Mocno rozkołysane stołki władzy
Po prezydenckim weto ulice wciąż pęcznieją od ludzi. Manifestujący chcą polityki, która łączy. - Liczą na lidera, który uporządkuje emocje protestu - mówi psycholog społeczny, dr Remigiusz Koc.
W pierwszych dniach protestów, gdy na ulicach pojawiły się setki ludzi ze świecami, dr Adriana Bartnik, prawniczka i socjolog z Politechniki Warszawskiej twierdziła: - Ludzie protestują, bo nie ufają PiS-owi, ale wielu nie wie, o co chodzi z tym reformowaniem sądownictwa, bo nikt im tego nie tłumaczy! Gdzie pomysły polityków opozycji na zmiany w sądach? Gdzie jasne, klarowne wyjaśnianie, jak wpłynie na nas, obywateli to, co PiS zamierza zrobić z Sądem Najwyższym i Krajową Radą Sądownictwa?
I jakby w ślad za coraz częstszymi apelami o dzielenie się wiedzą i pomysłami, co dalej, kampanię uświadamiającą rozpoczął rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar. Zaczął od pytań budzących świadomość, co może się stać, gdy SN i KRS zdominują politycy: „Czy jeżeli mamy matkę dziewczyny zmarłej w areszcie ze względu na zaniedbania służby więziennej, to ona będzie mogła liczyć na pełną sprawiedliwość w rozpoznaniu sprawy, choć sprawa może być trudna wizerunkowo dla polityka odpowiedzialnego za więziennictwo? Czy ofiara przemocy domowej będzie mogła liczyć na pełne wsparcie ze strony sądów, na nagłą reakcję, na izolację sprawcy, jeżeli tym sprawcą może się okazać polityk? Czy mieszkańcy małej wsi będą mogli uzyskać odszkodowanie za wybudowanie na ich gruntach linii energetycznych z naruszeniem procedur, jeśli nie będzie to w interesie spółki energetycznej? A akurat główne spółki energetyczne w Polsce są spółkami państwowymi. Czy mieszkańcy gmin będą mogli podważać decyzję o wybudowaniu ferm kurzych, ferm bydła, jeżeli za decyzją stoi lokalny polityk, który ma w tym interes, żeby akurat ta ferma powstała, i jest to polityk zbliżony do partii rządzącej?”
Więcej wysiłku zbliża strony
Te przykłady poruszyły zwykłych ludzi jeszcze bardziej. Tłumniej gromadzili się na ulicach miast i miasteczek. Politycy opozycji również zaczęli wkładać więcej wysiłku w objaśnianie złożoności ustaw sądowych, które tworzone przez obóz PiS naprędce oddaliłyby nas od standardów europejskich. Borys Budka z PO kilkakrotnie został zauważony, gdy cierpliwie tłumaczył niewielkim grupkom manifestujących, czym grozi partyjna rewolucja w sądownictwie zamiast reformowania zauważonych nieprawidłowości.
Bogumił Kolmasiak, jeden z liderów Akcji Demokracji wierzy, że weto prezydenta jest efektem masowej mobilizacji - nie tylko w Warszawie, ale w całej Polsce, we wsiach i miasteczkach i wśród Polonii.
- Jakby policzyć te wszystkie protesty, to na ulicach były miliony osób - podsumowuje. - Udało się zbudować szeroki ruch, otwarty dla każdej obywatelki i obywatela, w którym nikt nie czuje się wykluczony. Schowanie flag partii politycznych i atmosfera, w której nikt nie jest agitowany i atakowany partyjnym przekazem - zadziałała. Na ulicach były różne pokolenia, w tym wyraźnie więcej młodych niż np. przy protestach organizowanych przez KOD. Ten zapał zresztą nie osłabł. Na ulicach cały czas są ludzie, którzy domagają się weta do ustawy o sądach powszechnych, trzeciego weta. To właśnie ta ustawa dotyczy zwykłych obywateli, w których sprawach sądy rejonowe, okręgowe i apelacyjne wydają 16 milionów decyzji. To od nich zależy to, czy będziemy mieli wolny internet, czy inwestorzy będą mogli niszczyć środowisko naturalne, czy prawo pracy będzie przestrzegane i jak będą prowadzone postępowania w sprawach tysięcy zwykłych ludzi. Ich upolitycznienie to zagrożenie dla praw każdego i każdej z nas.
