Na całkowitym lockdownie niewiele jest już do "ugrania"- uważa ekspert. Kluczowe będą najbliższe dwa tygodnie. Co sądzi o szczepionce?
- Według mnie na całkowitym lockdownie niewiele jest już do „ugrania”. Jako lekarze-zakaźnicy zwracamy jednak uwagę na inne, bardzo niebezpieczne miejsce, o którym dość mało się mówi. To miejsce pracy - podkreśla prof. Jacek Wysocki, lekarz-zakaźnik i były rektor Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Studzi także entuzjazm w sprawie szczepionki Pfizera na koronawirusa, podkreślając, że choć mamy fragmentaryczne informacje, to nadal brak pełnych danych o preparacie.
Od kilku dni obserwujemy trend liczby nowych zakażeń na poziomie 25 tys. dziennie. Kolejnych rekordów brak. Według pana, to dobra wiadomość i oznaka początków zapanowania nad pandemią, czy jest w niej jakiś haczyk?
Ważny sygnał jest taki, że liczba nowych zakażeń nie wzrasta. Pierwsze, co musielibyśmy uzyskać, to właśnie zahamować lawinowy wzrost. Dopiero później można się spodziewać spadków. Pewne działania izolacyjne zostały już przecież podjęte. Choćby takie, że obecnie wszystkie szkoły działają już zdalnie. Jeśli chodzi o klasy 1-3, to zmiana nastąpiła dopiero od tego tygodnia, więc za wcześnie by mówić o efektach. Należy poczekać od tygodnia do dwóch.
Zobacz: Tak się walczy z koronawirusem. Pielęgniarz dokumentuje czas epidemii
Patrząc na liczbę wykonanych testów, to równocześnie ze stabilizacją dobowej liczby zakażeń, widać, że robi się ich mniej. Dziennie ponad 50 tys., podczas gdy jeszcze w ubiegłym tygodniu, było to między 60-70 tys.
Oczywiście – rozpatrując dobowe wyniki zakażeń, patrzy się też przez pryzmat liczby testów. Świadczą one, jakie mamy możliwości wykrycia nowych zachorowań. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że sposób testowania w czasie jesiennej strategii, jest nieporównywalny do wcześniejszego okresu. Wtedy wykonywało się dużo badań przesiewowych, gdzie wiele było wyników ujemnych. Obecnie, kiedy na testy kierują lekarze rodzinni, robi się je pacjentom objawowym, a odsetek trafień jest bardzo wysoki. Współczynnik blisko połowy pozytywnych testów jest więc z jednej strony niepokojący, a z drugiej – zrozumiały.
Ustabilizowanie przebiegu epidemii na takim poziomie, jak obecnie może nas uchronić przed wprowadzeniem pełnego lockdownu?
W gronie zakaźników zastanawiamy się, co jeszcze mógłby ten pełny lockdown dać? Wydaje się, że obostrzenia już są daleko idące. Zamknięto galerie handlowe, całą kulturę, branżę fitness. Co dalej? Mógłby być zakaz poruszania się do określonej odległości, ale to trudne do skontrolowania. Przecież obecnie nikt już nie ma adresu w nowych dowodach osobistych. Moim zdaniem byłaby to fikcja. To na czym najbardziej powinno zależeć rządowi, to żeby ludzie stosowali się do obecnych obostrzeń. Gdyby wdrożyli w życie minimalne środki ochrony – maseczki i częste odkażanie, to miałoby szansę zahamować epidemię.
Wiele miejsc jest już faktycznie zamkniętych, ale bronią się przed tym np. kościoły. To powinien być kolejny krok rządu?
