„Myślałem, że ja tego nie przeżyję”... Z pamiętnika 16-letniego powstańca
Aleksander Dziedzic, pseudonim Ryś, podaje mi kopię pamiętnika, który pisał w czasie Powstania Warszawskiego. Oryginał znajduje się w muzeum w stolicy. Zanim został odnaleziony, przeleżał w gruzach siedem lat. 29 sierpnia 1944 roku: „Jeszcze przed śniadaniem dostałem mundur. Zaraz przyszyłem sobie na kołnierzu biało-czerwone patki i ubrałem go na siebie”.
Jest pan rodowitym warszawiakiem? - pytam Aleksandra Dziedzica (rocznik 1928), który dziś mieszka w niewielkiej, malowniczo położonej wsi Łąkie w gminie Skąpe, nad jeziorem Trzeboch. - Nie, urodziłem się w Tczewie - odpowiada pan Aleksander. - Ojciec pracował w Poczcie Polskiej. Był kierownikiem brygady, która zakładała linię telefoniczną z Gdyni aż do Woronienki. I tak przenosiliśmy się z miejsca na miejsce.
„Po drodze” na świat przyszły Maria (1933) i Barbara (1938), córki Wiktora i Stanisławy Dziedziców, a siostry Aleksandra. Wojna zastała rodzinę w Worochcie. - Jak wkroczyła Armia Czerwona, rodzice spakowali walizki. Dwie ciotki pracowały w ambasadzie brazylijskiej w Warszawie. Nie mieliśmy z nimi kontaktu, ale przyjęliśmy, że jakoś się do nich dostaniemy
- wspomina pan Aleksander. Przez Stanisławów, Lwów, Przemyśl i Kraków dotarli do Warszawy. Był styczeń 1940 roku.
- Ojciec szybko znalazł się w Związku Walki Zbrojnej. Ja chodziłem do szkoły. Skończyłem powszechną, znajomi załatwili gimnazjum prowadzone przez volksdeutscha, ale uczyłem się też na tajnych kompletach - przyznaje pan Aleksander. Do Warszawy przyjechali także dziadkowie od strony mamy, wypędzeni z Leszna.
Żywe tarcze
- Atmosfera była taka, że wydawało się, że to ostatnie dni Niemców w Polsce. Że Warszawę oddadzą bez strzału. Już uważaliśmy Niemców za rozbitych. Wynosili się nie tylko z Warszawy - tak pan Aleksander pamięta upalne dni lipca 1944 roku.
Nadszedł 1 sierpnia. - Mamy nie ma - w pracy. Ojciec, wtedy podoficer Armii Krajowej, już zmobilizowany. Wybucha powstanie. Ja nie wiem, co się dzieje. Strzały na ulicy, czołgi przed domem. Ani kontaktu z matką, ani z ojcem. Babcia z siostrami zeszła do piwnicy - relacjonuje pan Aleksander. Mieszkali wtedy na Krakowskim Przedmieściu.
- Nikt nie spodziewał się wejścia SS-manów. Ale weszli, 4 sierpnia. Całą ulicę wygonili z domów. Kobiety i dzieci do siedziby granatowej policji, mężczyzn przed pomnik Kopernika. I tu mój kontakt z całą rodziną się urwał. Zostałem sam. W krótkich spodenkach, w sandałkach, z zegarkiem z dewizką w kieszonce i koszulce z krótkim rękawkiem - opisuje pan Aleksander.
Nagle słychać zgrzyt gąsienic. Zbliżają się czołgi, opancerzone samochody. - Zaczynają nas dzielić na grupy kilkusetosobowe - kontynuuje pan Aleksander. - Moją grupę popędzili jako pierwszą, w ulicę Świętokrzyską. Z nami jeden czołg i dwa, jak nie więcej, samochody na gąsienicach, pełne Niemców. Na Mazowieckiej z daleka widzimy barykady, biało-czerwone flagi, powstańców. Po lewej domy zburzone do parteru. I też biało-czerwone flagi. Widać, że tam jest Polska. Niemcy wychylają się zza nas, ostrzeliwują barykady i chowają się. Idziemy. Gdy byliśmy blisko, na barykadzie usłyszałem: „Ognia!”. Mężczyzna przede mną został ranny, razem z nim przewróciłem się obok krawężnika. Czuję, jak ziemia drży. Gąsienice. Myślałem, że ten czołg na mnie jedzie. Wyrwałem się i przez te gruzy zacząłem biec.
