Można było inaczej. Fronczewski nie dał się złamać [rozmowa]
Rozmowa z doktorem Sebastianem Ligarskim ze szczecińskiego oddziału IPN o powiązaniach artystów z SB.
- Korespondencja artystów znaleziona w biurku Kiszczaka wpisała się kontekst pana badań?
- Nie jest to oczywiście dla mnie zaskoczenie, wiadomo, że artyści zarówno w stanie wojennym, jak i po nim często utrzymywali relacje z władzą. Ale dotyczyło to tylko części środowisk artystycznych. Według szacunków SB, które można uznać za wiarygodne, środowisko twórcze, które czynnie kontestowało poczynania władz, składało się z około 200 osób. Po drugiej stronie - pośród artystów „patriotycznych”, czynnie popierających władzę, znajdziemy mniej więcej taką samą grupę. Pomiędzy nimi mamy ogromną rzeszę artystów, którzy zwyczajnie funkcjonowali w tamtym czasie: robili kariery, kręcili filmy, pobierali honoraria. Władze miały w ręku mocny argument - za pisarza czy aktora uznawani byli tylko członkowie oficjalnych związków twórczych. Dopiero mając taką legitymację, artyści mogli liczyć na wszelkie świadczenia socjalne. To było skuteczne narzędzie.
- Zaskakuje jednak zażyłość artystów z ministrem spraw wewnętrznych. Trudno czytać listy Agnieszki Osieckiej do generała Kiszczaka bez zażenowania.
- Kiszczak i inni wysoko postawieni oficjele mogli wiele, a więc znajomość z nimi była bardzo użyteczna. Mogli pomóc rozwiązać prywatny problem, ale również można było dzięki takiej znajomości ująć się za internowanymi kolegami. I takie przypadki się zdarzały.
- Jaki odsetek twórców i artystów zaangażowany był w regularną współpracę z SB?
- To zależy od okresu, ale również od miejsca. Jeśli chodzi o to środowisko artystyczne, SB brała pod uwagę głównie jakość, a nie ilość tajnych kontaktów. Środowisko było stosunkowo nieliczne, a więc jeden dobrze ulokowany kontakt mógł zdziałać wiele - nie tylko zapewniał informacje, ale też był w stanie wpływać na politykę kulturalną. Zależnie od czasu i miejsca w środowiskach twórczych współpracowało z SB od 2 do 10 procent osób.
- W internecie pojawiły się informacje dotyczące Beaty Tyszkiewicz - „kontaktu poufnego” SB. Tyszkiewicz nie była jednak zakwalifikowana jako TW.
- Nie ekscytowałbym się tymi formalnymi kategoriami. Tajny współpracownik, kontakt operacyjny czy kontakt służbowy - te kategorie mają mniejsze znaczenie niż fakt, czego w rzeczywistości ta współpraca dotyczyła i jakie informacje były udzielane.
- Czy zaskoczą nas jeszcze znane nazwiska, które nie krążą na razie w obiegu medialnym, a o których współpracy z SB naukowcy wiedzą?
- Zaskoczyć mogą raczej rozmiar tej współpracy i jej specyfika. O ile - tak jak w przypadku Lecha Wałęsy - najczęstszą motywacją były pieniądze, to w przypadku środowisk twórczych pieniądze były zwykle drugorzędne. Często pojawia się natomiast element zazdrości, zawiści i chęci dokopania konkurentom. Funkcjonariusze działający w tym środowisku potrafili znakomicie to wykorzystać. Nie byli dyletantami - to ludzie, którym kultura była nieobca - dokształcali się, czytali książki osób, które pozyskiwali, prowadzili z nimi merytoryczne dyskusje.
- Zetknął się pan z przypadkami artystów, którzy stanowczo odmówili współpracy, ponosząc za to konsekwencje?
- Nie przesadzałbym z tymi konsekwencjami, ponieważ SB w latach 70. i 80. nie stosowała zwykle restrykcyjnej polityki wobec tego środowiska. Chodziło raczej o to, aby je zneutralizować. Kategorycznie odmówił współpracy Piotr Fronczewski, ale SB i tak miała do dyspozycji Macieja Damięckiego. Na obu panów zresztą był ten sam hak (złapano ich na jeździe po alkoholu), a jednak aktorzy dokonali zupełnie innych wyborów. Odporni na współpracę z SB byli również artyści, którzy zaangażowali się we współpracę z Solidarnością.