To chyba ostatnie miejsce, które można by jeszcze zamknąć. Przebywają tam głównie seniorzy, więc to rodzi niebezpieczeństwo. Poza tym, według mnie na całkowitym lockdownie niewiele jest już do „ugrania”. Jako lekarze-zakaźnicy zwracamy jednak uwagę na inne, bardzo niebezpieczne miejsce, o którym dość mało się mówi. To miejsce pracy. Szaleństwem jest, że jeździmy transportem zbiorowym i chodzimy po ulicach w maseczce, a wchodząc do zakładu pracy od razu się ją zdejmuje. W miejscu, w którym osiem godzin siedzimy razem, często w słabo wietrzonych pomieszczeniach, mówimy, rozmawiamy przez telefon. Teraz to w tej sferze konieczne jest jeszcze położenie nacisku. Dowody mieliśmy choćby w służbie zdrowia. Na pierwszym etapie epidemii zakażenia nie pochodziły od pacjentów, ale np. pojawiały się w dyżurce lekarskiej i pielęgniarskiej.
Ma pan na myśli zamknięcie zakładów pracy, czy wymóg noszenia w nich maseczek?
Zdecydowanie to drugie. Maseczka, powszechne środki do dezynfekcji, wietrzenie. To pozwoliłoby na zwiększenie bezpieczeństwa i dalszą pracę w zakładach. Oczywiście pod warunkiem, że ludzie stosowaliby się do tych obostrzeń.
W ostatnim tygodniu pojawiła się informacja o szczepionce. Nie pierwsza, ale chyba pierwsza tak szczegółowa. Wiadomo, że ma ją firma Pfizer, a preparat cechuje 90 proc. skuteczność. Podchodzi pan do tych informacji z optymizmem?
Pewna informacja, to że produkt jest i prace nad nim zaszły tak daleko, iż robi się badania kliniczne na skuteczność. Jak? Z tego co wiem wzięto 44 tys. zdrowych pacjentów, podzielono losowo na dwie grupy – pierwsza dostała szczepionkę, druga placebo. Obecnie trwają obserwacje przyrostu zakażeń w obu grupach. Zrobiono tzw. analizę w trakcie i – choć nie są to jeszcze wartości znamienne – ta częściowa analiza pokazała wysoką skuteczność. Na tej podstawie, nie mając rejestracji, Pfizer podjął ryzyko i zaczyna produkcję. A żeby ten preparat mógł być podawany, zarejestrować muszą go przynajmniej dwie największe organizacje na świecie. Pfizer, to firma amerykańska, więc oczywiste jest, że będzie dawał pierwszeństwo Stanom. Wobec tego produkt musi zarejestrować Federalna Agencja Oceny Leków i Żywności. Dodatkowo – w Europie musi być zgoda Europejskiej Agencji Produktów Medycznych. Mamy połowę listopada i nie wiadomo, kiedy ta zgoda będzie. Kluczowe są jednak dwie inne informacje, które mamy o tej szczepionce.
Jakie?
Po pierwsze – warunki jej transportowania. Na razie Pfizer mówi o -80 st. Celsjusza, co rzadko się zdarza. Zapewnienie takich warunków, na taką skalę, to ogromne wyzwanie organizacyjne. Druga rzecz – we wspomnianym badaniu podaje się szczepionkę dwukrotnie – z trzytygodniowym odstępem. Co to znaczy? Trzeba podzielić liczę zamówionych dawek przez dwa. Nie wiemy i nie będziemy też wiedzieć, jaka jest trwałość tej szczepionki. To pokaże dopiero życie. Poza tym nie dowiemy się, czy szczepionka chroni przed zakażeniem całkowicie, czy po prostu jest ono bardzo łagodne w przebiegu, ale mimo wszystko chorujemy. Jeśli to drugie, to ma wpływ na osoby nieszczepione. Na razie mamy więc fragmentaryczne informacje, a brak pełnego opracowania.
Mając wszystkie te czynniki na uwadze – co dalej? Kiedy można się spodziewać pierwszych szczepień?
