Na obozie harcerskim zginęły dwie nastolatki
Pięć osób nie żyje, a kilkadziesiąt zostało rannych. To tragiczny bilans nawałnicy, która w nocy z piątku na sobotę przeszła przez północną część Polski. Dwie ofiary to harcerki z Łodzi.
Dwie młode harcerki ZHR nie żyją, a 37 uczestników obozu w Suszku w pow. chojnickim (woj. pomorskie) zostało rannych. Tak wygląda tragiczny bilans nawałnicy, która przeszła nad obozem rozbitym w lesie. Gdy patrzy się na zdjęcia z lotu ptaka, ciężko uwierzyć, że kilka godzin wcześniej w ogóle był tam las.
Na obozie w Suszku odpoczywało 139 harcerzy z łódzkiej chorągwi Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. Z młodzieżą było 16 osób kadry, w tym siedem osób pełnoletnich. Obóz rozpoczął się 26 lipca, wrócić do Łodzi mieli 16 sierpnia. Wrócili w sobotę, ale nie wszyscy. 13- i 14-latka zginęły przygniecione drzewami. Obie były koleżankami z osiedla, szkoły i drużyny harcerskiej. Jedna z nich była na obozie z siostrą bliźniaczką. Jej cudem nic poważnego się nie stało.
W piątek front burzowy przemieszczał się z południowego zachodu Polski na północny wschód. Wiele osób po środowych burzach śledziło radary burzowe i prognozy pogody. Niestety, ktoś w Suszku chyba nie znał ostrzeżeń wydanych przez IMiGW w Polsce.
To był kataklizm. Burza w Suszku uderzyła ok. godz. 23. Wiatr łamał drzewa jak zapałki. Żywioł bez trudu zrywał dachy i linie energetyczne. - Pierwszy rozkaz padł, gdy uderzyły pierwsze pioruny. Mieliśmy schować się pod prycze w namiotach - opowiada jeden z harcerzy.
Kilka minut później zapanował chaos. - W pewnym momencie drużynowy krzyknął, żebyśmy pobiegli do jeziora Śpierewnik, bo tylko tam nie było drzew. Drzewa spadały centymetry od naszych głów - mówi harcerka. - Nie wiedzieliśmy, czy wszystkim udało się uciec - dodaje nastolatka.
Na miejsce zostały wysłane, oprócz ratowników medycznych, strażaków i policjantów, specjalistyczne grupy poszukiwawcze. Pierwsi ratownicy byli na miejscu dopiero około godz. 4 rano. Przedostali się łódkami przez jezioro. Dopiero po kolejnych kilkudziesięciu minutach nadjechali kolejni samochodami terenowymi.
Nikt nie wiedział, ile osób w chaosie i nawałnicy mogło zostać uwięzionych pod drzewami. - To była jedna z najtrudniejszych akcji ratowniczych w moim życiu - mówi ratowniczka z Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej OSP w Gdańsku. Najważniejszy był czas, a ratownicy z trudem przedzierali się przez teren z powalonymi drzewami.
- Przyjechałem do Suszka nad ranem, gdy tylko dowiedziałem się o tym, co tu się wydarzyło. Tutaj nie ma połowy lasu. Te drzewa zaczęły się przewracać na namioty. Została zarządzona szybka ewakuacja, ale była prowadzona w bardzo trudnych warunkach, bo odbywała się pomiędzy spadającymi drzewami - opisywał Adam Kralisz, przewodniczący Okręgu Łódzkiego ZHR.
Ocalałych harcerzy ewakuowano do szkoły w miejscowości Nowa Cerkiew, a rannych przewieziono do dziewięciu szpitali: w Chojnicach, Starogardzie Gdańskim, Słupsku, Kościerzynie, Bydgoszczy, Pile, Człuchowie, Więcborku, Tucholi.
W większości pacjenci mieli niegroźne obrażenia, ale jedna osoba miała pękniętą kość czaszki, a jeden z pełnoletnich harcerzy doznał złamania kości udowej. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Jednak wczoraj w szpitalach pozostawało jeszcze sześć osób.
Większość ocalałych harcerzy odebrali prywatnymi samochodami z miejsca ewakuacji rodzice. Po pozostałych uczestników obozowiska Urząd Wojewódzki w Łodzi wysłał autokary. Na miejsce tragicznych wydarzeń przyjechali Dariusz Drelich, wojewoda pomorski, i Zbigniew Rau, wojewoda łódzki. Autokary z harcerzami wróciły do Łodzi w sobotę tuż przed północą. Wróciło ich zaledwie kilkunastu. Dwoje przywiózł sam wojewoda. - Jednego chłopca zabraliśmy, bo został wypisany ze szpitala. Drugi z harcerzy nie miał jak wrócić, bo doszło do drobnego nieporozumienia z rodzicami, a autokar już odjechał - mówi Zbigniew Rau.
Autokary z harcerzami wjechały do środka Atlas Areny. Widok był poruszający. Dzieci opatulone tzw. kocami życia stworzyły krąg. Wszyscy złapali się za ręce i odśpiewali „Bratnie słowo”. Potem w ciszy z najbliższymi dojechali do domów.
Rodzinom ofiar poszkodowanych w Suszku pomoc oferowali nie tylko wojewoda łódzki, ale także marszałek województwa i prezydent Łodzi. Jednocześnie zapewniono im możliwość opieki psychologicznej jeszcze na miejscu tragedii.
W niedzielę na polecenie łódzkiego kuratora Grzegorza Wierzchowskiego skontrolowano wszystkie obozy harcerskie w woj. łódzkim. Nieprawidłowości nie znaleziono.
