MY, POZNAŃ - 30-lecie samorządu terytorialnego. Musimy umieć słuchać mieszkańców, gonić za ich oczekiwaniami
Grzegorz Ganowicz, przewodniczący Rady Miasta Poznania ma nadzieję, że nikt nie będzie starał się zniszczyć dorobku ostatnich 30 lat.
Co sprawiło, że w 1998 roku postanowił pan zostać radnym?
Złożyło się na to wiele spraw. Zawsze w coś się angażowałem, jeszcze na studiach. Znaczenie miała też atmosfera domu rodzinnego, w którym ważne było nie tylko to co dzieje się w rodzinie. Z domu wyniosłem myślenie społeczne. Wpływ miał Sierpień 1980, później stan wojenny, zaangażowanie mojego ojca w życie polityczne. Potem on został senatorem, ja działałem lokalnie. Na początku odmawiałem startu w wyborach. W 1998 roku zaproponowano mi to ponownie. Uznałem, że mogę zaangażować się szerzej, ponieważ życie zawodowe i osobiste miałem poukładane. I tak znalazłem się w radzie.
Co się czuje, mając poczucie wpływu na miasto?
Odczuwa się satysfakcję na różnych poziomach, obserwując miasto, jak zmienia się globalnie, jako całość oraz śledząc zmiany zachodzące w poszczególnych miejscach. Duże zadowolenie dają rzeczy drobne, które nie zmieniają od razu wizerunku całego Poznania czy dzielnicy, ale są ważne dla lokalnych społeczności. Gdy idę i widzę wyremontowaną ulicę, skwer, nową salę gimnastyczną czy teatr Scena Wspólna przy Łejerach, to mam satysfakcję, że bezpośrednio przyłożyłem do tego rękę. W tej chwili nikt pewnie nie zwraca na to uwagi, że udało mi się wprowadzić do procedury planistycznej szerokie konsultacje. Nie było to łatwe, bo trzeba było przekonać urzędników i stronę społeczną. Niektórzy powątpiewali w czystość intencji, obawiając się manipulacji. Czas pokazał, że dzięki temu poprawiła się jakość pracy nad planami miejscowymi. Takich zmian małych i dużych, do których każdy z radnych się przyczynił, jest wiele. Nadają one sens naszej pracy.
Które zadania stojąc przed samorządem są szczególne ważne z punktu widzenia rozwoju Poznania, życia jego mieszkańców?
To się zmienia. Przez 30 lat wyzwania stojące przed samorządem były różne, różne były też oczekiwania mieszkańców. Na początku lat 90. ważne było budowanie ram prawnych samorządu, odbudowa infrastruktury, która była w fatalnym stanie technicznym. Nie zawsze było to zauważalne dla mieszkańców, bo widać Maltę, Pestkę, ale nie to co znajduje się pod ziemią. Później samorządy przejęły zarządzanie instytucjami kultury, trzeba było je zorganizować, zbudować podstawy finansowe. Szybko jednak okazało się, że kultura to nie tylko instytucje, ale i ludzie, twórcy, którzy działają poza nimi. Zaczęły powstawać organizacje pozarządowe. Trzeba było je dostrzec i wspierać. Równie ważne jest opracowanie dobrego studium zagospodarowania, a na jego podstawie planów miejscowych tak, aby miasto mogło sensownie i równomiernie się rozwijać. Rolą samorządu jest podążanie cały czas w kierunku, w którym zmierzają mieszkańcy, pomaganie im w realizowaniu ich celów. Jeśli potrafimy te tendencje wyprzedzić, to dobrze. Najczęściej jednak dzieje się tak, że próbujemy dogonić oczekiwania mieszkańców, co oznacza, że musimy umieć ich słuchać, realizować zadania, uwzględniając ich głosy. Jako przewodniczący rady miasta spotykam się z wieloma różnymi osobami i każde takie spotkanie jest dla mnie źródłem wiedzy potrzebnej w pracy samorządowej. Tak więc zadań i inspiracji jest wiele, ale zdarza się też tak jak w tym roku: przychodzi epidemia i musimy koncentrować się na ochronie zdrowia, walce z wirusem i skutkami ekonomicznymi epidemii.