Nie myślę, żeby było to wcześniej niż w styczniu-lutym przyszłego roku. Teraz jest też moment na przemyślenie strategii przez rządy – kogo szczepić i kogo najpierw. Nie da się tylu milionów dawek podać na raz. W Polsce są wstępne przymiarki – będzie się myśleć o osobach z grupy ryzyka, czyli seniorach. Planuje się też szczepić lekarzy i służby publiczne. To tradycyjne działanie w czasie pandemii – chroni się te osoby, które muszą pracować.
Wierzy w pan zapewnienia premiera o 20 mln dawek w Polsce?
To zamówienie unijne, więc pewnie finalnie tak. Pytanie – jaki będzie rytm dostaw? Tym bardziej, że będą na niego rzutować specyficzne warunki transportu. Większość sprzętu chłodzącego, który jest w użyciu, to zamrażarki chłodzące na poziomie -20 stopni. Tutaj potrzeba -80, a takiego wyposażenia jest niewiele i głównie na użytek laboratoriów. Pfizer musi też doprecyzować – czy ta temperatura musi być utrzymywana aż do podania szczepionki, czy tylko na czas transportu, a przed podaniem można ją już przechowywać w warunkach np. -20 stopni.
Przy czym nie tylko ta firma pracuje nad szczepionką. Może inne, które powstają w większej ciszy, będą łatwiejsze „w obsłudze”?
Sam zastanawiałem się, czy wypuszczenie tej wiadomości – w mojej opinii nieco przedwczesne – nie jest sposobem walki rynkowej. Trwają prace nad kilkudziesięcioma szczepionkami. Może jednak będzie tak, że kto pierwszy, ten lepszy i stąd ten pośpiech.
Kiedy dojdziemy już do momentu, że będziemy mogli realnie myśleć o szczepieniach, to powinny one być obowiązkowe?
Moim zdaniem nie będą obowiązkowe. To szczepionka, która ma skrócony cykl badania, przez co będą osoby obawiające się jej. Wątpię, żeby ktokolwiek zdecydował się na obowiązek szczepień.
Doradca rządu prof. Andrzej Horban, będąc w czwartek gościem TVN24 użył sformułowania, że „na szczepionkę by za bardzo nie liczył”. Podkreślił też, że przy takim przyroście chorych, jak obecnie, możemy dojść w nieodległej perspektywie do odporności stadnej. Faktyczną, dobową liczbę nowych przypadków mnoży razy pięć względem tej, którą raportuje Ministerstwo Zdrowia. To trafne prognozy?
W Polsce przekroczyliśmy już pół miliona samych tylko zdiagnozowanych zakażeń. Jest to już całkiem spora populacja. Jeśli chodzi o odporność stadną, to przede wszystkim nie wiemy, jak długo się ona utrzymuje. Nie potrafimy określić zasad kwarantanny np. dla osoby, która ma dowód, że przechorowała COVID-19 wiosną. Zwolnić ją z izolacji, czy nie? Na razie przyjmuje się więc, że trzy miesiące po przechorowaniu nie powinno się zakazić ponownie. Ale to są przewidywania lekarzy, spostrzeżenia na poziomie tempa spadania stężenia przeciwciał. Tyle że nie wiemy, jaki jest ich minimalny poziom, który chroni przed zakażeniem. Co do szczepionki – zapewne część ludzi nabędzie odporność naturalnie, część może ją przyjąć. Wszystko zależy od momentu, kiedy wejdzie ona do użytku.
Widać jednak, że ludzie chcą się zabezpieczać we własnym zakresie. Popularność zdobywają puszki z tlenem, czy jego koncentratory. To może pomóc w warunkach domowych?
