Moja bohaterka to kobieta szpieg, która tylko gra w grę towarzyską
Co u Pani słychać? Rozmawiamy z Magdą Cielecką.
Coraz częściej oglądamy Panią w serialach. Najpierw „Belfer”, teraz „Belle Epoque”. Zmieniła Pani zdanie o serialach, czy seriale się zmieniły?
(śmiech) W ostatnim roku nakręciłam trzy filmy, więc tego tak nie czuję. „Belfer” był emitowany w minionym sezonie, ale zdjęcia robiliśmy dwa lata temu. Dlatego ja tego tak nie odbieram. Ale to prawda, że seriale się zmieniły. Nigdy zresztą nie mówiłam, że nie gram w serialach, bo to gorszy gatunek. Zawsze zależało mi, żeby to były seriale interesujące i filmowe, czyli tworzące zamkniętą całość od pierwszego do ostatniego odcinka. „Belle Epoque” jest właśnie taki - i zbliża się do zagranicznych seriali, które rozpalają obecnie naszą wyobraźnię. Poczytuję to więc jako dar, że mogę w takiej produkcji wziąć udział.
Co Panią najbardziej zaciekawiło w przypadku „Belle Epoque”?
Przede wszystkim fakt, że jest to serial kostiumowy. Mnóstwo mamy bowiem współczesnych seriali, dlatego trochę się nam już nużą i zlewają w jedno. Pomysł osadzenia historii bohaterów na początku XX wieku w Krakowie był dla mnie po prostu niedoodrzucenia. Przeczytanie scenariusza było już więc dla mnie tylko formalnością.
Pani postać w dwóch pierwszych odcinkach pojawia się dosyć sporadycznie.
To prawda. Kiedy zaczęłam czytać scenariusz, w pewnym momencie pomyślałam: „Gdzie ta moja Konstancja”? I nagle na końcu pojawia się w jednej scenie - gdzieś w drzwiach albo w dorożce. „To jest fantastyczne!” - stwierdziłam wtedy. Bo można zbudować jakąś obietnicę widzowi i zaostrzyć jego apetyt, tworząc tę postać w niejednoznaczny sposób.
Grając postać sprzed prawie stu lat, trzeba przestawić swój sposób myślenia, zachowania czy poruszania się?
Bardzo dużo podpowiedział mi tutaj kostium. Determinował on gesty, ruchy, sposób funkcjonowania w towarzyskich sytuacjach. Bo nie sposób w takiej sukni było siedzieć tak wygodnie, jak dzisiaj można to zrobić w dżinsach. Inaczej podaje się też rękę w długiej rękawiczce niż gołą dłoń. Mimo tego chcieliśmy opowiedzieć o prawdziwych ludziach, kierujących się takimi samymi emocjami jak ludzie dzisiaj. Dlatego próbowaliśmy nie być niewolnikami epoki.
Współcześni twórcy seriali historycznych, wykorzystują kostiumowe historie, aby nam opowiedzieć coś ważnego o współczesności. W „Belle Epoque” też tak będzie?
Jest tu postać, którą gra Ania Próchniak - to sufrażystka, ktoś, kto nie nosi gorsetu, pracuje w laboratorium sądowym, ma odwagę chodzić w spodniach i jeździć na rowerze. To jaskółka zmian, które dopiero nadejdą. Bo dopiero lata 20. przyniosły pierwszą falę wyzwolenia kobiet. Moja postać jest inna - to wygodna kobieta, która jest niezależna, bo urodziła się arystokratką i ma pieniądze. Nie musi więc walczyć o swoje. Gra tylko w grę towarzyską, to swego rodzaju kobieta szpieg.
Producent serialu powiedział kilka dni temu, że chciałby opowiadać o historii Polski, ale bez popadania w tony patriotyczne i narodowe. Odpowiada Pani takie podejście do tej materii?
Jeśli chcemy mówić o historii, to tylko przez pryzmat konkretnego człowieka. Bo opowiedzenie pewnej prawdy historycznej przez same fakty lub idee nie byłoby interesujące. To się musi pokazać przez konkretny przypadek - ludzkie wybory, zagubienie czy heroizm. Tylko opowiada się w taki sposób, który zapada w pamięć widza i wpływa na jego emocje. Tylko takie przełożenie mikroświata na makroświat ma sens. Inaczej powstanie historyczny bryk, który widzów nie przejmie.
„Belle Epoque” i „Belfer” będą miały swoje kontynuacje. Pojawi się w nich Pani?
W „Belfrze” nie, bo to będzie już zupełnie odrębna historia. W „Belle Epoque” - mam nadzieję, że tak. Bo pierwszy sezon kończy się bez odpowiedzi.