Panu Aleksandrowi jakimś cudem udało się uciec. Przedostał się „do swoich”. - Podchodzi do mnie mężczyzna, na czapce ma dwie gwiazdki. Mówi, że jest porucznikiem i organizuje oddział. Oczywiście od razu przystąpiłem. Nienawiści, jaka była wtedy w nas w stosunku do tych szwabów, to się nie da opisać – nie ukrywa pan Aleksander, pseudonim Ryś. - Dostałem kartkę na obiad, była fasolka po bretońsku.
Tydzień z życia powstańca
- Ja to pisałem pod wrażeniem, że ja tego nie przeżyję. Że może moja mama to przeczyta - pan Aleksander podaje mi „Pamiętnik z powstania strzelca „Rysia” od 1 sierpnia 1944 roku”. Oryginał znajduje się w Muzeum Powstania Warszawskiego, ja mam przed sobą kopię. - Słowo niemcy świadomie i z premedytacją pisałem małą literą - zaznacza pan Aleksander. I dodaje:
- Gdzieś w połowie sierpnia nasz oddział włączono jako grupę operacyjną do 5. kompanii zgrupowania majora Bartkiewicza. To zgrupowanie miało za zadanie obronę pierwszej linii, jaką stanowiła ulica Królewska naprzeciw Ogrodu Saskiego, zajmowanego przez Niemców.
23 VIII. Środa
Na barykadach przy Królewskiej dwóch poruczników rannych. Jeden dosyć ciężko od granatu. Niosłem go na noszach do szpitala. Gdy wróciłem z barykad, to dowiedziałem się, że ktoś mnie okradł (sandały, skarpety, teczkę skórzaną z różnymi drobiazgami). Bardzo się martwię, gdyż było to wszystko, co miałem. Na noc dostałem przepustkę.
24 VIII. Czwartek
Gdy rano szedłem do koszar, to dowiedziałem się, że AK zdobyła 1 nr Krakowskiego Przedmieścia, a z kościoła wydobyto kilkadziesiąt kobiet i dzieci. Łudzę się nadzieją, że może jest między nimi Babcia z Marylą, Basią i panią Stasią. Piszę to w chwilowej przerwie na Królewskiej, a właściwie na jej gruzach. Codziennie czytam szczegółowo listę poszukiwanych w „Biuletynie Informacyjnym”, lecz mojego nazwiska nie mogę znaleźć. Po południu dostałem z powrotem moje skradzione rzeczy. Przed chwilą byłem w łaźni, ale była nieczynna. (...) Tęsknię za mamą.
25 VIII. Piątek
Od samego rana słychać artylerię. Na Królewską dzisiaj nie poszedłem, bo mam służbę. Wczoraj kupiłem sobie organki. Dostałem 48-godzinną służbę, tj. od godz. 6 wieczorem w czwartek do godz. 6 wieczorem w sobotę.
26 VIII. Sobota
Dziś mamy święto M. B. Jasnogórskiej. Wszyscy mogą iść do domu, tylko nie ja, bo mam służbę i to w dodatku z jakimś zwariowanym plutonowym, z którym o mały włos się nie pokłóciłem. (...) Wykombinowałem sobie kilka książek, które teraz z przyjemnością czytam. Wieczorem powiedzieli mi, że znowu mam służbę do 6 wieczorem w niedzielę, czyli że już 72 godziny bez przerwy.
