Moim zdaniem. Mocne trunki. Dozwolone od lat 18!
Pisałem już o drodze, jaką przebyły ziemniaki, pomidory i kukurydza, zanim trafiły na nasze stoły. Dzisiaj chciałbym opowiedzieć o dziejach trunku, który bardzo lubię, ale ponieważ jest to napój alkoholowy, więc powinien być absolutnie niedostępny dla młodzieży poniżej 18. roku życia - stąd tytuł tego felietonu. Sam surowo przestrzegałem przyrzeczenia harcerskiego, że do ukończenia 18. roku życia kropli alkoholu nie wezmę do ust. Dotrzymałem tego!
Ale teraz mam wielokroć po 18 lat, więc niekiedy po ciężkim dniu lubię zasiąść w fotelu ze szklaneczką whisky (i dużą ilością lodu), bo to znakomicie odpręża. Mam wtedy czas pomyśleć także o historii tego niezwykłego trunku, o której chcę Państwu dziś opowiedzieć.
Jak wiadomo, naturalna fermentacja nie pozwala uzyskać napoju o stężeniu alkoholu większym niż 16procent, więc nawet najmocniejsze wina nie przekraczają tej bariery (no chyba że są „wzmacniane”). Mocniejsze alkohole uzyskuje się metodą destylacji, i tak właśnie z wina otrzymuje się koniak. Zacny trunek, ale nie w moim guście.
Proces destylacji najpierw opanowali alchemicy; wymieniany jest tu Awicenna, chociaż zasadnicze elementy alembiku służącego do destylacji opracował w 1526 roku Szwajcar Paracelsus. Mocne alkohole wytwarzano początkowo głównie w klasztorach i nazywano je „wodą życia” - po łacinie aqua vitae (stąd polska okowita).
Interesujący mnie trunek z kiełkującego jęczmienia wytwarzano także w klasztorach na terenie Anglii, Szkocji i Irlandii, przy czym używano gaelickiej nazwy uisage, co z biegiem czasu przekształcono na whisky.
Produkcja i sprzedaż tego trunku była mocno związana z dziejami wojen angielsko-szkockich. Gdy Henryk VIII utworzył kościół anglikański i zlikwidował klasztory, w Szkocji tym gorliwiej trzymano się religii katolickiej i brano stronę ubiegających się o tron Stuartów!
Potem sprawy toczyły się raz lepiej, raz gorzej. Odmiennie na nizinnym południu (Lowlands), a inaczej na górzystej północy (Highlands). Lordowie z nizin porzucili Stuartów, dogadali się z Anglikami i zawarli z nimi unię w 1707 roku, w ramach której (między innymi) mogli sprzedawać swoją whisky na całej wyspie, ale handel ten obłożono wysokimi podatkami. Górale mogli produkować whisky tylko na własny użytek. Usankcjonowano to uchwalonym w 1784 roku prawem nazwanym Wash Act.
Skutki były dość nieoczekiwane. Jakość produkowanej „oficjalnej” whisky z nizin gwałtownie spadła, bo starano się ją produkować tanio, żeby mimo podatków dużo zarabiać.
Ten spadek jakości spowodował, że Irlandczycy swój trunek zaczęli nazywać whiskey, żeby go nie mylono z marnym wyrobem z południowej Szkocji. Natomiast wszyscy znawcy kupowali dobrą (ale nielegalną!) whisky produkowaną przez górali. Obliczono, że w XVIII wieku w szkockich górach działało 14 tysięcy nielegalnych destylarni!
Jakość góralskiej whisky opiewał w swoich książkach Walter Scott, zaś gdy w 1822 roku król Jerzy IV jako pierwszy król angielski wybrał się do Edynburga, przyznał, że z przyjemnością pija tylko góralską whisky.
Powstał skandal. Władca (nieświadomie) łamał prawo! Parlament natychmiast przegłosował, że whisky z gór jest też legalna.
Nie mam miejsca, żeby kontynuować ten wątek, więc nie opiszę tego, że najdłużej panująca królowa Wiktoria z przyjemnością piła whisky, a na jej złoty (1887) i diamentowy (1897) jubileusz wyprodukowano specjalne gatunki tego trunku. Szklaneczką whisky kończył każdy dzień bohaterski premier Winston Churchill, który doprowadził Anglię do zwycięstwa w II wojnie światowej.
Whisky jest na dworze aktualnie panującej królowej Elżbiety II. Mógłbym jeszcze długo kontynuować, ale muszę kończyć, bo mi się lód rozpuszcza w whisky!