Na herbatce u Kiszczaka. Były szef SB miał zawsze własną wersję historii [wideo]
Kilka lat temu dziennikarka Katarzyna Kaczorowska rozmawiała z Kiszczakiem o okolicznościach wprowadzenia stanu wojennego. Opisała specyficzną atmosferę tego spotkania, sposób, w jaki Kiszczak unikał odpowiedzi na trudne pytania i to, jak próbował zwodzić rozmówców.
Willa z lat 70. Za płotem widać zadbany ogród pełen iglaków. Na płocie wisi tabliczka „Uwaga, zły pies, a gospodarz jeszcze gorszy’’. Kiedy dwie godziny później będę wychodzić z domu generała Czesława Kiszczaka i jego żony Marii Teresy, obdarowana książką gospodyni „Żona generała Kiszczaka mówi...’’, zapytam o tego psa. Okaże się, że leży pochowany pod płotem. - Ale tabliczkę pan zostawił. Przewrotna. Gospodarz roześmieje się, przytakując. Do byłego szefa MSW pojechałam prosto od Ligii Iłłakowicz-Grajnert. Była jedną z tych osób, które w maju 1984 r. zwróciły się o do abp Bronisława Dąbrowskiego o interwencję u Kiszczaka. Chodziło o ratowanie Piotra Bednarza, który po aresztowaniu Władysława Frasyniuka stanął na czele wrocławskiego podziemia. Już miesiąc później został aresztowany i skazany na cztery lata. Po półtora roku odsiadki w Barczewie próbował się zabić. Ówczesny minister pomógł.
Uliczka, przy której stoi willa państwa Kiszczaków, jest cicha. Latem musi tu być uroczo. W listopadowy wieczór jest zimno i ciemno. W domu za to jest jasno i ciepło. W salonie z boazerią na ścianach pełnych obrazów głośno gra telewizor. Generał ścisza go, tłumacząc, że niedosłyszy i nosi aparat. W etażerce i dużym, starym kredensie pieczołowicie ustawione bibeloty. Obok pięknie utrzymane rośliny. Gospodarz proponuje herbatę. Od razu zastrzega, że rozmawiać do gazety nie chce. Bo zdrowie już nie to, a pamięć jeszcze gorsza.
Herbata to dobry pomysł.
- Bo przecież kulturalny człowiek nie wyrzuci kogoś, kto siedzi przy stole i pije herbatę - mówiła Ligia Iłłakowicz-Grajnert. Więc u generała przy herbacie mimo wszystko pytam, czy kiedy obejmował resort spraw wewnętrznych w rządzie generała Wojciecha Jaruzelskiego, wiedział, że zostanie wprowadzony stan wojenny. Czy pamięta, co się działo 12 grudnia 1981 r.? I czy wie, że byli ludzie służb uważają, że wszystko, co złego wydarzyło się w SB po 13 grudnia 1981 r., to robota wojska? Generał wbrew początkowej deklaracji opowiada chętnie. Do rozmowy włącza się jego żona Maria Teresa, która po chwili wychodzi z saloniku i kilka minut później wraca ze swoją książką.
Jak więc wyglądał 12 grudnia 1981 r.? Rano u generała Jaruzelskiego spotkali się I sekretarz KC PZPR, generał Kiszczak, generał Florian Siwicki i generał Michał Janiszewski. Każdy zdał raport z sytuacji. Jaruzelski miał powiedzieć, że jest źle. Kiszczak miał odpowiedzieć, że potrzebuje siedmiu godzin na uruchomienie służb. W stoczni w Gdańsku trwało posiedzenie Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”. Zanosiło się na wezwanie do strajku generalnego. Jaruzelski zdecydował, że czekają do godz. 14. I o 14, kiedy przyszły wiadomości ze stoczni, zapadła decyzja. W nocy z 12 na 13 grudnia zostanie wprowadzony stan wojenny. Kiszczak do domu wrócił 16 grudnia. Zdecydowanie podkreśla, że to nie on odpowiada za strzały w kopalni Wujek, które padły tego dnia. Kilkakrotnie powtarza, że został uniewinniony, a poza tym wydał rozkaz zabraniający użycia broni. - Kto więc zdecydował o strzałach? Generał przyznaje, że usłyszał od jednej z osób biorących udział w „odblokowaniu” kopalni, że zdecydował strach. Koperty z odpowiednimi rozkazami dotyczącymi akcji „Synchronizacja” już od października leżały w sejfach. Przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego rozpoczęły się w Polsce równolegle ze strajkami sierpniowymi w 1980 r. W ramach akcji „Lato” od wczesnej jesieni 1980 r. gromadzono informacje na temat osób potencjalnie niebezpiecznych dla systemu: adresy, rozkłady mieszkań, plan dnia. Generał Kiszczak przyznaje, że gorąco było już w połowie 1981 r., kiedy tzw. grupa Grabskiego, której przewodził Tadeusz Grabski, chciała obalić Kanię i Jaruzelskiego. Pucz się nie udał, ale zapadła decyzja o usunięciu ze stanowiska szefa MSW, generała Milewskiego. Kania dostał bowiem tekst jego wystąpienia jednoznacznie opowiadającego się po stronie twardogłowych w partii. Dla Kani był to szok, bo przyjaźnił się z Milewskim. I jednoznaczny sygnał - nowym szefem MSW zostanie Kiszczak, ówczesny szef kontrwywiadu wojskowego.
Jego żona Maria o tej nominacji dowiedziała się na bankiecie u zaprzyjaźnionej Ros janki, pracownicy ambasady ZSRR, od żony jakiegoś oficera MSW. Jak napisała w swoich wspomnieniach, tę rewelację skomentowała okrzykiem „Niech Bóg broni”. Najwyraźniej nie obronił. Milewski został zdjęty w sierpniu. Kiszczak twierdzi, że zdawał sobie sprawę z tego, że będzie miał w resorcie opozycję, a w najlepszym wypadku - będzie łagodnie kontestowany. Twierdzi też, że choć ludzie peerelowskich służb o najgorsze oskarżają wojsko, to właśnie służby aż się rwały, by rzucić się do gardła solidarnościowej opozycji i odegrać się za półtora roku karnawału „S”.
Autor: Katarzyna Kaczorowska