Być może przy łagodnym przebiegu, w którym trzeba wspomóc się tlenem, ale w niewielkich ilościach. Koncentratory osiągają przepływ do 6 litrów tlenu na godzinę, a bywa, że w ciężkim przebiegu COVID-19 w szpitalu – ustala się przepływ tlenu na poziomie 20-30 litrów. O koncentratorach myślano nawet w gronie fachowców, ale nie w kontekście leczenia ostrego COVID-u, ale dla takich osób, które przechorowały zakażenie i nadal potrzebują tlenu w mniejszych ilościach. W tej chwili – i to jeden z problemów służby zdrowia – ci ludzie przebywają w szpitalach, bo nie ma z nimi co zrobić. Chociaż są już wyleczeni, niezakaźni, to mają uszkodzone płuca i potrzebują nieco tlenu. Stąd idea, by tworzyć tzw. oddziały post-covidowe, gdzie nie musi być OIOM-u i anestezjologów. Byłby to oddział interny czy pulmonologii z możliwością wspierania pacjenta tlenem. Tak można by odblokowywać łóżka w szpitalach zakaźnych, gdzie ich brakuje. Gdyby w tej grupie pacjentów część osób miała koncentrator w domu, to wtedy mógłby on wystarczyć. Mówiąc o puszkach z tlenem- to akurat kompletnie nic nie daje.
Może jednak nie dziwi, że ludzie robią co mogą, skoro docierają do nich często mało optymistyczne sygnały. Widział pan wytyczne przyjęcia do Szpitala Narodowego?
Tak, w środowisku cały czas trwa o nie spór. Można powiedzieć, że to są bardziej zasady dla ozdrowieńca, niż chorego.
M.in. własne RTG, własny test, brak ciężkiego przebiegu. Faktycznie brzmi to tak, że najlepiej pojechać tam zdrowym.
Idea szpitali tymczasowych nie była przez zakaźników powitana z entuzjazmem. Boimy się, żeby te placówki nie „wysysały” kadr z innych szpitali. Miejsca te, choć chyba obecnie zmienia się to propagandowo, były pomyślane jako typowa rezerwa. Wykorzystana w sytuacji, w której kompletnie nie będzie się dało znaleźć miejsca w tradycyjnym szpitalu. Mówiono o zapasowych łóżkach, które najlepiej, by nie były nigdy użyte. Trudno mi powiedzieć z jakich względów w tej chwili próbuje się lokować w nich pacjentów. Co budzi opór zakaźników, to że wspomniane kryteria są dla bardzo łagodnego przebiegu choroby i trudno powiedzieć, czy rozwiążą jakikolwiek problem. Przecież te szpitale zostały też wyposażone w łóżka respiratorowe. Widać więc brak konsekwencji.
W obecnej sytuacji tradycyjne szpitale są jeszcze wydolne?
Klasyczna oś szpitali zakaźnych już by nie wytrzymała, ale z tego powodu uruchamia się dodatkowe oddziały w innych placówkach, np. jak w Wielkopolsce – w szpitalach powiatowych. Na razie widać, że choć na granicy wydolności, to szpitale sobie radzą. W regionie sytuacja jest dodatkowo niekorzystna, bo jesteśmy w grupie „liderów” nowych zakażeń wraz ze Śląskiem i Mazowszem.
Kiedy może w Polsce dojść do ustabilizowania sytuacji epidemicznej?
W przeciągu dwóch tygodni prawda wyjdzie na jaw. Albo wprowadzone restrykcje zadziałają i w kolejnych dwóch tygodniach będziemy mieć stopniowe obniżanie się liczby nowych zakażeń, albo nie i wtedy pozostanie nam chyba już tylko totalny lockdown. Co ciekawe – czasami otrzymujemy dane dotyczące przemieszczania się ludzi w Polsce, zebrane m.in. na podstawie logowania się telefonów komórkowych do sieci. Od połowy ubiegłego tygodnia widać, że mniej się przemieszczamy. Ciągle mam więc wątpliwości, czy całkowity lockdown może coś jeszcze dać.
Na to, by pytać czy nadchodzące święta będą rodzinne, pewnie jeszcze za wcześnie?
Zdecydowanie. O tym zadecydują najbliższe dwa tygodnie i ludzie swoim zachowaniem. Jeśli będą przestrzegali ograniczeń, które są obecnie – jest szansa, że do całkowitego lockdownu nie dojdzie.
-------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.
Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień