MY, POZNAŃ - 30-lecie samorządu terytorialnego. W byciu radnym fajne jest to, że można realnie pomagać ludziom i kształtować politykę miasta
Zajmując się miastem trzeba wyznaczać sobie cele, najlepiej jak najbardziej ambitne – mówi Michał Grześ, poznański radny.
W radzie miasta zasiada pan nieprzerwanie od 1994 roku. Co sprawiło, że 26 lat temu postanowił pan wystartować w wyborach do rady miasta?
Zanim zostałem radnym miejskim brałem udział w tworzeniu samorządu osiedlowe-go, ale w tamtych czasach nie miał on praktycznie żadnych uprawnień. Żeby rzeczywiście coś w mieście zrobić, trzeba było dostać się do rady miasta. W podjęciu tej decyzji pomogło mi także zaangażowanie polityczne, bez tego – startując z małego komitetu – trudno byłoby zdobyć ten mandat.
Co to był za komitet?
„Nasz Poznań”. Były w nim zgrupowane niemal wszystkie ugrupowania konserwatywne, działające wtedy w mieście. Zdobyliśmy wtedy 17 mandatów na 64 miejsca w radzie.
Pamięta pan swoją pierwszą interpelację i pierwsze działania w radzie?
Jestem radnym, który składa najwięcej interpelacji. Jeżeli jestem przekonany, że mieszkańcowi dzieje się krzywda to walczę niezależnie od kosztów jakie za to ponoszę. Natomiast najbardziej utkwiło mi w pamięci, że w czerwcu zostałem radnym, a już w listopadzie sparaliżowałem funkcjonowanie rady miasta (śmiech). W tamtych czasach radny nie mógł sam decydować o tym, w jakiej komisji będzie pracował, bo o tym decydowała większość w radzie. Dodatkowo opozycja miała mocno utrudnione przedstawianie swoich projektów uchwał, które potrafiły trafiać do „zamrażarki” na długie miesiące. Chciałem wtedy pracować w komisji kultury, ale mijały kolejne sesje, a przewodnicząca rady przekładała głosowanie w tej sprawie. Podobno bała się, że będę zwalczał festiwal teatralny „Malta”, choć w tamtym czasie byłem jego zwolennikiem. Wtedy trafiłem na zapis w regulaminie rady, że jeden radny może zażądać tajnego głosowania. Wkurzyłem się i poprosiłem, by wszystkie głosowania od tego momentu odbywały się w ten sposób, więc do każdej drobnostki musiały być drukowane osobne formularze, co przeciągało mocno obrady, a w końcu doprowadziło radę do paraliżu. W działaniach tych miałem poparcie klubu. Dopiero wtedy zaczęto z nami rozmawiać, projekty uchwał, po maksymalnie trzech miesiącach od ich złożenia musiały trafiać pod obrady rady i głosowanie, a każdy radny mógł pracować w komisji wskazanej przez siebie, głosowanie rady było formalnością. I tak zostało do dzisiaj. Pamiętam, że wtedy media nazywały nas „chłopcami w krótkich majteczkach”.
Co dla pana było i jest największą wartością pracy w poznańskim samorządzie?
Fajne jest to, że można realnie pomagać ludziom i kształtować politykę miasta. Pamiętam, jak toczyłem walkę o ul. Jana Pawła II w Poznaniu. Kiedy zmarł papież, tłumy wyległy na tę ulicę i zapaliły znicze, poczułem wtedy satysfakcję, że miałem w tym swój udział. Podobna sytuacja miała miejsce, kiedy planowaliśmy Nowe Zawady. W pewnym momencie ówczesny wiceprezydent Paweł Leszek Klepka nanaszym klubie radnych, stwierdził, że nie dojdzie do inwestycji, zrobiłem wtedy karczemną awanturę, dołączyli do niej kolejni radni i ostatecznie wymusiliśmy na prezydencie Grobelnym powstanie Nowych Zawad. Wiele satysfakcji dała mi także interwencja u premiera Buzka w sprawie byłych więźniów Fortu VII, których w latach 90. nie uznawano za kombatantów, a miejsce to nie było wpisane na listę obozów koncentracyjnych. Rząd wówczas uznał, że był to pierwszy niemiecki obóz koncentracyjny na ziemiach polskich.
