Na barykadzie: Kulturalna swoboda obyczajów
Lubię narty, ale nie znoszę, jak z was, sportsmanów, robi się największe chwały narodów i kiedy wasze idiotyczne rekordy zajmują tyle miejsca w gazetach, gdzie tego miejsca nie ma na poważną artystyczną krytykę (...) i na polemikę w kwestiach sztuki” - irytował się filozofujący malarz, bohater awangardowej przedwojennej powieści.
Sprawa jest dziś bardziej skomplikowana, ale passus ten brzmi szczególnie w mieście, które mając trzecioligowe drużyny, stawia dwa stadiony za ponad 250 mln zł, a nie ma, jak inne miasta, funkcjonalnego centrum festiwalowo-kongresowego. Metaforyka sportowa często zastępuje myślenie, a przecież chwyta coś z istoty kultury, w której jak w sztafecie, „coś” przechodzi z ręki zmęczonego biegacza do wypoczętego. A bieg trwa.
Tydzień temu pisaliśmy, że z prowadzenia Galerii Manhattan wycofała się Krystyna Potocka, po 25 latach działalności często pionierskiej, której jakość dała galerii rozgłos w kraju. Przez lata na łódzkim Manhattanie pokazywała dziwną, niepokojącą, przewrotną sztukę. W „podziemiach” osiedla - to przyciągało, oswajało z nią i dziwnym miastem, dawało mu charakter. Czy teraz, po kilku latach większej opieki nad galerią, miasto przejmie jej nazwę? Zapytaliśmy, ale odpowiedź była nie na temat. Autorytety ze świata sztuki mówiły nam: nazwa jest częścią symbolicznego kapitału, który wytworzyła kuratorka galerii, miasto nie powinno jej przejąć - powinno rozpisać krajowy konkurs na kuratora i stworzyć odpowiednie warunki. Nie tworzyć fikcji, dać impuls do czegoś nowego. Szacunek do obyczaju też bowiem jest w tym „czymś”, co przekazują sobie „biegacze”, a pałeczka nie przypadkiem przypomina tubę aktu erekcyjnego.
Jeśli Wydział Kultury ma obyczaj za nic, po co komu taki wydział? A idea przejmowania lub wywracania stolika rodzi niezgodę i frustrację, i zapewne z bezsilności powstają takie kontestujące profile społecznościowe jak np. „Jaracz MÓWI DOŚĆ”. Czy nie są też wołaniem o autentyzm, o ciągłość, także myśli? Bo w Łodzi nie będzie dobrze „póki łodzianin nie zobaczy człowieka w innym łodzianinie” (Marek Miller w książce Wojciecha Góreckiego „Łódź przeżyła katharsis”).