27 VIII. Niedziela
Mam służbę skróconą do 2 godziny. Po południu dostałem przepustkę i pochodziłem sobie trochę po mieście. Byłem w łaźni i wykąpałem się. Gdy wróciłem z przepustki, to poszedłem jeszcze z dwoma kolegami po chleb na Sienną. Że wróciłem do koszar, to prawdziwy cud, gdyż jak przechodziliśmy przez Marszałkowską, to 5 metrów ode mnie rozerwał się pocisk z „Tygrysa”. Jednego kolegę, który był o 1/2 metra ode mnie, zabiło na miejscu, drugiego rzuciło o barykadę i przewróciło, a ja jakimś cudem stałem pod tą barykadą i nic mi się nie stało, chociaż odłamki dookoła mnie sypały się jak groch. Zabity kolega (Drabikowski) był najlepiej wychowanym chłopcem w całej kompanii i chciałem się z nim bliżej zaprzyjaźnić. Wieczorem zgłosiłem się na ochotnika, żeby przejść na plac Teatralny. Mieliśmy iść kanałami, lecz wyprawa nie doszła do skutku. Byłem zły, bo o 1 poszedłem dopiero spać.
28 VIII. Poniedziałek
O 9 zaczęli niemcy bombardować naszą dzielnicę z ciężkiego działa od strony Pragi. O 11 przestali. Jeden pocisk trafił w wieżę drapacza, którą strącił. Ja nie boję się żadnej broni niemieckiej tak, jak właśnie ciężkiej artylerii, a to dlatego, że nie wiadomo, gdzie się przed nią schować. O 5 po południu był pogrzeb tego kolegi, którego wczoraj zabiło. Po pogrzebie poszedłem z kolegami po mundury. Na razie leżą one w kancelarii.
29 VIII. Wtorek
Już 4 tygodnie. Z tą myślą wstałem rano. Jeszcze przed śniadaniem dostałem mundur. Zaraz przyszyłem sobie na kołnierzu biało-czerwone patki i ubrałem go na siebie. O 1 przestała iść woda. Ludność cywilna stoi po 5 godzin w kolejce do studni, lecz ja jako żołnierz biorę wodę bez ogonka. (...)
„Nie wiem, czy przeżyję”
Powstanie trwało już miesiąc. Niemcy nie ustawali w bombardowaniu Warszawy i ostrzeliwaniu jej obrońców.
1 IX. Piątek
Od rana samoloty i „krowy”. Wszyscy siedzimy w koszarach i gramy w szachy, karty, a inni czytają książki. Ja nie biorę w tym udziału, gdyż odsypiam nieprzespaną noc. O 6 po południu rozpocząłem służbę wartowniczą. Za jakieś 5 minut wpadł do naszego domu pocisk artyleryjski. Gdy wybuchł, to blacha i deski z dachu zaczęły mi się sypać na głowę, gdy chciałem wejść do bramy, to powietrze od wybuchu wypchnęło mnie z powrotem na ulicę i gdyby nie hełm, który miałem na głowie, byłbym może ciężko rannym w głowę albo zabitym, lecz obeszło się tylko na wygięciu hełmu i lekkim obtarciu na plecach. Teraz, gdy jest już po wszystkim, to zdaję sobie sprawę, w jakim byłem niebezpieczeństwie. Oprócz tego, że pocisk ten zburzył 2 piętra, to jeszcze spowodował pożar, który pomimo że jest już godzina 9, nie jest jeszcze ugaszony.
2 IX. Sobota
Pożar ugaszono. Lecz o godzinie 9 zaczęła walić artyleria. Biła do 11. Od 12 zaczęły samoloty bombardować naszą okolicę. O 5 po południu pocisk artyleryjski uderzył w dom, w którym kwaterujemy. W schronie przysypało 8 osób. Ja odnosiłem rannych do szpitala. Jakoś z artylerią się oswoiłem i nie boję się jej tak, jak na początku. W tej chwili, a jest teraz godz. 6.30, znów samoloty przelatują nad nami, lecz bomb nie rzucają. (...)
Obok doniesień z frontu w pamiętniku pana Aleksandra pojawiają się wpisy bardziej osobiste, nostalgiczne.
8 IX. Piątek
(...) Dzisiaj Babci imieniny, a więc chociaż w pamiętniku składam Jej najserdeczniejsze życzenia. Ciekawym, czy babcia wiedziała, że tak wypadną jej imieniny w 1944 roku. Piliśmy wódkę na zdrowie. (...)
