Myśleliśmy o Syryjczykach, ale pomagamy Czeczenom
Niby Polskę obowiązuje konwencja genewska, ale to, co zobaczyliśmy na polsko-białoruskiej granicy woła o pomstę do nieba - oburza się Wojciech Samoliński.
Był Pan niedawno na dworcu w Brześciu, gdzie miesiącami koczują czeczeńskie rodziny chcące przyjechać do Polski.
Często są to rodziny z małymi dziećmi, które z białoruskiego Brześcia docierają pociągiem do Terespola po naszej stronie, a stamtąd polska straż graniczna odsyła je do Brześcia. Po kilka czy nawet kilkanaście razy. Zacznijmy jednak od stwierdzenia, że sytuacja prawna uchodźców czeczeńskich jest zupełnie inna niż w przypadku uchodźców z Bliskiego Wschodu. Ci ostatni mogliby wjechać do Polski tylko na podstawie specjalnych przepisów, bo Polska nie jest pierwszym państwem mogącym udzielić im azylu. Dla Czeczenów zaś pierwszym krajem zobowiązanym do udzielenia pomocy jest właśnie Polska. Tak stanowi konwencja genewska ds. uchodźców i polska ustawa o cudzoziemcach. Jako sygnatariusz konwencji genewskiej państwo polskie ma więc oczywisty obowiązek sprawić, by straż graniczna przyjęła i rozpatrzyła wnioski Czeczenów o udzielenie azylu.
Dlaczego jadą właśnie do Brześcia?
Białoruś ma z Rosją umowę o ruchu bezwizowym w przypadku pobytu nieprzekraczającego dziewięćdziesiąt dni. Czeczeni, obywatele republiki autonomicznej w składzie Federacji Rosyjskiej, decydując się na ucieczkę ze swojego kraju wybierają drogę przez Białoruś. Przez Brześć próbują wjechać do Polski.
Czemu uciekają? W Czeczenii, jak mówią polskie władze, nie ma teraz wojny.
Zarówno polskie przepisy jak konwencja genewska bardzo precyzyjnie określają okoliczności uprawniające do starania się o status uchodźcy. To nie tylko wojna w danym kraju, ale także prześladowania z powodów religijnych czy politycznych, tortury, zagrożenie życia. Reżim prezydenta Czeczenii Kadyrowa prowadzi cały czas operację o charakterze policyjno-wojskowym przeciwko rodzinom bojowników, a także osobom, które nie chcą służyć w armii. Warto tu wspomnieć, że przepisy czeczeńskie przewidują pobór do wojska chłopców szesnastoletnich. Wielu spośród Czeczenów, którzy koczują w Brześciu ma na ciele ślady tortur. Na przykład rażenia prądem elektrycznym albo ciężkiego pobicia. Terror więc trwa, choć rzeczywiście bomby nie spadają. Gdy mniej więcej rok temu z grupą przyjaciół uznaliśmy, że potrzebny jest ruch obywatelski, który będzie pomagać uchodźcom, myśleliśmy o Syryjczykach.
Papież Franciszek apelował wtedy, by każda parafia przyjęła choć jednego uchodźcę.
Właśnie. Uznaliśmy, że potrzebny jest wolontariat wspierający tę ideę. Mówię o Lublinie, bo choć pochodzę z Gdańska, od lat tam mieszkam. Stosowny apel podpisały i ogłosiły trzy osoby: ojciec Ludwik Wiśniewski, dominikanin, profesor Jerzy Bartmiński, były prorektor Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, i ja. Zwróciliśmy się do naszych przyjaciół, z którymi współpracowaliśmy „za pierwszej Solidarności”, a potem konspirowaliśmy. Reakcja była pozytywna. Zaczęliśmy zbierać pieniądze, ale - jak wiadomo - Syryjczycy nie przyjechali. Nawiązaliśmy kontakt z Centrum Wolontariatu w Lublinie kierowanym przez księdza Mieczysława Puzewicza i od niego dowiedzieliśmy się o Czeczenach, koczujących na dworcu w Brześciu. Ksiądz Puzewicz utrzymuje kontakt z Czeczenami, którzy przyjechali do Lublina w latach dziewięćdziesiątych.
