Mówiłam, by nie budować napięć i nie mieszać w śląskim kotle
Nie postponuję tych, którzy śląskość afirmują paradując w koszulkach z napisem Oberschlesien, ale żądam, by mi nikt w metryce nie majstrował i nikt nie uczył mnie śląskości - mówi Ślązaczka Maria Pańczyk, senator RP.
„Maria Pańczyk tak czuje Śląsk i tak nim żyje, że nawet śni po śląsku” - napisał prof. Jan Miodek. Czy ostatnio to są dobre sny?
Wydawało mi się, że już nigdy nie będę musiała udowadniać, kim jestem, ale na Śląsku są tacy, którzy chcą mi wmówić, że jestem Ślązaczką gorszego gatunku, hamulcową śląskich ambicji i aspiracji, a na ględźbie, jak to określił Kazimierz Kutz, doszłam do zaszczytów, senatorskiego statusu i apanaży.
Dlatego zdecydowała się pani na tak mocne wyznanie wiary w najnowszej książce, zbiorze felietonów pt. „Zapisane w eterze. Mój Śląsk, moja Polska, moje radio”?
Felieton to trudna sztuka, ponieważ wymaga także przedstawienia własnego poglądu. Trochę się przez to zdemaskowałam, bo mocno uzewnętrzniło się moje myślenie o Śląsku i cechach charakteryzujących Ślązaków, ale także o polityce, obyczajowości, wierze. Czasem się zastanawiam, czy dobrze zrobiłam, że aż tak bardzo się obnażyłam.
Nie tylko się pani uzewnętrzniła, ale też atakuje i pyta, czy zawłaszczanie śląskości przez krzykliwą mniejszość ma być przez większość tolerowane. Przebrała się miarka?
Z jednej strony chciałam powiedzieć: dość zawłaszczania Śląska przez określone gremia, a z drugiej strony chciałam uderzyć w samych Ślązaków. Nie widzę w nich wyłącznie ludzi prawych, pracowitych, nad wyraz gościnnych, w ogóle nadzwyczajnych. Ślązacy mają swoje wady i są też wśród nich czarne owce.
Pani pogląd na temat Śląska i Ślązaków, którzy nie mają problemu z tożsamością narodową, polską, jest powszechnie znany. Jest to głos odmienny od narracji dominującej obecnie w publicznej przestrzeni. Dlaczego teraz niektórym wymierza pani ciosy?
Oddaję rzetelnie tylko tym, którzy mnie atakują, osądzają niesłusznie, obrzucają błotem. Nie jestem ani typem wojownika, ani człowiekiem, który się prosi, by go uderzyć. Jednak cierpliwość na przyjmowanie ciosów się wyczerpała. Zaczęłam się bronić. I chyba w mojej książce jest to nader widoczne.
Bolą panią te zarzuty, że jest wrogiem Ślązaków?
Bardzo bolą. Jeśli już nie można podważyć mojej śląskości, to trzeba mi choć zarzucić polonocentryzm i zdradę rodzimych ideałów. Nie postponuję tych, którzy śląskość afirmują paradując w koszulkach z napisem Oberschlesien, ale żądam, by mi nikt w metryce nie majstrował i nikt nie uczył mnie śląskości, bo korzeniami w niej tkwię.
Codziennością na Śląsku są epitety w stylu: „sprzedawczyk i pachołek Warszawy” albo „polski szowinista”. Razi panią to czynienie zarzutu z patrzenia na Śląsk poprzez pryzmat spraw Polski i Polaków?
Mój ojciec, jako Ślązak urodzony i wychowany na Opolszczyźnie, który tam nigdy nie chodził do polskiej szkoły, całą okupację się ukrywał i niczym stygmat nosił znaczek: „P”, bo czuł się też Polakiem. A ja mam teraz o tym nie przypominać? Mam zrezygnować ze swojego myślenia o Polsce i o tym, że wywodzę się z takiego właśnie domu, bo wtedy, być może, będę lepiej postrzegana przez jakieś śląskie środowiska? Śląska uczciwość i mentalność polega także na tym, by nie wypierać się swoich korzeni. Większość Ślązaków z podobną atencją traktuje biało-czerwone flagi, jak i te żółto-niebieskie i nie wyobraża sobie, że można się wyrzec polskiej narodowości na rzecz wyłącznie śląskiej. I ja do nich należę.
Uderza pani w posła Marka Plurę, by nie uzurpował sobie wyłącznego prawa do ratowania śląszczyzny. Co tak panią zirytowało w jego zachowaniu?
