadu. No i wtedy byli młodsi!
- O 20 lat i 30 kilo - wtrąca Marcin Kostecki.
- Teraz przerwa na obiad i jazda dalej na zajęcia!
Są zgodni, że Obrona Terytorialna powinna być dla pasjonatów, z których byłby większy pożytek, choć i z nich jakiś pożytek chyba też jest. Przyznają, że już się zrobili trochę za starzy na wojaczkę. WKU mogłoby dołożyć więcej starań, by wyselekcjonować zainteresowanych militariami. Wielu, w przeciwieństwie do nich, nie przeszło nawet zasadniczej służby.
- Ile lat będą jeszcze nas targać na ćwiczenia? - pytają. - Do sześćdziesiątki?! A pokolenia 20-latków kałacha w dłoni nawet nie trzymało. Młodzi ludzie siedzą przed komputerami, a my biegamy po lesie.
- Przecież są przepisy, które umożliwiają powołanie tamtych - irytują się. - Dlaczego nikt z tego nie korzysta?
Perspektywa, że armia jeszcze przez 20-30 lat będzie ich wzywać - jakoś nie poprawia im humoru.
- Ćwiczenia mogą trwać dwa, trzy dni, góra tydzień, ale nie trzy tygodnie! - utyskują niektórzy.
- Człowiek w tym wieku jest już przyrośnięty do rodziny, pracy i środowiska, zakorzeniony w życiu; ciężko oderwać się od rzeczywistości na tak długo - mówią. Zapewniają, że do domów będą wracać z większym uśmiechem.
Nie dajemy rady
Porucznik rezerwy Marek Sławiński z Górska pod Toruniem w cywilu prowadzi prywatną firmę. - Takie wyrwanie z rzeczywistości nie było najlepszym pomysłem zafundowanym mi przez armię - kręci głową. Za rok nie podlegałby już ćwiczeniom. W wojsku był od 1980 po stan wojenny. Wtedy miał 23 lata. Dziś - 59 lat.
- Wydolnościowo nie dajemy rady - nie ukrywa. - Ktoś, kto na szczeblu Wojskowej Komendy Uzupełnień podejmuje takie decyzje - chyba nie ma kontaktu z rzeczywistością.
Zastałem „wojaków” podczas „statycznych” ćwiczeń sztabowych, ale przecież wcześniej byli „w polu”. - Moja forma - w porównaniu z 30-35 latkami - jest po prostu niższa - nie ukrywa Marek Sławiński. - Kręgosłup nawala, serce lata trochę szybciej niż normalnie - wylicza. - Ale za to 59-letnie stopy są już tak zdeptane, że nie obciera ich żaden but - żartuje.
Jego zdaniem mężczyźni (kobiety też, czemu nie, ale tylko te, które tego chcą) w Polsce powinni przechodzić podstawowe przeszkolenie (np. dwu-, trzymiesięczne), nie w formie służby zasadniczej (- Taką formą jest ochotnicza służba przygotowawcza, po odbyciu której zostaje się żołnierzem rezerwy i która otwiera drzwi do służby zawodowej - tłumaczy zaraz wojsko). Tylko to powinna być oferta dla dwudziestokilkulatków. - Wojsko kształtuje i wyrabia nawyki - dla młodych powinny być takie przeszkolenia. To mógłby być trzon Obrony Terytorialnej, na powołanie której teraz kładzie się nacisk. Młodzi są sprawniejsi fizycznie, łatwiej ich ukształtować. Powoływanie do OT osób z wyższą średnią wiekową jest nieporozumieniem. Wyrwanie z życia w cywilu dla niektórych jest trudnym doświadczeniem, powoduje napięcia i nerwowe sytuacje. Tu nie ma przepustek do domu, żeby pozałatwiać sprawy, a stąd się tego nie da zrobić. Wbrew obiegowym opiniom wielu chłopaków chce trafić do wojska i przeżyć jakąś przygodę. Sytuacja międzynarodowa jest niepewna, a nawet podstawowe przeszkolenie przygotowuje do ewentualnych wyzwań.
Nic nas nie zaskoczy
Plutonowy podchorąży rezerwy Marcin Prażmowski z Torunia, 41 lat. Adwokat, prowadzi kancelarię. W 2000 roku był w szkole podchorążych rezerwy. Później dwa razy na przeszkoleniu, ale nie na tak długich ćwiczeniach jak teraz.
- Nie mam problemów, przez pierwszy tydzień szkolenie przypominało ogólnowojskowe - opowiada Marcin Prażmowski. - W domu żona nie robiła mi problemów, potraktowałem ćwiczenia jako oderwanie się od zajęć. My to jesteśmy stare wojsko. Przeżyliśmy służbę zasadniczą, szkółki, nic nas nie zaskoczy.
- Z przekonania zawsze byłem cywilem. I kogoś takiego jak ja trudno później wpasować w armijny system. Czego ojczyzna wymagała - pójścia po studiach do szkoły podchorążych rezerwy - wykonałem. Nie obijałem się. Wtłoczenie mnie w zadania i normy - jest trudne. Tym bardziej, kiedy przez lata prowadzi się prywatną firmę i jest się dla siebie sterem, żeglarzem i okrętem. Dlatego nagłe podporządkowanie jest dla mnie problemem.