W sprawie tragicznych wydarzeń w Suszku śledztwo prowadzi Prokuratura Rejonowa w Chojnicach. - Badamy trzy wątki: nieumyślnego spowodowania śmierci, uszkodzenia ciała wielu osób i narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. W tym kierunku będą prowadzone czynności - mówi Jacek Korycki, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Słupsku.
Na Pomorzu w czasie nawałnicy zginęło w nocy z piątku na sobotę łącznie pięć osób. Prądu zostało pozbawionych ponad pół miliona odbiorców, najwięcej w woj. kujawsko-pomorskim. Wiele miejscowości wciąż jest odciętych od świata. Drzewa, które łamały się jak zapałki, blokują drogi dojazdowe, w wielu miejscach nie ma prądu. Służby robią, co mogą, by usunąć skutki kataklizmu.
W Łódzkiem trwa usuwanie skutków czwartkowej nawałnicy, która przeszła przez centrum regionu i burzy, która wyrządziła szkody w pow. sieradzkim w nocy z piątku na sobotę.
Harcerskie tragedie sprzed lat
W historii łódzkiego harcerstwa najtragiczniejszym wydarzeniem jest katastrofa dwóch łodzi rybackich z pasażerkami, która wydarzyła się 18 lipca 1948 r. na jeziorze Gardno, położonym na Wybrzeżu Słowińskim w województwie pomorskim. Zginęło w niej 25 osób, w tym 23 harcerki Chorągwi Łódzkiej ZHP - wśród których było 21 nieletnich.
Przyczyną tragedii było przeciążenie obu łódek - ich pojemność sięgała 20 miejsc, a na pokładach znalazło się ponad 40 osób. Gdy większa motorówka zaczęła nabierać wody, przewoźnicy zaczęli przerzucać dziewczynki - uczennice łódzkiej podstawówki nr 161 - do mniejszej łódki bez napędu, która błyskawicznie się przewróciła.
Udało się uratować 15 dziewcząt oraz przewoźnika i mechanika (obu uznano potem za winnych tragedii, mechanik jednak zbiegł wymiarowi sprawiedliwości).
Duża liczba ofiar wynikała z tego, że niewiele z harcerek, wychowanych podczas okupacji w Łodzi - raczej bez możliwości spędzania czasu nad wodą - nie umiała pływać. Ponadto wśród miejscowych, ratujących dziewczynki, które wyciągnięto na brzeg jeziora, nie była rozpowszechniona wiedza o prawidłowym udzielaniu pierwszej pomocy.
Większość ofiar spośród „Małej Piętnastki” (tak w żargonie określano 15.
Łódzką Drużynę Harcerską z ZHP) miała wspólny pogrzeb, w którym uczestniczyło ok. 25 tys. osób. Duża część harcerek ma wspólną mogiłę na Starym Cmentarzu w Łodzi przy ul. Ogrodowej. Katastrofę upamiętnia też kamienny obelisk przed kościołem w Gardnie Wielkiej wzniesiony w 2009 r. Ponadto Joanna Skwarczyńska, 13-letnia ofiara katastrofy, wyróżniająca się talentem aktorskim i chęcią działania na rzecz potrzebujących, została patronką szkoły w Gardnie Wielkiej, jej imię przyjmują też żeńskie drużyny ZHP. Przy okazji odsłonięcia obelisku został przypomniany postulat beatyfikacji Joanny Skwarczyńskiej.
Ogromny smutek wśród harcerzy spowodowała tragedia z 22 lipca 2010 r. W wypadku samochodowym koło Kutna zginęła czwórka harcerzy z Hufca ZHP Łódź-Śródmieście w wieku 14, 17, 22 i 49 lat. Należeli do Szczepu 58. Łódzkich Wodnych Drużyn Harcerskich. Przed wypadkiem przygotowywali się do rejsu po Pojezierzu Ostródzko-Iławskim.
Samochód wiozący piątkę harcerzy zderzył się cysterną. Mieli w planach przepłynięcie jeziorami i kanałami ok. 500-kilometrowej trasy jachtami, które przez wiele tygodni sami szykowali w szkutni. Komendant Hufca Łódź-Śródmieście, w specjalnym rozkazie do druhów ogłosił żałobę. Wszyscy harcerze uczestniczący w wypadku byli bardzo uzdolnieni. M.in. 17-latka, uczennica I Liceum Ogólnokształcącego im. Kopernika w Łodzi, została wcześniej laureatką w wojewódzkim konkursie języka francuskiego i niedługo przed wypadkiem wróciła z Paryża.
Tragedia, która przypomina tę z minionego weekendu, dotknęła przed pięciu laty harcerzy z Wielkopolski. 6 sierpnia 2012 r. nawałnica przeszła nad obozem poznańskiego szczepu ZHR w Borowym Młynie nad jeziorem Wędromierz. Śmiertelną ofiarą była 11-latka.
Nad położoną niedaleko Międzyrzecza (w woj. lubuskim) miejscowością przeszła wieczorna nawałnica. Jedno z powalonych drzew spadło na 11-latkę, która zginęła na miejscu.
Opis tamtej tragedii przypomina to, co zdarzyło się w Suszku. Dzieci w wieku 11-17 lat z dwóch poznańskich drużyn przygotowywały się do harcerskiej mszy inaugurującej obóz. Zaczęło kropić. Harcerze weszli do namiotów, żeby się schronić i ubrać kurtki przeciwdeszczowe. Niegroźny deszcz zaczął zamieniać się w nawałnicę, kładącą na ziemię drzewa. Komenda obozu szybko postanowiła ewakuować dzieci nad pobliskie jezioro, z dala od drzew. Przygnieciona ofiara nie zdążyła opuścić namiotu...