Może komuś się wydaje, że polskie samorządy są za silne? Wywiad z Piotrem Całbeckim, marszałkiem województwa Kujawsko-Pomorskiego
Wywiad tygodnia | Z marszałkiem Piotrem Całbeckim o kondycji regionu po 20 latach od powstania województwa kujawsko-pomorskiego, lokalnych sporach i politycznej wojnie o samorząd.
Cofnijmy się o 20 lat. Gdzie był wtedy Piotr Całbecki?
Byłem członkiem zarządu miasta Torunia i radnym miejskim, zresztą z najlepszym wynikiem wyborczym. A startowałem, pamiętam, z siódmego miejsca na liście Akcji Wyborczej Solidarność.
Był Pan wtedy razem z Janem Wyrowińskim i zwolennikami województwa z Gdańskiem, z ludźmi optującymi za kadłubowym województwem z Włocławkiem, byle nie z Bydgoszczą, czy za regionem w obecnym kształcie?
Mój pogląd był już ukształtowany. Miałem świadomość, że nasze nowe województwo na sens wtedy, jeśli będzie to region silny i autonomiczny jeśli chodzi o możliwość pozyskiwania środków unijnych. Bo przecież polskie duże regiony zostały stworzone głównie z myślą o naszej akcesji do Unii Europejskiej.
Nie wyobrażam sobie funkcjonowania dzisiaj z Trójmiastem
Nie tylko…
Oczywiście, również po to, żeby na przykład ograniczyć przerost administracji rządowej i kontynuować reformę samorządową - czyli oddać władzę demokratycznie wybranym przedstawicielom społeczeństwa, będącym blisko mieszkańców. Ale przede wszystkim po to, żeby sprawnie zarządzać obszarem większym, niż małe województwa funkcjonujące przed reformą. Owszem, do wspólnego regionu z Gdańskiem mieliśmy naturalne, historyczne i emocjonalne uwarunkowania, które dla wielu polityków były istotne. Dla mnie ważniejsza była przyszłość, więc można powiedzieć, że byłem wtedy tam, gdzie pani poseł Anna Sobecka.
Która była za bydgosko-toruńskim porozumieniem.
Tak, trochę w kontrze do Jana Wyrowińskiego. Szczęśliwie zdecydowano o wyborze takiego wariantu, w którym jesteśmy autonomicznym regionem, który dobrze się rozwija. Nie wyobrażam sobie funkcjonowania dzisiaj z Trójmiastem. Wydaje mi się, że w przypadku Gdańska cały czas bylibyśmy petentami pozbawionymi tożsamości kujawsko-pomorskiej - czyli przedwojennej tradycji wielkiego Pomorza i jeszcze wcześniej wpływu Kujaw na związki Pomorza z Rzeczpospolitą.
Mielibyśmy rangę Słupska?
Obawiam się, że tak. Nie chcę deprecjonować Słupska. Jednak nie mielibyśmy zbyt silnej pozycji. I nie myślę tylko o Toruniu, Bydgoszczy i Włocławku, ale całym obszarze Polski centralnej, czyli Kujawach i Pomorzu Nadwiślańskim.
Priorytetem nowego podziału Polski był o wchłonięcie środków z Funduszu Spójności. To się udało? Czy patrząc z perspektywy 20 lat, coś by Pan zmienił? Na początku województw miało być 8, potem 12…
Uważam, że zbyt duże regiony mogłyby się okazać niewydolne organizacyjnie. Wystarczy popatrzeć na wielkie Mazowsze, które jest tak zróżnicowane wewnętrznie, że mamy tam i bogactwo Warszawy, i subregiony, które narzekają, że pomoc do nich nie dociera.
Stąd pomysły, żeby wyodrębnić z Warszawy „dystrykt centralny”.
W tej chwili Unia Europejska już się zgodziła na liczenie odrębne potencjału Warszawy i pozostałego subregionu Mazowsza. Gdyby nie ta decyzja Mazowsze otrzymywałoby znacznie mniejsze środki, niż wynikałoby to z istniejących deficytów rozwojowych. Uważam jednak podział województwa mazowieckiego na dwa dystrykty za niewłaściwy. Rolą miasta stołecznego powinno być branie odpowiedzialności za rozwój całego regionu. Województwa dwumilionowe, jak nasze, to odpowiednia wielkość i jest tu co robić, szczególnie, przy naszym zróżnicowanym potencjale. Jedyne, czego możemy żałować to utraconych Nowego Miasta Lubawskiego, Chojnic i Trzemeszna oraz ich okolic.