Chociażby to, że jakiś czas temu rozesłał do samorządów zapytania, czy są za językiem śląskim. I samorządowcy w dobrej wierze mówili, że tak. Zbierali podpisy pod żądaniem uznania mowy śląskiej za język. Wyobrażali sobie, że bydom godać, jak teraz godają. A to nieprawda. Wysiłek zwolenników języka śląskiego zwrócony jest na stworzenie jednego, uniwersalnego, który aktem prawnym ma być zatwierdzony jako język regionalny. Nie rozumieją, że tym samym zniszczona zostanie ich mowa, którą się posługują od dzieciństwa.
Pani oponenci twierdzą, że jest pani wręcz wrogiem języka śląskiego. Postulowali nawet, żeby właśnie z tego powodu wyrzucić panią z polityki.
Bardzo bym chciała, żeby powstał język śląski, ale nie kosztem różnorodności naszej mowy. Ślązacy spod Cieszyna mówią inaczej niż spod Bytomia. Językoznawcy, w znakomitej większości, są przeciwko próbie kodyfikowania gwar śląskich. Może warto ich posłuchać. I może warto wytłumaczyć, że to nie podniesienie ręki przez parlamentarzystów zdecyduje o tym, czy w przyszłości bydymy godać, posługując się językiem, czy nadal tylko śląskimi dialektami.
Są przecież głosy, by skodyfikować 13 gwar śląskich.
Jestem za tym, postuluję to od dłuższego czasu. Obecny jednak pomysł skodyfikowania śląszczyzny jest nieuczciwy. Póki nie będzie kompromisu naukowego, a zwłaszcza językoznawczego, nie ma co myśleć, że język śląski stanie się faktem.
Prezydent RP Andrzej Duda, gdy był niedawno na Śląsku z gospodarską wizytą, poklepał Ślązaków po ramionach i powiedział: „śląska gwara, polska mowa”. Zdziwiło to panią, bo niektórych oburzyło?
Ani mnie to nie zdziwiło, ani nie oburzyło. Wprawdzie nie jestem zwolenniczką prezydenta Dudy, ale w tym wypadku trudno się z nim nie zgodzić. Z tejże gwary powstał język literacki, a nie odwrotnie.
CZYTAJCIE DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Co pani sądzi o gwarze posła Plury? Jakie miałby szanse w organizowanym przez panią konkursie „Po naszymu, czyli po śląsku”?
Nie potrafię tego ocenić, bo powiedzenie kilku wyrazów jeszcze nie jest dowodem, że ktoś potrafi mówić po śląsku. O sobie też bym nie powiedziała, że perfekcyjnie godom. Oprócz nawet bogatego słownictwa trzeba jeszcze mieć to coś, co się nazywa melodią. To coś tracimy, gdy zaczynamy funkcjonować w środowiskach nieposługujących się na co dzień śląszczyzną. To coś mają uczestnicy mojego konkursu, bo oni godają w domu, bo mają kontakt ze starzykami. A tego się zapisać nie da i żaden język pisany tego nie utrwali. To jest tylko na moich taśmach, które od 26 lat archiwizuję.
Ślązak powinien znać śląską mowę?
Nie przykładam nadmiernej wagi do tego, czy Ślązak tylko mówi, czy też godo. Nie uważam, że bycie Ślązakiem wymusza znajomość gwary. Najważniejsze jest to, kim się czujemy.
Uderza pani w Kazimierza Kutza.
To on mi zadaje ciosy poniżej pasa. Ja tylko się bronię.
Dlaczego Kazimierz Kutz zaatakował panią za konkurs „Po naszymu, czyli po śląsku”, którego przez dziesięć lat był jurorem?
Nie wiem. Najpierw pisał o konkursie, że dzięki jego ozdrowieńczej funkcji społecznej przewietrzyłam Ślązaków i pozwoliłam im wyprostować plecy, że to było katharsis, „coś takiego mogli przeżyć nasi ojcowie, kiedy w 1922 roku witali polskie wojsko wkraczające na Śląsk”. A potem mi zarzucał, że na tej ględźbie, czyli gwarze, doszłam do zaszczytów i apanaży.
Czynienie z pani wroga śląszczyzny jest absurdalne, to oczywiste, ale czy to dobrze, że kreowano panią na matkę chrzestną ruchu „antyrasiowego”?
Piotr Spyra tak o mnie napisał, zresztą na łamach „Dziennika Zachodniego”. Napisał w dobrej wierze, choć ze mną tego pomysłu nie konsultował.
Nie chce pani, by Ruch Autonomii Śląska poprawiał pani byt?
Ja na swój byt nie narzekam. Nie chcę, bo obietnic słyszałam już wiele. RAŚ skupia nikły procent wszystkich Ślązaków. Ja należę do tej postponowanej większości.
