Musiałem polubić Łódź! Rozmowa z Jackiem Malanowskim, członkiem zespołu Trubadurzy
Nie miałem innego wyjścia, musiałem polubić Łódź. Bardzo wiele zawdzięczam temu miastu. Łódź biorę w ciemno, ze wszystkimi jej plusami i minusami - mówi Jacek Malanowski, członek zespołu Trubadurzy.
Najmłodszy z Trubadurów jest łodzianinem?
Nie do końca, choć w Łodzi mieszkam już ponad 30 lat.
W takim razie, w jaki sposób trafił pan do naszego miasta?
W bardzo prosty sposób. Po skończeniu szóstej klasy udało mi się dostać do Państwowej Szkoły Muzycznej im. Henryka Wieniawskiego przy ul. Sosnowej w Łodzi. Zamieszkałem w internacie. Przyjechałem tu z małej miejscowości Gozdowo koło Płocka.
Został pan rzucony na głęboką wodę i znalazł się wielkim mieście...
Faktycznie w wieku 13 lat musiałem się usamodzielnić. Ale chwalę sobie ten okres mojego życia.
Jak poznawał pan Łódź?
Mieszkałem w samym centrum, przy ul. Sienkiewicza. Bursa szkół artystycznych znajdowała się niemal naprzeciw Komendy Miejskiej Policji w Łodzi. Mieszkałem w kamienicy. Poznałem Łódź w każdym wymiarze. Poznałem mieszkańców kamienic, bloków. Patrzyłem jak na moich oczach zmienia się to miasto. Zmieniają się tramwaje, autobusy, ulice, powstają nowe domy. Łodzi, którą poznałem jako trzynastoletni chłopak nie można porównywać z obecną. Pamiętam jak w remoncie był Dworzec Kaliski. Teraz mamy piękny nowy dworzec Fabryczny.
Polubił pan to miasto?
Nie miałem innego wyjścia, musiałem polubić Łódź. Bardzo wiele zawdzięczam temu miastu. Łódź biorę w ciemno, ze wszystkimi jej plusami i minusami.
Ma pan tu swoje ulubione miejsce?
Na pewno będą to różne miejsca związane z ul. Piotrkowską. Ta ulica od lat jest wizytówką Łodzi. Manufaktura i inne centra handlowe też są fajne, efektowne. Ale mnie bardziej podoba się to starsze oblicze miasta. Interesuje mnie to co działo się tu przed laty.
Jak to się stało, że został pan członkiem Trubadurów?
Najpierw poznałem Mariana Lichtmana. Odwiedził łódzką Akademię Muzyczną, w której studiowałem. Marian szukał ludzi do jednego ze swoich projektów muzycznych. Miał spotkać się z kimś innym, ale trafił na mnie i kolegę. Zawsze byliśmy otwarci na nowe przedsięwzięcia. Przyjęliśmy jego propozycję. Potem w 2005 r. trzeba było zastąpić w zespole Ryszarda Poznakowskiego. Sławek Kowalewski i Marian Lichtman zgłosili się do mnie. Początkowo miałem Rysia Poznakowskiego zastąpić na chwilę. I ta chwila trwa już dwunasty rok.
Jest pan dumny, że gra pan w zespole z taką historią?
Oczywiście. Wiadomo, że jedni lubią muzykę, którą gramy, inni nie. Jednak nikt nie podważy marki Trubadurów. Nawet kto nie zna, nie słucha tej muzyki, wie co to za zespół. Nie mamy się czego wstydzić. Nasz repertuar ma wiele lat. Teksty naszych piosenek są też niebanalne.
Występuje pan też solo?
Tak. Śpiewam też repertuar klasyczny, ze znaną śpiewaczką operową Anią Cymerman. Między innymi utwory operetkowe, Andrei Bocellego. Takie lżejsze. Z tym repertuarem występujemy, gdy tylko nie mam koncertów z Trubadurami.
Łodzianie lubią muzykę?
Myślę, że tak samo, jak ludzie z innych części kraju. Choć w Łodzi nie gramy tak często jak byśmy chcieli. Jest tu też zróżnicowana publiczność. Jedni słuchają muzyki poważnej, inni tanecznej, big-bitowej.
Dziś może pan powiedzieć, że jest łodzianinem?
Na pewno. Większość życia spędziłem w Łodzi. Mieszkałem w różnych dzielnicach miasta. Na Bałutach, w Śródmieściu, teraz na Widzewie. Poznałem więc Łódź. Cieszę się, że miasto się zmienia, choć wiele jeszcze zostało do zrobienia. Łódź jednak pięknieje, pojawiają się wreszcie nowe inwestycje.
Czego życzyłby pan łodzianom i Łodzi w nowym roku?
Przede wszystkim wiele optymizmu, spokoju, pozytywnego nastawienia do życia. Nie lubię sytuacji, gdy ludzie nie potrafią się dogadać. Tak więc chciałbym życzyć łodzianom, by umieli ze sobą rozmawiać. I zdrowia!