Sąd w Jaśle skazał tarnowskich medyków za to, że doprowadzili do rozstroju zdrowia u trzylatka. Chłopiec cierpiał przez sześć dni, bo zwlekano z wykonaniem prześwietlenia klatki piersiowej.
Piotruś ma już siedem lat, ale w pamięci wciąż ma zdarzenie z 2013 roku. Po tym, jak połknął płaską, okrągłą baterię, dosłownie otarł się o śmierć.
Niebezpieczny przedmiot aż sześć dni tkwił w przełyku malca, zagrażając aorcie. W każdej chwili z baterii mógł wylać się elektrolit, bo lekarze, którzy badali dziecko w szpitalu, zbagatelizowali problem i nie zlecili prześwietlenia klatki piersiowej.
- Piotruś ma malutką siostrę. Doskonale pamięta, jak bardzo wtedy cierpiał i jak dużo najedliśmy się wszyscy strachu. Przezornie odsuwa od niej wszystkie drobne przedmioty, aby przypadkiem nie wzięła ich do buzi - opowiada Ewa Piwowarska, mama chłopca.
Na tropie baterii
Kobieta niechętnie wraca do dramatycznych wydarzeń sprzed czterech lat. Wezwała pogotowie zaraz po tym, gdy jej syn nagle zaczął się krztusić i wymiotować. Chłopiec powiedział jej, że „połknął metal” i wskazał na okulary 3D.
Nie było w nich płaskiej baterii. Karetka zawiozła dziecko na SOR szpitala św. Łukasza, gdzie badający go lekarz dyżurny zlecił m.in. wykonanie RTG jamy brzusznej. Ponieważ prześwietlenie nie wykazało w niej ciała obcego, 3-latek został wypisany do domu.
Gdy na drugi dzień syn gorączkował i jego mama ponownie zadzwoniła na izbę przyjęć, usłyszała, że nie ma potrzeby sprowadzać go ponownie do szpitala. Dziecko zbadał pediatra na opiece całodobowej, ale stwierdził jedynie infekcję i przepisał lek na gorączkę.
Tkwiącą w przełyku baterię wykazało dopiero zdjęcie rtg klatki piersiowej. Wykonano je w szpitalu św. Łukasza dopiero po sześciu dniach od pierwszej wizyty, na stanowcze żądanie matki chłopca, którego stan z dnia na dzień coraz bardziej się pogarszał.
Lekarz, który wyszedł do nas, powiedział żebyśmy byli przygotowani na najgorsze.
Dopiero wtedy Piotrka przetransportowano helikopterem do szpitala w Krakowie-Prokocimiu. - Lekarz, który wyszedł do nas, powiedział żebyśmy byli przygotowani na najgorsze. Bateria znajdowała się bowiem tuż koło aorty. Na dodatek była mocno skorodowana - wspomina kobieta.
Na szczęście operacja wydobycia ciała obcego powiodła się, a Piotruś jest dzisiaj cały i zdrowy. Chodzi do II klasy podstawówki i uwielbia piłkę nożną.
- Mieszkamy obecnie w Krakowie i jak tylko przejeżdżamy obok szpitala w Prokocimiu, złe wspomnienia powracają - mówi Ewa Piwowarska.
Śledztwo i proces
To właśnie na jej wniosek, śledztwo w sprawie nieumyślnego narażenia Piotrusia przez personel szpitala na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu wszczęła Prokuratura Rejonowa w Tarnowie.
Akt oskarżenia przeciwko dwójce medyków skierowany został do sądu dopiero po uzyskaniu trzeciej opinii biegłego z zakresu medycyny sądowej. Pierwsza nie wskazywała na winę lekarzy, a druga była niejednoznaczna. Ostatecznie, prokuratura postawiła Annie M. i Krzysztofowi I. zarzut „nieumyślnego doprowadzenia do rozstroju zdrowia trwającego nie dłużej niż siedem dni”.
- O ile jeden z lekarzy stawiał dopiero pierwsze kroki w zawodzie, to drugi miał już za sobą sporą praktykę i to zaniedbanie kładzie się skazą na jego karierze. W tym przypadku ewidentnie zaniedbano bowiem diagnostykę. Skoro matka mówiła, że syn połknął baterię i nie było jej w brzuchu to logika nakazywała, aby szukać jej wyżej. Należało wykonać rtg klatki piersiowej - mówi Marcin Stępień, Prokurator Rejonowy w Tarnowie.
Sąd Rejonowy w Jaśle, na podstawie zgromadzonego materiału dowodowego uznał, że „okoliczności czynu i wina oskarżonych nie budzą wątpliwości”. Skazał tarnowskich lekarzy na kary grzywny po 2 tysiące złotych. Oboje mają także zapłacić na rzecz chłopca po 2 tysiące zł. zadośćuczynienia.
- Zasądzone kary są rażąco niskie i dlatego złożyliśmy sprzeciw od wyroku - mówi prok. Stępień. To oznacza, że proces toczyć się będzie dalej. -Tyle, że już nie w tak zwanym trybie nakazowym. Będą przesłuchania oskarżonych i świadków - mówi Artur Lipiński rzecznik sądu okręgowego w Krośnie.
Ewa Piwowarska nie ma wątpliwości, że gdyby nie prokurator, to sprawie pewnie ukręcono by łeb. Jej zdaniem lekarze wykpiliby się śmiesznymi grzywnami. - Czekam na proces i odpowiednie kary. Mój syn mógł przez ich zaniedbanie umrzeć - mówi. Oboje lekarze nadal pracują w szpitalu św. Łukasza. Placówka nie komentuje wyroku sądu w Jaśle.