Polska filia Bombardiera, kanadyjskiego giganta z branży transportu szynowego, zainwestowała ćwierć miliarda złotych w rozbudowę swojego zakładu we Wrocławiu.
To nie jedyna inwestycja w ostatnim czasie na Dolnym Śląsku, o której głośno w kraju. Miesiąc temu LG Chem ogłosił decyzję o rozpoczęciu budowy pierwszej w Europie fabryki, w której będą masowo produkowane baterie do samochodów elektrycznych. Inwestycja o wartości ponad 1,3 mld zł ma dać ponad 700 nowych miejsc pracy. Kilkaset kolejnych ma być pokłosiem ruchu Mercedesa, który wyłoży ponad 2 mld zł na fabrykę silników. Nie próżnuje też Toyota. Na rozbudowę zakładów w Jelczu i Wałbrzychu przeznaczy 650 mln zł. W ogłaszaniu niektórych z tych przedsięwzięć uczestniczył wicepremier Mateusz Morawiecki.
A jak jest z podobnymi inwestycjami na drugim końcu drogi S8, czyli w Podlaskiem? Jak na razie minister Morawiecki spróbował odprężyć relacje z Białorusią. I nawet jeśli coś z tego się urodzi, to w porównaniu z Dolnym Śląskiem pozostaniemy ubogim krewnym, żeby nie powiedzieć bardzo ubogim. Nie tylko dlatego, że Wrocław od dawna ma drogowe połączenie ekspresowe z Warszawą. My na podobne musimy jeszcze poczekać (na Via Baltikę też, a zwłaszcza S19), a na inwestycje światowych gigantów jeszcze dłużej. Jeśli się ich w ogóle doczekamy. Bo leżymy zbyt daleko od rynków zachodnich, portów przeładunkowych, lotniska. Nadzieja o inwestorze, który niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odmieni przyszłość miasta, przez lata urastała do rangi mitu. Czekanie na niego było przysłowiowym czekaniem na Godota. To, co udaje się na zachodzie kraju, na wschodzie nadal pozostaje w sferze fantasy. Zwłaszcza w jego północnej części.
Bo nawet Lublin jest przednami. Ikea otworzy tam swój pierwszy sklep po tej stronie Wisły. Zapewne z myślą o klientach zza wschodniej granicy. A przecież kilka temu to na rogatkach Białegostoku (u kresu drogi S8) miało powstać centrum handlowe nastawione także na wschodnich klientów.