Ile w samorządzie jest jeszcze tej ważnej dla Poznania lokalności, a ile wielkiej polityki? Z każdą kolejną kadencją zdaje się wygrywać ta druga.
Ona już była żywa w pierwszej kadencji, choć wtedy do rady wchodzili społecznicy z komitetów obywatelskich. Ale prezydent Szczęsny-Kaczmarek musiał przecież stworzyć grupę radnych, którzy go popierali. To były już zaczątki wkraczania polityki do samorządu. Pamiętam, jak w latach 90. namówiłem moich uczniów, aby stworzyli komitet wyborczy, który nazwali „Zdrowa woda”. Kiedy chodzili po domach, zbierając podpisy ludzie cieszyli się, że mają do czynienia z osobami, które nie są partyjne. Ostatecznie furory nie zrobili, choć ich kandydat na prezydenta Dariusz Budaj obiecywał powstanie kina samochodowego i saturatory na każdym rogu ulicy.
Czyli mieszkańcy chcą jednak partii?
Proszę zwrócić uwagę, że w wyborach do rad osiedli zawsze mamy dużo niższą frekwencję niż przy samorządowych. Ludziom łatwiej jest głosować na przedstawicieli partii. Co prawda narzekamy na partyjność w samorządach, ale to ona często skłania nas do wrzucenia kartki z zakreślonymi nazwiskami do urny wyborczej. Sam też pewnie nie byłbym 26 lat radnym, gdybym nie uczestniczył w życiu politycznym. Co prawda za kilka czy kilkanaście lat niektórzy mogą pamiętać radnego Grzesia tylko z incydentu ze słoniem gejem, ale uważam, że było warto. Jestem poznaniakiem w trzecim pokoleniu, więc zawsze chciałem, by miasto było wielkie.
I jest?
Zawsze uważałem, że miasto musi mieć cel swojego rozwoju. Dlatego jednym z pierwszych moich pomysłów było doprowadzenie do zorganizowania igrzysk olimpijskich wPoznaniu w 2032 roku, aby podtym kątem rozwijać Poznań. Mamy więc jeszcze trochę czasu (śmiech). Co ciekawe w Poznaniu wiele osób traktowało ten pomysł humorystycznie, ale dziennikarze z innych miast potraktowali to całkiem serio i uważali że Poznań da radę. Lata 90., po odzyskaniu wolności, był to czas wiary w to, że wszystko uda się nam zrobić. Później przedstawiłem radzie stanowisko o organizacji Expo w mieście – przegłosowane przez radnych, ale prezydent Grobelny nie był entuzjastą tej imprezy. Jednak zaczął on wtedy wreszcie szukać celu dla miasta; uniwersjada, igrzyska młodzieży czy Euro. Są różne zdania na ten temat, ale uważam, że Euro 2012 nam się udało, było takim celem, Poznań dzięki temu rozwinął się i trochę inwestycji u nas powstało. Wielu mieszkańców zrozumiało też wtedy, że nie jesteśmy zaściankiem Europy, a fajnym, nowoczesnym miastem. Reasumując, zawsze uważałem, że władze miasta powinny mieć jakąś wspólną stałą wizję miasta (poza podziałami politycznymi) – ideał, do którego trzeba dążyć. Miałem to zawsze na uwadze w swojej wieloletniej pracy radnego. Po 26 latach bycia radnym wiem także, że to jest przede wszystkim służba i walka o indywidualne sprawy poszczególnych mieszkańców, które są dla nich najważniejsze. Od tego zależy przecież czy mieszka im się w Poznaniu dobrze i czy są dumni ze swojego miasta. Zajmując się miastem trzeba wyznaczać sobie cele, najlepiej jak najbardziej ambitne.