Myśliwce F-35 będą groźną polską bronią albo drogą zabawką
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za kilka lat na polskim niebie pojawią się F-35 – najnowocześniejsze myśliwce świata z biało-czerwonymi szachownicami. Pierwszy krok to podpisanie 31 stycznia umowy na zakup 32 takich myśliwców od koncernu Lockheed Martin.
Padnie wiele wielkich słów: najnowocześniejsze, najlepsze, najskuteczniejsze. Prawda jest taka, że zakupowi towarzyszy wiele mitów, kontrowersji i obaw, które nie od razu zostaną rozwiane, a na niektóre odpowiedzi trzeba będzie poczekać dobre kilka lat.
Koszt jest ogromny: za 32 myśliwce zapłacimy 4,6 miliarda dolarów, czyli około 17,8 mld złotych. Dla porównania: cały budżet MON w tym roku to prawie 50 miliardów złotych.
To są samoloty warte swojej ceny i są nam niezbędne, a ich zakup jest porównywalny z przełomem, jakim było wycofanie migów-21 i przejście na F-16. Trudnowykrywalne dla radarów F-35 mogą stać się nie tylko groźną bronią, pozwalającą przeniknąć obronę przeciwlotniczą przeciwnika, ale i koniem pociągowym modernizacji polskiej armii. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że aby je w pełni wykorzystać, trzeba będzie ponieść dodatkowe wydatki nie tylko na dostosowanie lotnisk i infrastruktury, a także na zmodernizowanie sprzętu innych rodzajów sił zbrojnych, aby był zdolny do współdziałania z F-35.
Druga ważna rzecz: zakup 32 F-35 nie zaspokoi potrzeb polskich Sił Powietrznych. Do lamusa odchodzi 30 migów-29 i 18 szturmowych Suchoj Su-22. Niestety, przeliczanie, ile to takich migów i suchojów jest w stanie zastąpić jeden F-35, to droga donikąd. Z doświadczeń izraelskich wynika, że samoloty F-35 są zbyt drogie, aby używać ich do normalnego ataku. Powinny raczej otwierać drzwi innym samolotom uderzeniowym, oślepiając obronę przeciwnika. Jakim „innym”? Dodatkowym eskadrom, które trzeba będzie kupić. Jeśli za pięć lat będziemy mieli razem 80 nowoczesnych samolotów, to trzeba myśleć o zakupie kolejnych 80 lub 90. Jakich? Może F-16, a może potężnych europejskich Eurofighterów, używanych m.in. przez Wielką Brytanię, Niemcy, Hiszpanię i Włochy. Ten drugi wybór nieco zrównoważyłby bez-troską dominację zakupów made in USA. To ostatnie nie dotyczy F-35, bo tu wyboru nie ma – to jedyny samolot V generacji na świecie.
Podpisaniu umowy na zakup F-35 towarzyszyć będą fanfary, ale i wątpliwości, bo prawdopodobnie nie będzie offsetu, czyli polska gospodarka nic na tym nie skorzysta. Tu dobrego wyjścia nie ma, bo offset oznaczałby jednocześnie jeszcze większy koszt zakupu.
Po zakupie F-35 największym wyzwaniem nie będzie wyszkolenie pilotów i obsługi naziemnej. Z przejściem na F-16 poradziliśmy sobie przecież znakomicie. Największym wyzwaniem będzie konsekwencja w działaniu niezależnie od zmieniających się rządów i koncepcji obronnych – znalezienie pieniędzy na dostosowanie sprzętu innych rodzajów wojsk do współpracy z F-35, aby samoloty te nie stały się tylko drogą zabawką na witrynie polityków.