o, co zobaczyliśmy na białorusko-polskiej granicy woła o pomstę do nieba. Czeczeńskie rodziny wynajmują w Brześciu pokoje, ale gdy pieniądze się im kończą lądują na tamtejszym dworcu. Są to nieraz liczne rodziny, czasem samotne kobiety z dziećmi
W 1976 roku woził pan z Lublina do Radomia pieniądze ze zbiórki dla represjonowanych przez władze robotników…
Tak rzeczywiście było, ale wracajmy do Brześcia. To, co zobaczyliśmy na białorusko-polskiej granicy woła o pomstę do nieba. Czeczeńskie rodziny wynajmują w Brześciu pokoje, ale gdy pieniądze się im kończą lądują na tamtejszym dworcu. Są to nieraz liczne rodziny, czasem samotne kobiety z dziećmi. Zapamiętałem jedną z nich, matkę dwojga nastolatków. Chłopiec miał lat piętnaście i matka chciała go wywieźć, nim dostanie powołanie do wojska. Wtedy mógłby być wysłany na wojnę do Syrii. Mąż tej kobiety zaginął kilka lat temu i nikt nie wie, co się z nim stało. Ksiądz Puzewicz, który pojechał do Brześcia w noc sylwestrową, mówi, że na dworcu było wówczas około trzydzieściorga dzieci.
A Pan kiedy tam był ostatnio?
Między świętami a Nowym Rokiem. Czeczeni siedzą na dworcu grupami, często bez jedzenia, choć trzeba przyznać, że sam dworzec jest całkiem przyzwoity.
Są toalety i prysznice?
Płatne, więc nie wszyscy mogą z nich korzystać. Między innymi na to dajemy im pieniądze.
Wozicie tam jedzenie?
Nie. Zawozimy pieniądze. W Brześciu idziemy z kobietami do sklepów i kupujemy, co im potrzeba: makaron, chleb, mleko, jakieś konserwy, byle nie wieprzowe...
A gdzie gotują ten makaron?
Na turystycznych maszynkach spirytusowych. Na dworcu mogą też za niewielką opłatą dostać wrzątek. Kupujemy im także bilety, bo przejazd do Terespola kosztuje około czterdziestu złotych. W przypadku sześcioosobowej rodziny wynosi to około dwustu pięćdziesięciu złotych. Pociąg odchodzi codziennie rano o ósmej. Czeczenom sprzedaje się miejscówki w wagonach od trzeciego do szóstego. Dzięki temu polska straż graniczna ma ich miejsca na oku.
Dojeżdżają do Terespola - i co?
Na dworcu formalnie mają prawo złożyć wniosek o przyznanie statusu uchodźcy, a Straż Graniczna ma obowiązek wniosek przyjąć i skierować uchodźcę do obozu, w którym będzie czekał na rozpatrzenie wniosku.
A w praktyce?
Początkowo odmawiano im wjazdu do Polski z powodu braku wizy, choć Czeczeni chcieli starać się o status uchodźcy. Po interwencjach przedstawiciela Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców ONZ w Warszawie oraz rzecznika praw obywatelskich trochę się zmieniło na plus. Czeczeni otrzymują odmowę na piśmie i jest to ważne, bo mogą się od tej decyzji odwołać. Sytuacja jest dla nich bardzo stresująca, bo z jednej strony siedzi urzędnik państwowy nieznający rosyjskiego, a z drugiej przestraszeni ludzie, którzy nie mówią po polsku i nie mogą jasno przedstawić swoich racji. W ciągu minuty, może półtorej, w dużej, pełnej ludzi sali muszą przekonać urzędnika, mówić o swoich intymnych sprawach… Obawiają się i tego, że w czeczeńskiej grupie mogą być agenci Kadyrowa. To może skutkować represjami wobec członków rodzin, którzy zostali w Czeczenii.