9 IX. Sobota
[i](...) Znalazłem dzisiaj puszkę mleka skondensowanego. Będzie na jutro na śniadanie do kawy. Do kuchni wystarałem się o 30 kg mąki białej, 5 kg cukru w kostkach i 10 kg cukru miałkiego. Zamiast chleba jemy białe suchary i krówki, których mamy tutaj dużo. (...) Co rano na czczo dostajemy kieliszek wódki, który przymusowo musimy wypijać, przeciw czerwonce. (...) Już o tym, jak za wszystkimi tęsknię, a zwłaszcza za Mamą, to nie warto pisać, bo bym chyba cały pamiętnik zapisał. (...)
10 IX. Niedziela
W czasach spokojnych poszedłbym do kościoła, a teraz to nawet pomodlić się porządnie nie można. Na śniadanie była kawa z mlekiem, trochę za słodka, i białe suchary z miodem. Przynajmniej wie się, że jest niedziela. Znalazłem wczoraj pół walizki mydeł toaletowych i do prania, schowałem je sobie, bo jak bolszewicy przyjdą, to je sprzedam i będę miał za co sobie jedzenia kupić. Bardzo jestem ciekaw, czy nasza piwnica na Krakowskim Przedmieściu się spaliła? Pierwsze moje kroki po powstaniu będą tam. Jeżeli nie spaliła się, to uszykuję sobie tam posłanie i będę oczekiwał na czyjś powrót, gdyż jak przypuszczam, to pierwsze Wasze kroki też tam się skierują. (...)
14 IX. Czwartek
Rano po warcie poszedłem do jakiejś piwnicy i zmieniłem sobie bieliznę, starą zostawiłem w piwnicy, a nową sobie wziąłem. Przy okazji znalazłem 2 butelki szampana, pół słoika masła, kawał mydła, kilka par skarpet, 10 cebul, 5 główek czosnku, wszystko to zaniosłem na kwaterę i podzieliłem się z kolegami. (...)
16 IX. Sobota
(...) Ja dostałem karabin i 52 naboje do niego. Opiekuję się nim jak cackiem. Dzisiaj znalazłem 19 dolarów papierowych i kilka złotych monet. Drużynowy mówił, że monety przedstawiają dużą wartość jako antyki i jako złoto. (...)
19 IX. Wtorek
(...) Ja już zupełnie się do powstania przyzwyczaiłem, lecz koniec mógłby już być. (...)
22 IX. Piątek
(...) Cały czas żałuję, że powstanie trwa podczas tak pięknej pogody, gdy podczas spokoju to bylibyśmy jeszcze z Babcią w Falenicy lub w Konstancinie. Ja rano dojeżdżałbym do szkoły, za którą bardzo tęsknię, po południu bym wrócił, odrobił lekcje, potem pograłbym w karty albo z Basią lub z Marylą pojechałbym na rowerze na spacer. A teraz pozostały tylko wspomnienia i tęsknota za wszystkimi bliskimi, a zwłaszcza za Mamą. W dodatku to jeszcze nie wiem, czy wszyscy żyją, a i ja sam nie wiem, czy przeżyję to wszystko. (...)
Broń oddałem z honorem
Z Królewskiej drużynę pana Aleksandra przeniesiono na Mazowiecką. – Tam dostałem posterunek na trzecim piętrze Mazowieckiej 7. To był taki wypalony żelazobetonowy budynek. Tam miałem kilka butelek z samozapalającą się benzyną, jedną filipinkę, czyli granat własnej produkcji w puszcze konserwowej, i moją lebelę, karabin z I wojny światowej – wylicza pan Aleksander. To były ostatnie dni powstania.
30 IX. Sobota
(...) O 7 wieczorem odbył się ślub dowódcy plutonu z łączniczką Krystyną i mojego kolegi z sanitariuszką Hanką.
1 X. Niedziela
(...) Ludność cywilna przechodzi do niemców. W nocy niemcy znowu zaczęli niszczyć miasto.
2 X. Poniedziałek
Od rana zawieszenie. Nasz pluton ma służbę przy Mazowieckiej. AK poddaje się niemcom. Ja idę z oddziałem. Pamiętnik chowam na kwaterze.