Gdyby województwo kujawsko-pomorskie nie powstało w takim kształcie, to niewiele łączyłoby dziś dawne województwa toruńskie i włocławskie z Bydgoszczą
20 lat temu, kiedy pojawiła się pierwsza propozycja rządu premiera Buzka, zaraz pojawiło się też ogromne niezadowolenie w wielu miejscach. Zaskoczyła Pana wtedy skala tego oporu?
Zawsze jest tak, że stara administracja, stare centra, próbują utrzymać status quo. Przecież w naszym regionie mamy dwustołeczność, ale Włocławek utracił funkcję wojewódzką, a w innych regionach takich miast było więcej. W to miejsce należało zaproponować jakieś nowe funkcje, ale to nie jest wcale takie proste i siłą rzeczy nie byłoby wiarygodne. To też są kwestie ekonomiczne, organizacyjne, miejsca pracy, a w grę wchodzą też różne ambicje. To był bardzo trudny proces do przeprowadzenia i chylę czoła przed premierem Buzkiem, który zdecydował się na reformy płacąc za nie wysoką cenę. Ale innego wyjścia nie było. A niektóre ruchy, jak stworzenie województwa opolskiego czy również naszego, mieściły się, jak sądzę, w obszarze marginesu kompromisu umożliwiającego przeprowadzenie tej reformy i uspokojenie nastrojów.
Problem przy tworzeniu województwa polegał też na tym, że inaczej je rozumiano w największych miastach. W Bydgoszczy po prostu jako odtworzenie dawnego województwa bydgoskiego, w Toruniu jako region z podzieloną władzą…
Myślę, że tak naprawdę historia tej części Polski inaczej by się potoczyła, gdyby to województwo nie powstało. Powiedzmy sobie szczerze, że gdyby województwo kujawsko-pomorskie nie powstało w takim kształcie, to niewiele łączyłoby dziś dawne województwa toruńskie i włocławskie z Bydgoszczą. Pytanie, jak by się wówczas nasze miasta rozwijały - Toruń w województwie pomorskim, Bydgoszcz w Wielkopolsce, a Włocławek w Łódzkiem. Na pewno UMK mocno oddziaływałby na środowisko gdańskie. To najsilniejsza strona miasta, podobnie jak środowisko muzyczne w przypadku Bydgoszczy.
Ale też wiadomo, jak bardzo mocnym ośrodkiem politycznym i jak bardzo ambitnym jest Gdańsk. I Poznań również. Uważam, że ten obecny kształt naszego regionu jest optymalny, chociaż niełatwy.
Poprzednia reforma administracyjna przetrwała 24 lata, ta ma 20 lat. Obecny układ jest dobry, czy potrzebne są korekty?
Myślę, że tej korekty tak długo nie będzie, jak długo będzie funkcjonować w obecnym kształcie sposób myślenia o rozwoju Europy. Polityka spójności ma bezpośrednie przełożenie na to, jak funkcjonują województwa. Wszyscy wskazują środki unijne jako paliwo rozwojowe. One oddziaływają na myślenie o tym, co dzieje się w regionach i będzie to trwało tak długo, jak długo będą występowały dysproporcje rozwojowe w Europie, a my będziemy dążyć do tego, żeby je niwelować. I nie chodzi tylko o kwestie infrastrukturalne. Jak długo istnieją wspólne cele, tak długo determinują one wolę współpracy w ich osiąganiu.
Podniesienie jakości życia?
Tak, wysokość wynagrodzeń, standard życia zwykłych ludzi, w tym jakość m.in. usług społecznych, które wciąż udoskonalamy. Mamy tu jeszcze sporo do zrobienia. Jeśli więc nasze centralne władze nie zaniechają obecnej polityki regionalnej, to będziemy wszyscy, jako regiony, starali się równać w górę. Bezpośredni wybór przedstawicieli do sejmiku stawia konkretne zadania i oczekiwania. W najbliższym czasie nie przewiduję żadnych zmian granic administracyjnych województw. Co nie znaczy, że wewnętrzny sposób funkcjonowania regionów nie będzie ewoluował wraz z ewolucją priorytetów. Widzę jednak zagrożenie w obecnej polityce rządu w ograniczaniu naszych kompetencji.
