Znajomy prezes wiejskiego klubu powiedział mi, że miał jakąś sprawę w Lubuskim Związku Piłki Nożnej, ale nie załatwił, bo niemal całe szefostwo pojechało do Francji na mistrzostwa Europy. Prezes wyznał mi, że absolutnie rozumie pęd panów do wielkiego futbolu.
Też chętnie posiedziałby w loży w Marsylii albo Nicei, czy gdziekolwiek indziej. Połaził z koktailem w dłoni i złotym znaczkiem PZPN w klapie na hotelowym tarasie i pogadał jak to nasza piłeczka idzie do przodu. On ma na głowie rachunki, montowanie zespołu na przyszły sezon i - co najgorsze - rozliczenie tego, który się niedawno skończył. Zresztą biorąc pod uwagę stan lubuskiej piłki to całe szefostwo powinno poruszać się, gdziekolwiek jest, w workach na głowie. Uspokajałem prezesa, mówiłem, że lubuscy szefowie pytani o dramatyczny stan najpopularniejszej dyscypliny świata rozkładają ręce.
- Co my możemy? - mówią. - My tylko administrujemy, prowadzimy rozgrywki. Przecież nie naszą rolą jest tworzenie drużyny, która zaspokoi ambicje. Oczywiście, powinniśmy wspierać, promować, lobbować. I robimy to. Prezes trochę się uspokoił i nawet przyznał, że gdyby on trafił do związku pewnie gadałby podobnie...
Ale są sprawy pewnie wymyślone gdzieś tam w Warszawie, które działacze w okręgach powinni starać się odkręcić. Zadzwonił do mnie prezes klubu z klasy A i powiedział, że musi zapłacić siedem stów kary za to, że jego zespół pojechał na mecz bez trenera. Szkoleniowcami w ekipach z klasy A są często ludzie pracujący zupełnie gdzie indziej, dla których prowadzenie zespołu to wręcz hobby. I tak było w jego przypadku. Trener musiał akurat tego dnia zostać w robocie, tam gdzie ma etat. I co? Klub dostał karę. Prezes był zdumiony. Skoro kodeks pracy przewiduje, że każdy może cztery razy w roku wykorzystać tak zwany urlop na żądanie i pracodawca nie musi nawet wiedzieć czy jest skacowany, wyjechał, zalało mu mieszkanie czy rozpacza po odejściu żony, to czemu trener klubu z klasy A nie jest objęty tym samym prawem? A podobnych, niby drobiazgów, na czele z wysokimi opłatami za wszystko jest bardzo dużo. Może dla dobra dyscypliny, którą wszyscy kochamy, warto wreszcie się nimi zająć?
Bo czy nie można nie kochać piłeczki? Czy coś takiego jak na przykład w meczu Islandia - Austria jest możliwe w innej dyscyplinie? Austriacy atakowali, cisnęli i bramka, która dałaby im awans wisiała w powietrzu. Ale w czwartej minucie doliczonego czasu Islandczycy wykonali kontrę i wygrali 2:1. Sprawozdawca telewizyjny oszalał i okrzykami przebił nawet, znakomitych w tym, Latynosów. W kraju wybuchła zbiorowa radość. Dla Islandii liczącej niewiele ponad 300 tysięcy mieszkańców, który dotąd była piłkarskim kopciuszkiem coś takiego to historyczne wydarzenie. I taka jest siła futbolu!
Na razie zbiorowego szaleństwa ciąg dalszy. W karnych wyeliminowaliśmy Szwajcarię, broniąc się w końcówce desperacko. W telewizorze nieustannie słyszę, że jesteśmy wielcy, z pewnością zagramy w finale i niech się Portugalia na czele z Ronaldo boi. Oby tak się stało.