Pan Aleksander wrzucił pamiętnik w szparę w ścianie, gdzie kiedyś było okno. - Przed wyjściem oddziału przysięga, dostaliśmy legitymacje AK - to był dokument, który chronił przed obozem koncentracyjnym. Na Ochocie oddałem broń z honorem - pan Aleksander salutuje. - Stamtąd poszedłem eskortowany z całą masą powstańców do Ożarowa, do hal fabrycznych. Po złożeniu przysięgi dostaliśmy po dziesięć dolarów żołdu, za który w Ożarowie kupiłem jedzenie (salceson i chleb). Załadowali nas do wagonów bydlęcych - tak że tylko stać można było - i wywieźli do obozu XI B Fallingbostel.
Stamtąd pan Aleksander trafił do obozu VI J Dorsten i wreszcie do Arbeits Kommando Krefeld. Wyzwolili go Anglicy pod Hanowerem. Kompania została oddelegowana do ochrony obozu kobiet w Bergen-Belsen, a we wrześniu 1945 roku rozwiązana. - Mogłem jako osadnik jechać do Kanady, Australii, mogłem zostać w Niemczech... Ale nie wyobrażałem sobie, że mógłbym nie wrócić do Polski - podkreśla pan Aleksander. Pojechał do Leszna, gdzie odnalazł babcię i Basię. Dowiedział się, że mama z Marią są w Zielonej Górze.
- A ojciec? - pytam. - Zginął na starówce... Podobno robił straszne wypady. Znajomy przedostał się ze starówki kanałami i tak mi powiedział. Działał z przekonania. Walczył o Polskę. Na tablicy pamiątkowej przy Muzeum Powstania Warszawskiego jest jego nazwisko, pseudonim Żbik - zaznacza pan Aleksander.
***
Jest czerwiec 1951 roku. Pan Aleksander bierze udział w szkoleniu w Ministerstwie Finansów w Warszawie. Przy stoliku gaworzy z trojgiem innych uczestników. Rozmowa schodzi na czasy wojenne. - Powiedziałem, że też mam niesamowite wspomnienia. Że pisałem pamiętnik i schowałem przy Mazowieckiej. Te ruiny wypalone jeszcze stały! - uśmiecha się pan Aleksander. - Tylko które to okno? Szukamy. Kłujemy drutem zbrojeniowym. Coś jest. Koleżanka włożyła rękę, złapała w dwa palce i wyciągnęła. No, to przecież mój pamiętnik! Czytamy. Wszyscy się pobeczeliśmy...
Powstanie Warszawskie w liczbach
- Od 25 tys. do 28 tys. żołnierzy liczyły przeciętnie siły powstańcze w ciągu całego zrywu.
- Ok. 50 tys. żołnierzy, łącznie z siłami garnizonu miasta oraz jednostkami frontowymi, Niemcy użyli do walki z powstańcami.
- 63 dni trwało powstanie. Plan zakładał, że oddziały polskie będą prowadziły działania zaczepne przez 2-3 dni, a w razie niekorzystnego obrotu spraw będą mogły wytrwać w obronie 14 dni.
- Od 150 tys. do 200 tys. cywilnych mieszkańców stolicy zginęło w wyniku nalotów, ostrzału artyleryjskiego, ciężkich warunków bytowych oraz masakr urządzanych przez oddziały niemieckie.
- Blisko 16 tys. żołnierzy straciły w trakcie dwumiesięcznych walk oddziały powstańcze. Zginęło około 1600 żołnierzy niemieckich.
- Ogółem zniszczeniu uległo 84 proc. zabudowy lewobrzeżnej stolicy. Dwa miesiące powstania przyniosły zniszczenie 25 proc. zabudowy. W okresie popowstaniowym Niemcy zniszczyli ponad 30 proc.
O godzinie W
Godzina W (jak Wybuch lub Wystąpienie) to kryptonim rozpoczęcia Powstania Warszawskiego o godzinie 17 we wtorek, 1 sierpnia 1944 roku. Dzień wcześniej pułkownik Antoni Chruściel (ps. Monter) wydał rozkaz następującej treści: ALARM
- do rąk własnych! Dnia 31.7. g. 19. Nakazuję W dnia 1.8. g. 17.00. Adres m. p. Okręgu: Jasna 22 m. 20 czynny od godziny W. Otrzymanie rozkazu natychmiast kwitować. (-) „X”.