Marcin Prażmowski pochodzi z rodziny o tradycjach wojskowych, o zostaniu żołnierzem - w młodości marzył, ale... - To było dawno. Kiedy dorosłem, nie miałem już takich zapędów - opowiada. - Nie migałem się jednak przed wojskiem.
- Teraz też się nie migamy - wchodzi w słowo Marek Sławiński. - Przyszły kwity z WKU, każdy swoje pomyślał, ale jak trza, to trza. Uważam, że niektóre centralne pomysły nie są najlepsze. Jeśli są entuzjaści z organizacji proobronnych, którzy o wojsku marzą, to może niech przyjadą do jednostki na miesięczne szkolenie, przebiegną się pasem taktycznym i jeśli zapał do wojska im po tym nie wystygnie, to bardzo dobrze, niech służą. Tylko w jednostkach paramilitarnych ćwiczenia wyglądają nieraz trochę śmiesznie...
- Tacy ludzie powinni trafić do wojska - dodaje Marcin Prażmowski. - Tylko czymś innym są dobrowolne ćwiczenia w weekend, gdy mamy czas, a co innego - w wojsku. Tu niczego nie robi się na zasadzie „jak mi się będzie chciało”. Tutaj trzeba wszystko zrobić na rozkaz. Pasjonaci powinni posmakować wojska „na bojowo”.
Żołnierz w makijażu
Na około 260 powołanych mężczyzn (stan początkowy, kilkunastu „odpadło” m.in. ze względów zdrowotnych) jest jedna kobieta - kapral Kalina Tokarska. W cywilu jest doradcą technicznym w „Castoramie”. Studiuje prawo w Toruniu. Na twarzy delikatny makijaż, o kolczykach jednak zapomnij. W pracy także nosi płaskie buty wzmocnione blachą.
- Zostałem powołana jako rezerwa - opowiada. - To dla mnie nic nowego, wcześniej przez cztery miesiące byłam na służbie przygotowawczej, gdzie większość również stanowili mężczyźni.
Mieszka tutaj osobno, nie odczuwa inności z powodu płci. Przed miesiącem skończyła kurs podoficerski rezerwy. - Wojsko zawsze chodziło mi po głowie, nie mam tradycji rodzinnych, ale zostałam wychowana w tradycji patriotycznej, dziadek był w AK, jego brat w obozie. Zawsze z szacunkiem do historii i patriotyzmu.
Jak wzywają, to trzeba
Szeregowy Marcin Kulesza (wiek, 31 lat) w cywilu zmienia akurat pracę. Wcześniej pracował jako operator sitodruku w drukarni. Mieszka w Lubiczu. Na wezwanie do wojska zareagował lekkim zdziwieniem, chociaż spodziewał się, że coś może się wydarzyć. W ubiegłym roku dostał kartę mobilizacyjną i usłyszał, że być może będzie wzywany na ćwiczenia.
Zasadniczą służbę odbył w 2007 roku. Był w Słupsku - Redzikowie. Później w dywizjonie rakietowym obrony przeciwlotniczej w Gdyni.
- Jak wzywają, to trzeba - podsumowuje krótko ćwiczenia. - Przed wcieleniem powinny być przeprowadzane ponowne badania - postuluje - żeby stwierdzić, że żołnierz jest w pełni sprawny. U nas w plutonie był przypadek, że kolega został wezwany na ćwiczenia po wyleczonej kontuzji kręgosłupa, a w czasie ćwiczeń - kontuzja się odnowiła.
Sęk w tym, że kategorię wojsko przyznało w młodości. Później w WKU już nie było doktora, który zainteresowałby się zdrowiem rezerwistów.
- Żona musi sobie teraz radzić z dwójką dzieci (6 i 7 lat), ale na szczęście ćwiczenia dobiegają końca - dodaje Marcin Kulesza. - Tęsknota za rodziną jest zawsze. Dzieci pytają: kiedy tata wróci?
Idzie wytrzymać
Sierżant rezerwy Marcin Chęsy, były żołnierz zawodowy, w cywilu pracuje w ochronie. Odsłużył w wojsku piętnaście lat. Był na trzech misjach: Liban i dwa razy Irak. Chciał jeszcze jechać do Afganistanu, ale dowódca nie wyraził zgody. W ochronie nie brakuje mu adrenaliny, szczególnie podczas zabezpieczania imprez masowych. Ostatnio obstawiali mecz w Gdańsku. Przyjechali kibice Legii, narobili dymu.
Nie miał problemu z wpasowaniem się w rygor - tylko pięć lat minęło od jego służby.
Rezerwiści chwalą współpracę z Amerykanami. - Oni są lepiej zgrani, częściej ćwiczą wspólnie - tłumaczy Łukasz Sokołowski. - Każdy z nich wie, co ma robić i mają do siebie zaufanie. A my spotykamy się raz na kilkanaście lat. W ogóle się nie znamy. Nie wiemy, kto co umie, a na polu walki trzeba na sobie polegać.
Szeregowy Łukasz Sokołowski mieszka w Gutowie w gminie Zławieś Wielka. Jest kierowcą: - Szef się śmiał, że wojsko upomniało się o mnie po tylu latach - opowiada. - Żony zawsze martwią się o mężów, ale nie jest źle. Idzie wytrzymać.
W sobotę wracają do domu.