W sprawie śląszczyzny jest pani senator samotnym wojownikiem, również wśród członków Platformy Obywatelskiej, którą pani reprezentuje w Senacie RP kolejny rok. Dlaczego tak się dzieje?
To prawda, że wśród PO, dla której zdobywam najlepsze na Śląsku wyniki i po raz czwarty zasiadam w Senacie RP, nie znajduję zrozumienia dla przekonań większości Ślązaków. Kiedy słyszę, że priorytetem dla województwa śląskiego jest w tej chwili metropolia i język śląski, to pytam, czy nie ma ważniejszych - nad śląski język - spraw w regionie, w którym ginie przemysł i zapadają się miasta?
Mogłaby powstać jakaś koalicja na rzecz Śląska?
Nie udało się przeprowadzić sensownych reform dla Śląska wtedy, gdy PO miała większość. Teraz tym bardziej nie widzę szansy, by parlamentarzyści zjednoczyli się w pracy na rzecz tego regionu. Gadaniem, nawet po śląsku, sytuacji się nie uzdrowi.
Poseł Stanisław Pięta z PiS podczas obrad Sejmu zwrócił się do wnioskodawców, którzy domagali się nadania Ślązakom statusu mniejszości etnicznej: „Korfanty kazałby do was strzelać!”. Co pani o tym sądzi?
Nie mam wątpliwości, że Wojciech Korfanty nigdy by tak się nie wyraził. Ja zawsze zwracam uwagę, żeby nie wybierać drogi konfrontacji, nie budować napięć na Śląsku, nie mieszać w śląskim kotle.
Najbardziej dramatycznie wybrzmiał w pani najnowszej książce „Zapisane w eterze” apel: Obudźcie się Ślązacy! Dlaczego Ślązacy są tacy bojaźliwi, nieskorzy do obrony własnego pojmowania śląskości?
Wprawdzie zawsze zżymam się na to określenie o dupowatości Ślązaków, ale jest w nich też pewien rodzaj tchórzostwa i bojaźni. Trudno mi się pogodzić z tym ich myśleniem: dobrze jest tak, jak jest, nie ma co się dopominać o swoje. Nie można się godzić na opluwanie tych wszystkich, którym się zamarzyło żyć na Śląsku, w Polsce. Nie wolno się godzić na odsądzanie od czci i wiary tych, którzy nie chcą narodowości śląskiej ani języka śląskiego. Wiem, że za to płaci się ostracyzmem i wykluczeniem. Ale może właśnie teraz trzeba prostować kręgosłup i mówić - basta.
Nie sądzi pani, że ci wszyscy adwersarze po prostu pani się boją i stąd te ataki? Przecież pani propolski sposób widzenia Śląska jest bliski wielu Ślązakom.
Jeśli się boją, to dlatego, że wiedzą, że mam rację. Gdy im brakuje argumentów, zaczynają obrażać. Sama sobie zadaję pytanie, dlaczego ja, która od ćwierćwiecza walczę o godny status dla śląszczyzny i zabiegam o etos Ślązaka, pozwalam na to, żeby mnie byle kto postponował i przypisywał grzechy, których nie popełniam. Dlatego w mojej książce pt. „Zapisane w eterze” oddaje się pod osąd czytelników.
Reszta Polski coraz mniej rozumie Ślązaków, ich oczekiwania i pretensje. Jaki stąd powinien płynąć przekaz?
Chciałabym, żeby Ślązacy nie byli postrzegani jako społeczność roszczeniowa, która ma inklinacje albo niemieckie, albo separatystyczne. Trzeba zadać kłam takiemu myśleniu o Śląsku.
Jednak nie sposób udawać, że na Śląsku nie ma także takich Ślązaków o proniemieckich sympatiach, Ślązaków głoszących swoją tożsamość w opozycji do polskości.
Oczywiście, są tutaj i tacy ludzie, ale to nie są wszyscy Ślązacy. Niestety, wystarczy, że ktoś coś głośno powie na Śląsku o Polsce, a już przypina mu się łatkę polskiego nacjonalisty. Dlatego ludzie się zniechęcają do bycia odważnymi, do walki o swoją godność i przekonania. Pomaga w tym niestety nagłaśnianie, także w mediach regionalnych, takiego uproszczonego myślenia o Śląsku. Boli mnie to także jako dziennikarkę, która od blisko 50 lat, przeżywszy w radiu przeróżne zawirowania, nie zmienia poglądów w zależności od politycznej koniunktury. A to już nie jest li tylko śląska przypadłość i nie waham się powiedzieć - cnota. I pewnie znowu w związku z tym wyznaniem zostanę uznana przez tych „lepszych” Ślązaków poltoniem, gamoniem i jakoś tam jeszcze. Ale trudno, widać taki mi już jest los pisany.