No nie pytaliśmy o słynny podział na dwie Polski, którym TVP straszy Polaków…
No właśnie. Z jednej strony rozbudza się emocje w sprawie utworzenia kolejnego województwa, środkowopomorskiego, a z drugiej centralizuje państwo.
A czy w funkcjonowaniu obecnego samorządu coś by pan zmienił?
Oczywiście, chociażby to, co jest podstawą funkcjonowania, czyli ustawę o finansach publicznych i generalnie zasady redystrybucji dochodów. To jest dziś w Polsce po prostu źle zorganizowane. Gdyby nagle odciąć nam środki unijne, którymi dysponujemy, to praktycznie jako region nie istniejemy. Gdybyśmy dysponowali tylko tymi dochodami własnymi, to właściwie nasza rola sprowadzałaby się do utrzymywania kilku instytucji o charakterze wojewódzkim i czynności administracyjnych. Na nic więcej nie byłoby nas stać. Unia Europejska nie rozwiązuje wszystkich problemów i nie rozwiąże.
Celem pomocy unijnej było przede wszystkim „rozbujanie” ekonomiczne regionów...
Tak, nazwijmy to funkcją stymulującą. Na pewno te pieniądze nie miały trwale zastępować naszych środków czy kompetencji. Dam przykład. W poprzedniej perspektywie inwestowaliśmy środki unijne w tworzenie przedszkoli na obszarach wiejskich. I pamiętam zdziwienie wśród wójtów, że nie ma kolejnych unijnych pieniędzy na kontynuację ich działalności. Więc jeśli ich nie ma - to zamykamy przedszkola. Na szczęście szybko wycofali się z tych pomysłów i zastąpili środki unijne własnymi. Bo rodzice na wsi chcieli nadal mieć przedszkola, a nie wracać do starego standardu, w którym nie było tam takich placówek. W związku z tym musi się zmienić ustawa regulująca dochody nie tylko samorządów wojewódzkich, ale również gminnych i powiatowych - żeby były środki, w tym także na bieżące funkcjonowanie oraz utrzymanie naszego standardu życia, wytworzonego z pomocą środków unijnych.
Z obecnym budżetem czego nie moglibyśmy zrobić?
Jak dysponując dochodami własnym na poziomie 430 mln złotych mamy myśleć realnie o zakończeniu takich programów, jak „medyczny pakiet stulecia” w naszych szpitalach czy dokończenie modernizacji dróg, przynajmniej na podstawowym poziomie? Dlatego rozciągamy to na kolejne lata, kiedy zasilą nas nowe środki z Unii. Biznes się rozwija, mamy coraz więcej fajnych firm i coraz niższe bezrobocie, więc chciałoby się, żeby partycypacja w podziale dochodów z podatków była większa po stronie regionów i samorządów pozostałych szczebli. To jest podstawowa kwestia.
Ale pewnie niejedyna.
Moim zdaniem, większą rolę powinny odgrywać w regionie takie porozumienia, które dzisiaj tworzymy - jak poziom ZIT-u, obszarów subregionalnych, lokalnych grup działania. W ten sposób, tworząc obszary funkcjonalne, możemy efektywniej realizować zadania, które byłoby trudno zrealizować z poziomu gminy.
Może gminy są za małe?
Żeby sprawnie zarządzać procesami rozwojowymi regionu musimy stosować elastyczne formy, m. in. porozumienia międzygminne i powiatowe. Jednej gminie, szczególnie wiejskiej, trudno zaprosić inwestorów. Dlatego tworzymy większe partnerstwa międzygminne. Uważam, że możliwa jest współpraca w tworzeniu strefy inwestycyjnej np. wokół Brodnicy, jako wspólnego projektu partnerskiego kilku samorządów.
Po 20 latach istnienia w rankingach ciągle zalegamy w dolnej strefie stanów średnich. Wszystkich bolą te średnie zarobki...
Zależy o jakich rankingach mówimy. Jeśli chodzi o średnią wynagrodzenia, to rzeczywiście jesteśmy w ogonie, tylko że ten ogon jest bardzo długi i różnice między wynagrodzeniami są naprawdę niewielkie dla poszczególnych województw.
No, różnica z Mazowszem jest ogromna.
