Musimy dziś mówić ze sceny własnym głosem
Rozmowa z Katarzyną Z. Michalską, aktorką, inicjatorką oświadczenia w sprawie Sądu Najwyższego zespołu Teatru Wybrzeże
Po niedzielnym spektaklu na Dużej Scenie Teatru Wybrzeże odczytała Pani w imieniu całego zespołu oświadczenie dotyczące ustawy o Sądzie Najwyższym. Czemu zrobiliście to w teatrze, a nie na przykład pod sądem?
Ponieważ teatr pracuje w wakacje, nie możemy uczestniczyć w tym, co się teraz wydarza. A też nie doszliśmy jeszcze do momentu, kiedy wszyscy wyjdziemy na ulice. Pomyślałam jednak, że ciąży na nas obowiązek wyrażenia w jakiś sposób naszego sprzeciwu i skorzystania, pierwszy raz od bardzo dawna, z przywileju mówienia ze sceny nie tylko słowami dramaturgów, ale własnym głosem.
A nie mieliście obowiązku wywiązania się z umowy z widzami, którzy przecież kupili bilet na spektakl, a nie na manifestację polityczną?
To oczywiście rozumiem. Szanuję też głos sprzeciwu jakiejś osoby na widowni. Każdy miał prawo wyjść z teatru już po ukłonach, kiedy odczytałam oświadczenie. Uważam jednak, że teatr jest miejscem, gdzie artyści w momentach krytycznych są zobowiązani do zajęcia stanowiska.
Boimy się także tego, że narasta w nas sprzeciw. Każdy chciałby pokojowych rozwiązań. Tkwimy w strasznym klinczu i nie wiemy, jaki ma być następny ruch.
Myślałem, że aktorzy z Pani pokolenia, czyli roczniki 80., zapomnieli już, że aktor był kiedyś w Polsce osobą publiczną.
Paradoksalnie za naszym protestem stoi także grupa aktorów nawet młodszych ode mnie. Natychmiast wyrazili chęć udziału w tym wystąpieniu. Inni z moich młodszych kolegów byli pod Sejmem w Warszawie albo pod sądem w Gdańsku. Wydaje mi się, że dokonała się jakaś zmiana pokoleniowa. Co zresztą jest przerażające, że musimy walczyć o coś, o co walczyli nasi rodzice.
Pokolenie Haliny Winiarskiej?
Na przykład jej. W Teatrze Wybrzeże jesteśmy świeżo po premierze spektaklu „Urodziny”, o 70 latach historii Teatru Wybrzeże. Sztuka przypomina, jak teatr funkcjonował w innych realiach.
Wygłasza Pani w tym przedstawieniu poruszający monolog o Pani dziadku, Stanisławie Michalskim, członku KC PZPR i dyrektorze Teatru Wybrzeże na przełomie lat 80. i 90.
To była trudna dla mnie praca. Niejednoznaczność postaw i wyborów mojego dziadka wielu ludzi dzisiaj mogłoby mi wytknąć. Obecnie uczymy się na tamtej historii. Nie chciałabym żyć w czasach, gdy teatr jest sprowadzony tylko i wyłącznie do miejsca rozrywki. Zygmunt Hübner mówił, że teatr musi się wtrącać. Też tak uważam.
Hejterzy na pewno dziadka w KC teraz Pani wyciągną.
Nie będę tym zaskoczona. Ale nasze wystąpienie odbija się także dobrym echem, co jest dla nas bardzo ważne. Usłyszeliśmy ciepłe słowa ze strony marszałka województwa pomorskiego, pojawiają się wpisy na profilu KOD na Facebooku, bardzo wiele pozytywnych komentarzy czytałam na YouTube. Potrzebujemy takich głosów wsparcia, a inni potrzebowali pewnie naszego protestu. Gdy ktoś wychodzi na ulice, nie czuje się w tym sam, kiedy po jego stronie są także jakieś instytucje. Przy okazji może powiem, że bardzo podziwiam dyrektora teatru Adama Orzechowskiego za to, że się podpisał pod oświadczeniem i wyszedł z nami na scenę. Jestem mu za to wdzięczna. Mam świadomość, jaka to musiała być dla niego trudna decyzja.
Bardzo podziwiam dyrektora teatru Adama Orzechowskiego za to, że się podpisał pod oświadczeniem i wyszedł z nami na scenę.
Powiedziała Pani, że to jeszcze nie ten moment, kiedy z instytucji wychodzić się będzie na ulice. Nie wiadomo, jak to teraz będzie, ale jeśli ustawa o Sądzie Najwyższym zostanie jednak przyjęta - co wtedy Pani zrobi?
Nie wiem. Jakiś czas temu czytałam piękny wywiad z Krystianem Lupą, który mówił, że obserwując wydarzenia w Polsce i w teatrze polskim, sam tego nie wie, dlaczego nie wyszliśmy jeszcze na ulice. Być może decydują bolesne doświadczenia stanu wojennego. Nie chcemy rzucać w siebie kamieniami. Wszyscy się tego boimy. Boimy się także tego, że narasta w nas sprzeciw. Każdy chciałby pokojowych rozwiązań. Tkwimy w strasznym klinczu i nie wiemy, jaki ma być następny ruch.