Ci, którzy nie zdołali przekonać funkcjonariusza Straży Granicznej są odsyłani na Białoruś. I próbują znowu.
Rekordziści mają po siedemdziesiąt biletów z trasy Brześć - Terespol. Władze polskie nie mogą sobie pozwolić na demonstracyjne nieprzestrzeganie genewskiej konwencji ds. uchodźców, więc każdego dnia do Polski wpuszcza się jedną, dwie rodziny.
Losowo?
Zapewne wybór dokonywany jest na chybił trafił, bo co można sprawdzić podczas króciuteńkiej rozmowy? Ci, którzy przejechali granicę w czterdziestej próbie podczas poprzednich trzydziestu dziewięciu mieli takie same papiery, mówili to samo. Przeszli, choć nic się w ich sytuacji nie zmieniło.
Władze uważają, że granica musi być szczelna, by do Polski nie przedostali się terroryści. Wielu Polaków też tak myśli.
Rozumiem ten argument i też uważam, że każdy, kto otrzymuje w Polsce status uchodźcy, powinien zostać sprawdzony. Ale czy jest terrorystką kobieta z kilkuletnimi dziećmi? I czy straż graniczna zdoła ustalić, kto jest niebezpieczny podczas minutowej rozmowy w zatłoczonej sali? Czy z tego, że Tunezyjczyk dokonał zamachu w Berlinie możemy wyciągnąć wniosek, że wszyscy Tunezyjczycy to zamachowcy? To absurd! Jak mówiłem, w sprawie Czeczenów z dworca w Brześciu działa już na szczęście rzecznik praw obywatelskich, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Wysoki Komisarz ONZ ds. Uchodźców. Wszyscy domagają się od Polski przestrzegania konwencji. Czeczeni także nie oczekują, że zrobi się dla nich coś nadzwyczajnego, chodzi o to, by Polska przestrzegała umów międzynarodowych, których jest sygnatariuszem. A jeśli władze uważają, że to zbyt wiele, to wymówmy konwencję. I będzie spokój.
Czy Czeczeni z dworca w Brześciu chcą zostać w Polsce?
Nie wiem. Takich danych chyba nie ma. Ale proszę pamiętać, że przed laty przez Polskę przewinęło się około osiemdziesięciu tysięcy Czeczenów, spośród których do dziś pozostało u nas najwyżej kilkanaście tysięcy. I - co warto podkreślić - nie ma z nimi problemów, zaaklimatyzowali się, pracują, ich dzieci się uczą, wszyscy nauczyli się dobrze naszego języka. W statystykach przestępczości nie są obecni.
Będzie Pan dalej tam jeździł?
Tak, choć chciałbym, żeby sytuacja zmieniła się i nie było to konieczne. Wiadomo, że Kadyrow chce wysłać do Syrii dwa dodatkowe bataliony, czyli potrzebuje tysiąca dwustu nowych żołnierzy. Skóra mi cierpnie, bo dworzec brzeski zapełni się kolejnymi uciekinierami. Czy więc Pani zdaniem uciekają oni przed wojną, czy nie?
Giusi Nicolini, burmistrzyni Lampedusy, powiedziała (Tygodnik Powszechny): Polityka zamkniętych granic prowadzi do śmierci, bólu i desperacji. To właśnie z Polski, jeszcze raz, powinno wyjść przesłanie Solidarności.
Powinniśmy umieć zachować się i rozsądnie, i przyzwoicie. Nicollini ma rację, a proszę pamiętać o różnicy skali trudności - na Lampedusę przybywają dziesiątki tysięcy osób, do Brześcia kilka setek. Polska ma niezwykłą okazję przetestowania własnego modelu przyjmowania i integracji uchodźców - na niewielką skalę, w pełni kontrolowanego. To, co teraz się dzieje w Terespolu i Brześciu jest zaprzeczeniem elementarnej przyzwoitości i po prostu niemądre.