Tak, jest Mazowsze czy Śląsk, ale potem te różnice są coraz bardziej spłaszczone. Przyznam, że to jest czynnik, który nas trochę martwi. Za to jeśli chodzi o PKB, to jest na bardzo przyzwoitym średnim polskim poziomie - wytwarzamy statystycznie tyle, co inni. Nie zapominajmy też, z jakiego poziomu startowaliśmy. Według badania stopy bezrobocia Eurostatu, jesteśmy wśród 12 regionów w Europie - na ponad 140 - w których w ostatnich 15 latach spadło ono najbardziej.
Ale w rankingach bezrobocia też nie wypadamy najlepiej…
To ciekawy aspekt. Europejskie badania mówią nie o bezrobociu rejestrowanym, tylko realnym - czyli mierzą procentowy udział ludzi, którzy chcieliby pracować, a nie mogą znaleźć pracy. A my, jako jedyny kraj w Europie, prowadzimy statystyki bezrobocia rejestrowanego, tzn. takiego, które mówi o tym ile osób się zarejestrowało w urzędach pracy. I tu jest różnica, w przypadku naszego regionu, między 3,7 proc. według Eurostatu, a 8 proc. według wyliczeń polskich służb zatrudnienia.
Pokazuje to dość dużą grupę ludzi w regionie, która jest pasywna jeśli chodzi o aktywność zawodową. A - tak na marginesie - te osoby też włączane są do wyliczenia średniego wynagrodzenia i zaniżają naszą średnią.Zeszły rok był bardzo ciekawy dla nas jeśli chodzi o dynamikę rozwoju gospodarczego. To w naszym regionie powstało najwięcej nowych miejsc pracy w Polsce. I to są obiektywne fakty, ten wskaźnik jest mierzony przez GUS. Oczywiście, są różne zaległości, nie można wszystkiego gloryfikować i twierdzić, że jesteśmy regionem mlekiem i miodem płynącym, ale ludzie ciężko pracują i poziom satysfakcji z jakości życia z roku na rok jest coraz wyższy.
Punkt startu rzeczywiście mieliśmy szczególny, bo nie ma u nas tego koła zamachowego, czyli jednej potężnej metropolii. A swoją drogą, co się stało z konfliktem bydgosko-toruńskim, bo jakoś zrobiło się o nim ciszej?
Myślę, że zwykłych ludzi ten konflikt już zmęczył. Zaczęto oceniać negatywnie tych, którzy tę burzę sieją, więc politycy, którzy dotąd na tym bazowali stwierdzili, że się to już nie opłaca. Myślę też, że pokazanie w naszej „białej księdze” prawdy o wydatkowaniu środków unijnych sprawiło, że prawie nikt nie wykorzystuje już populistycznego argumentu, że Bydgoszcz statystycznie dostaje mniej pieniędzy od marszałka niż np. Toruń. Taka cisza jest dobra, chociaż twórczy ferment ma też i plusy. Uważam, że dyskusja o roli dwóch miast, Bydgoszczy i Torunia, w regionie powinna się toczyć. Uważam też, że powinniśmy rozmawiać o wspólnym obszarze funkcjonalnym. Niedawno sejmik przyjął plan zagospodarowania przestrzennego dla województwa...
Na sesji był prezydent Bydgoszczy Rafał Bruski, było ostro…
Nie zgadzam się z niektórymi tezami, które były tam prezentowane. Nie można przemilczać faktu, że Bydgoszcz z Toruniem tworzą jeden obszar funkcjonalny. Nie mówię o tym, żeby tworzyć metropolię bydgosko-toruńską. To jest utopia i sam nie jestem przekonany, czy to służyłoby czemuś dobremu. Nie można jednak nie widzieć roli, jaką wspólnie pełnią obydwa miasta dla regionu. Nasze spojrzenie, kiedy obejmujemy całe województwo, jak się okazało na sesji, jest diametralnie inne niż spojrzenie prezydenta Bydgoszczy, który nie chce uczestniczyć w żadnym, nawet statystycznym, ujmowaniu tych dwóch miast łącznie.