Przez te ponad 20 lat pana kariery w radzie wiele się wydarzyło. Które momenty szczególnie utkwiły panu w pamięci?
Takich wydarzeń jest bardzo wiele. Każda uroczystość wręczenia Honorowego Obywatelstwa to moment szczególny. Cieszę się, że w gronie tych szczególnych osób znaleźli się Lech Wałęsa, Hanna Suchocka i Tadeusz Mazowiecki. Pamiętam, że Mazowiecki przyjechał do Poznania z wnuczką, a specjalnie dla niego zaśpiewała Hanna Banaszak. Zawsze będę pamiętał sesję uroczystą rady miasta przed pogrzebem prezydenta Wojciecha Kaczmarka. Powinny być też odnotowane powinny być też sesja w czasie epidemii zorganizowana ze względów bezpieczeństwa w Sali Ziemi na terenach MTP i pierwsza w trybie zdalnym. Wspomnieć chcę też o inwestycjach takich jak linia tramwajowa przez most Rocha na Rataje, parking podziemny na placu Wolności czy budowa spalarni śmieci. W pamięć zapadają też wydarzenia kulturalne, bez nich życie miasta nie byłoby kompletne. W pamięci mam koncert Petera Gabriela wieńczący obchody 750-lecia lokacji praw miejskich Poznania czy koncert Stinga na stadionie miejskim. Ale Poznań to też Festiwal Malta, konkurs Skrzypcowy Wieniawskiego, kiedyś Poznań Jazz Fair, teraz Era Jazzu czy klub Blue Note. Wystawy w CK Zamek.
Rzeczą niedopuszczalną jest rozmowa z samorządem na zasadzie kija i marchewki - mówi Grzegorz Ganowicz
O jakim Poznaniu marzył pan w 1989 roku, a jakie miasto chciałby pan widzieć za 10-20 lat?
Marzę o takim mieście, w którym każdy czuje się dobrze, może odnaleźć tu swoje miejsce na ziemi, nikt nie czuje się dyskryminowany i wykluczony, w którym umiemy nawzajem o siebie dbać. Chciałoby się żyć w mieście, które jest ładnie zagospodarowane, ma dobre proporcje między terenami mieszkaniowymi i tymi służącymi rekreacji, którego mieszkańcy rezygnują z podróży własnym autem na rzecz komunikacji miejskiej. Życzyłbym sobie, by poznaniacy nie musieli szukać szczęścia gdzie indziej, bo tutaj mogą znaleźć pracę, zdobyć wykształcenie. Zależy mi, abyśmy zmieniali miasto z poszanowaniem tradycji, naszej historii, tego co zbudowali ci, którzy byli przed nami. Takie marzenia towarzyszyły mi od zawsze. Gdyby jednak spytano mnie o to w latach 80., to nacisk położyłbym na inne sprawy. Powiedziałby, że marzy mi się miasto, Polska, w której każdy jest wolny, ma prawo do swoich poglądów oraz przekonań i nie będzie za to dyskryminowany. Gdy obserwuję to co teraz się dzieje, to myśli z lat 80. znów do mnie wracają. Teraz marzę nie tylko o tym, aby żyło się nam wygodnie, ale żebyśmy nie musieli obawiać się tego, że ktoś w szaleńczej wizji będzie starał się zdominować i zniszczyć dorobek ostatnich 30 lat.
Czy teraz jest więcej polityki w samorządzie?
Pewnie obecny samorząd bardziej jest upolityczniony niż kiedyś. Najmniej był chyba w pierwszej kadencji. To był okres pionierski, budowano zręby samorządności, dominowała pozytywistyczna chęć tworzenia czegoś nowego, zdecydowana większość weszła do rady z listy Komitetu Obywatelskiego. Później to okrzepło i do samorządu wkroczyła polityka. Można dyskutować o tym, czy to wina samorządu, czy też coraz większe emocje na poziomie ogólnopolskim przenoszą się na grunt lokalny. Wytworzone tam animozje, skutkują dyskusjami tutaj, zwłaszcza gdy na sesjach pojawiają się posłowie. Ustawa o wykonywaniu mandatu posła pozwala na to. Natomiast, jak przychodzi poseł, to widzi się w tym przede wszystkim politykę, a nie samorządność. Zwłaszcza, gdy słyszy się, że samorządy mogą liczyć na wsparcie rządowe, jeśli ograniczą krytykę. Rzeczą niedopuszczalną jest rozmowa z samorządem na zasadzie kija i marchewki.
