Możliwość szybkiej komunikacji nie wszystkim krewkim umysłom wychodzi na zdrowie
Nasi dzielni himalaiści nie tylko wzięli ze sobą na wyprawę sprzęt wysokogórski, ale również telewizję, facebooka i twittera.
Dzięki nim od dłuższego czasu karmią nas nie tyle swoimi osiągnięciami w zdobywaniu najwyższego szczytu Karakorum, ale przede wszystkim pokazują szerokiej gawiedzi mniej szlachetną twarz polskiego himalaizmu, kłócącego się co niemiara i wrzucającego to wszystko w obieg.
Dawniej człowiek musiałby napisać list i pewnie zanim by go skończył i wysłał, pewne sformułowania kilka razy by przemyślał. W erze telefonów pozbawiłby się frustracji w bezpośredniej rozmowie jeden na jeden i nikt inny nie musiałby w tym uczestniczyć.
Teraz wystarczy, że kogoś zaświerzbią ręce lub w głowie się zagotuje i już w świat lecą dowody na przerośnięte ego zdobywców dachów świata. No cóż, pewnie zawsze tak było, ale dopiero dziś, dzięki nowoczesnej technice, dowiadujemy się, że umieszczenie w jednym miejscu zbyt wielu ambitnych ludzi pod szyldem „narodowa wyprawa” nie zawsze jest najlepszą receptą na sukces.
Szybkość komunikacji nie dobrze robi też żywej ostatnio dyskusji o obozach koncentracyjnych. Czytając wpisy pod artykułami w izraelskich mediach, łatwo po raz kolejny przekonać się, że rozsądni ludzie nie mają w internecie czego szukać, bo zawsze „dyskusję” zdominują hejterzy z obu skrajnych stron.
Przy okazji można też zorientować się, jak niska jest na świecie świadomość tego, że okupacja w Polsce oznaczała cokolwiek więcej niż Holokaust. Nie przebiliśmy się nawet z prawdą o niemieckim morderstwie na powstańczej Warszawie. I chyba już nigdy się nie przebijemy.