I tu jest spór. My jako sejmik, nie tyle mamy prawo, co obowiązek właśnie takiego całościowego patrzenia. Tymczasem prezydent Bydgoszczy chciałby, żeby nie było nawet jakiejkolwiek analizy ze strony sejmiku tego, jaką rolę odgrywa Bydgoszcz czy Toruń. I tutaj się nie zgodzimy. Lokomotywa tego regionu jest skoncentrowana w tych dwóch miastach. Dziś po prostu nazywamy to, zgodnie z unijną nomenklaturą oraz ustawą, wspólnym obszarem funkcjonalnym. Toruń i Bydgoszcz komplementarnie stanowią zaplecze administracyjne, bo tam jest wojewoda, a tu jest marszałek, to już w tym widać, że jest to jeden obszar funkcjonalny. Jeżeli w obu miastach działają największe uczelnie wyższe, to oczywiste jest, że te dwa miasta, wspólnie, pełnią funkcje akademicką dla regionu. Mówimy o jednostkach planistycznych, chociaż przykładów na realną współpracę miast, biznesu i zwykłych ludzi można by wymienić wiele: gospodarka odpadami, transport, w tym Port Lotniczy w Bydgoszczy, miejsca pracy czy promocja.
Bydgoscy politycy istnienie wspólnego obszaru funkcjonalnego kwestionują od dawna...
Nie wiem, z czego to wynika.
Co do urzędów wojewódzkich, słowo likwidacja jest złe i źle się kojarzy, szczególnie w naszym regionie
To jest takie myślenie: „my w Bydgoszczy mamy wielką metropolię, a mały Toruń chce się do nas podczepić”.
Takie rozumowanie jest co najmniej niegrzeczne. Nikt pod nikogo nie chce się chyba podczepiać. Toruń ma swoją autonomię, ambicje i plany, za to bardzo zły jest brak otwartości na rozmowę. Nie wiem, może to jakaś próba dominacji politycznej, bo też często tak jest, że prezydenci dużych miast tworzą swoją własną politykę. Jestem członkiem Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu, która pracuje nad rządowym projektem nowej ustawy o rozwoju regionalnym - z którą my, jako regiony, nie zgadzamy się. Widzimy w niej kolejne działanie ograniczające kompetencje samorządu wojewódzkiego. A kiedy prosimy o wsparcie metropolie, słyszymy: nie. Na mocy tej nowej ustawy prezydenci największych miast będą mogli kontrakty terytorialne zawierać bez uzgodnienia z samorządami województw. Kto będzie wówczas realizował regionalną politykę zrównoważonego rozwoju?
Obchodzimy dwudziestolecie reformy samorządowej , tymczasem klimat wokół samorządności mamy nie najlepszy.
Ostatnie lata są bardzo niekorzystne. Nie będę ukrywał, że odebranie nam szeregu kompetencji ustawą czy rozporządzeniami ministra jest próbą pokazania gdzie jest nasze miejsce. To przykre. Może komuś się wydaje, że samorządy są za silne.
Jak pan reaguje na narrację obozu władzy i jego mediów, że im więcej kompetencji dla samorządu, tym mniej dla państwa, a to osłabia państwo?
Przede wszystkim samorządy to również państwo. To cała struktura administracyjna, która jest tak zorganizowana, żeby była jak najbardziej efektywna i bliska zwykłemu obywatelowi. Jeżeli mamy pogłębiające się różnice rozwojowe, to nie jest to wina regionów, tylko wina systemu, który m.in. w sposób niewłaściwy je finansuje, ani nie określa celowości wydawanych środków. Proszę zauważyć, że w konstytucji nie jest dokładnie określone, jak regiony mają funkcjonować. Precyzuje to ustawa. W praktyce jesteśmy częścią administracji publicznej, która realizuje konkretne zadania i przedsięwzięcia. Tymczasem w ministerstwach jesteśmy często traktowani jak zbędne ogniwo w funkcjonowaniu państwa, które czegoś tam chce, zamiast robić to, co „my w Warszawie każemy”. Myślę, że to centralistyczne myślenie bardziej wynika z mocno ugruntowanego, sięgającego korzeniami poprzedniej epoki, stereotypu państwa jako struktury, która musi być ściśle scentralizowana i która „da albo nie da”, dbając o silną pozycję władzy. Odpowiedzialność nie może polegać na tym, że premier czy minister będzie odpowiadał za zbudowanie w Unisławiu przedszkola. To byłoby chore.
Nowa inicjatywa polityczna samorządowców ma szansę?