Jakie zagrożenia widzi pan dla samorządności?
Ciągle iskrzy na linii samorząd – rząd. To nie jest tak, że wcześniej nie toczył się taki spór, ale wtedy znajdowano sposoby na jego rozstrzygnięcie poprzez rozmowy, negocjacje, ustalenie nowych zasad. Natomiast obecnie deprecjonuje się samorząd, nakłada się na niego kolejne zadania, ogranicza finansowanie, nieustannie obciąża się go winą za różne rzeczy, które nie udają się w kraju. Łatwo obciąć finanse, a potem powiedzieć: Zobaczcie, oni nic nie robią! Skutki takich działań odczuwamy na co dzień. Jedną rzeczą jest mentalne podejście do tej kwestii. Obecna władza reprezentuje centralistyczny model państwa. W związku z tym każda instytucja, która nie znajduje się pod nadzorem struktur rządowych, jest traktowana jak potencjalny przeciwnik, o ile nie wróg. To jest istotą bieżącego sporu. Drugą rzeczą, którą należy zrobić, jest reforma finansowania samorządów. Te zasady zostały sformułowane 30 lat temu, skorygowano je kilka lat później, a przecież rzeczywistość gospodarcza i finansowa, w której żyjemy, zmieniła się znacząco. Mam tu na myśli między innymi rozwój poszczególnych części Polski, bo przecież część samorządów – w tym poznański – nadal płaci janosikowe. Zmieniły się także stawki podatków, które płacimy, a dochód samorządu to udział w tych podatkach. Bez gruntownego przemyślenia tego problemu, zreformowania zasad finansowania samorządu, zawsze będzie istniała pokusa dla strony rządowej, by z samorządem walczyć, a nie z nim współpracować. Zwłaszcza dla władzy nastawionej tak procentralistycznie, jak ta obecna.
Jaką rolę odgrywa w tym relacjach Związek Miast Polskich?
Związek Miast Polskich zrzesza ponad 300 miast, w których mieszka około 73 procent miejskiej ludności Polski. Jest organizacyjnie sprawny, dzięki czemu zapewnia bardzo szybki i sprawny przepływ informacji miedzy miastami. Związek jest silnym partnerem dla rządu, dysponuje zapleczem eksperckim, tu powstają wspólne opinie, stanowiska.
Dlaczego taki wspólny front obecnie stał się tak ważny?
W ostatnich kilku latach samorząd jest namacalnym przykładem, w jaki sposób nierozumna władza walczy z instytucjami, które zbudowały swoją pozycję, autorytet, bo to nie dotyczy tylko samorządu. Próbując realizować swój plan, rządzący niszczą wszystko co napotykają na swojej drodze. Jeśli to jest ich celem, to donikąd nas to nie doprowadzi. Zastanawiam się, jak to możliwe, że pewna grupa jest w stanie zmarnować dorobek już nie kilku ludzi, ale kilku pokoleń. Tych, którzy w latach 70., 80. mieli odwagę mówić o wolności, prawach obywateli, a później budowali odrodzoną Polskę. Wielu ludzi poświęciło swoją pracę, pozycję zawodową, wielu siedziało w więzieniach, by zbudować takie państwo, które dba o swoich obywateli, daje możliwości rozwoju, zapewnia podstawowe wolności. To jest również doświadczenie moje i wielu moich przyjaciół. Osobiście czuję się więc dotknięty, kiedy pielęgniarka skarżąca się na brak środków ochrony – traci pracę. Tak było czterdzieści lat temu i tak nie powinno już być. Nigdy! A ci teraz idą, jak czołg i niszczą wszystko. To przerażające.