Nie mam nic przeciwko temu, żeby samorządowcy włączyli się w kształtowanie prawa w Polsce, na przykład żeby stworzyć miejsce realnego oddziaływania na politykę krajową. Ale jeśli mielibyśmy wykorzystać samorządy jako przybudówki polityczne, to byłoby to niewłaściwe. Jeśli ktoś chce być posłem czy senatorem to powinien wstąpić do jakiejś partii, zaangażować się w kampanię i w ten sposób próbować zmienić miejsce pracy.
Mam nadzieję, że to porozumienie będzie szło w kierunku usprawnienia państwa i zmiany przepisów, tak żeby samorządy miały większe możliwości realizowania swych zadań. Jak to zrobić? Tu potrzebna może być nawet zmiana konstytucyjna, bo jeżeli mówimy, że Senat miałby mieć inny charakter, za czym ja akurat się opowiadam, to wymagałoby to poważnej dyskusji. Byle tylko ktoś chciał jej słuchać. Taka zerwana ze smyczy izba wyższa może być bardzo niewygodna dla wielu polityków.
Każdy, kto głosuje musi mieć też świadomość, że bierze odpowiedzialność za tego, przy którego nazwisku stawia krzyżyk
Wśród 21 postulatów samorządowców jest likwidacja urzędu wojewody. U nas oznacza to natychmiastowy konflikt - bo równowaga obu stolic byłaby naruszona.
Dotąd kompetencje ze strony urzędów wojewódzkich przechodziły do samorządu w sposób bezbolesny. Kształtowała się naturalna równowaga między rolą rządu a samorządu w regionie. Te procesy nie mogą następować rewolucyjnie. Dziś ten proces przechodzenia zadań do samorządów został zahamowany, część kompetencji została nam zabrana. I to z dnia na dzień. Żeby tylko jeszcze były one dobrze realizowane, ale śmiem twierdzić, że w wielu dziedzinach będzie to skutkowało opóźnieniami na wiele lat. Tak jest np. w melioracji, w działaniach Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska, budowie infrastruktury sportowej, itp.
Co do urzędów wojewódzkich, słowo likwidacja jest złe i źle się kojarzy, szczególnie w naszym regionie. Byłbym bardzo ostrożny z takimi sformułowaniami. Dla mnie ważniejsza jest zmiana zakresu kompetencji poszczególnych organów. W tak dużym obszarze jak region, gdzie tak jak u nas mieszkają dwa miliony ludzi, przedstawiciel rządu zawsze musi funkcjonować. Osobiście nie jestem zwolennikiem koncepcji likwidacji urzędu sprawującego nadzór kontrolny rządu nad funkcjonowaniem samorządów. Przenoszenie kompetencji tak, ale też bez przesady.
Za to priorytetem winna być integracja administracji, szczególnie w obszarze obsługi ludności, czyli choćby rozwijanie e-administracji - tak, żeby obywatelowi jak najbardziej ułatwić sprawne załatwianie spraw. A to niestety kuleje.
Ostatnie wybory pokazały, że region jest głęboko zróżnicowany politycznie. Gdy pan jedzie np., do Radziejowa, jest pan marszałkiem z innej opcji niż większość wyborców.
Po pierwsze, wybory samorządowe i wybory do europarlamentu, to dwie różne sprawy.
Tak, ale eurowybory pokazują polityczne sympatie.
Nie jesteśmy samotną wyspą, odczuwamy wszystko, co dzieje się w kraju. Centralna polityka i hasła głoszone z tego poziomu mają to do siebie, że trudno z nimi polemizować i reagować na nie. Dzieli się Polskę na tych i tamtych, i dlatego przynależność do obozu politycznego staje się coraz ważniejsza w dokonywanych przez ludzi wyborach. Niedobrze, bo uważam, że na poziomie samorządu te szyldy politycznie są owszem konieczne, ale nie powinny dominować.
Powierzchowność kampanii politycznych jest porażająca. Problem też w tym, że spora część społeczeństwa nie chce uczestniczyć we współodpowiedzialności za swoją gminę, powiat, województwo i kraj. Wybierając takiego czy innego kandydata do rady, sejmiku czy Sejmu daje mu się swój głos. Każdy, kto głosuje musi mieć też świadomość, że bierze odpowiedzialność za tego, przy którego nazwisku stawia krzyżyk. Bo inaczej jest to zwyczajne „umycie rąk”. Uważam, że tej świadomości nam wciąż brakuje.