Rafał Trzaskowski z PO postawił na punktowanie skutków protestów w mediach społecznościowych: „Póki co zablokowana została bezczelna próba ostatecznego złamania trójpodziału władzy oraz upolitycznienia sądów. Społeczeństwo obywatelskie poczuło swoją siłę - presja ma sens! Prezydent Andrzej Duda wybija się na niezależność. Całe społeczeństwo mogło zobaczyć prawdziwą twarz Jarosława Kaczyńskiego, co samo w sobie stało się jednym z najważniejszych katalizatorów protestu. Czy chcemy, aby rządził nami człowiek do tego stopnia opanowany przez złe emocje? Opozycja utrwala swoje mocne, wiarygodne twarze - ugruntowując pozycję Kamili Gasiuk-Pihowicz, Borysa Budki, ale również pokazując nowe - Arkadiusza Myrchy czy Krzysztofa Brejzy. Wreszcie budzimy prawdziwe emocje w społeczeństwie. Obyśmy z tego wyciągnęli właściwe wnioski.”
Właściwe wnioski oznaczają w tym przypadku: nie zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Pamiętać o ogromnej determinacji tłumów na ulicach, które nie chcą powrotu do status quo sprzed PiS, ale życzą sobie spokojnego, metodycznego reformowania kraju w poszanowaniu konstytucyjnych wartości. I oceniania znacznie wyżej, niż robią to politycy, społecznej inteligencji.
Aleksandra Solecka, szefowa KOD w Kujawsko-Pomorskim jest przekonana, że protesty poruszyły młodych ludzi, którzy poczuli zagrożenie ze strony partii rządzącej.
- Ale też zdali sobie sprawę, że odbierane są ich prawa obywatelskie - mówi Aleksandra Solecka mając w tle piosenkę Budki Suflera „Po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój”. - „Prezydencie nie podpisuj” skandowane w wielu miastach, dla prezydenta powinno być wskazówką, że jeszcze może być prezydentem wszystkich Polaków, a nie jednej partii. Nadal będziemy wychodzić na ulice, a doświadczenie pokazuje, że nawet arogancka władza boi się sprzeciwu obywateli. Tak było też podczas „czarnego protestu”.
Siła w zjednoczeniu ludzi
Dr Tomasz Marcysiak, socjolog z WSB w Bydgoszczy widzi w protestach kilka korzyści. Z jednej strony są dowodem na to, że społeczeństwo obywatelskie ma się w Polsce dobrze. To, że można w ten sposób wyrazić swoje poglądy, jest właśnie naczelną zasadą demokracji. - Odnoszę wrażanie, że rządzący nie zdają sobie sprawy, jak silnie i skutecznie oddolne ruchy obywatelskie mogą rozkołysać stołki władzy - zauważa dr Marcysiak. I przypomina pierwszą wizytę Jana Pawła II w Polsce, kiedy po raz pierwszy ludzie mogli sami się przekonać, jaką stanowią siłę, gdy w jednym miejscu pojawi się ich milion lub więcej.
- W tamtym jednak czasie rządowe media transmitując wystąpienie papieża unikały pokazywania tych tłumów, które przyszły nie po naukę, ale po nadzieję. I ją dostały - mówi dr Marcysiak.
Dziś rządowe media również umniejszają wagę protestów. Nie są jednak w stanie wygrać z mediami społecznościowymi, które niezależnie od TV prowadzą własne relacje filmowe.
- Po protestach pozostanie przede wszystkim wiara, że takie działanie ma sens - dodaje dr Marcysiak. - Znajdą się oczywiście krytycy, którzy będą wskazywać, że czwartego dnia protestu, to już było piknikowo lub niekiedy jarmarcznie, że coraz więcej polityków próbowało też ukuć na tym trochę swojego kapitału. Tych nigdy nie brakowało w takich momentach. Byli jednak i oryginalni w swoim działaniu, jak bydgoski poseł Michał Stasiński, który wystąpił z gitarą, nawiasem mówiąc całkowicie profesjonalnie. Zaiskrzyło też na portalach społecznościowych od wpisów „jestem, byłem, wspieram” itp. Jeśli dodać do tego decyzję prezydenta Andrzeja Dudy o podwójnym wecie, to choć pewnie dla demonstrujących to nie całkowity, ale jednak sukces, który przypisać można właśnie naciskom społecznym, których na miejscu PiS tak ostentacyjnie bym nie lekceważył. Nie jest jeszcze tak źle, ale skala zniszczenia zaufania obywateli do instytucji demokratycznych od wielu lat nie była tak wielka. Niestety, to wyłączna zasługa PiS.
Wraz z rosnącą siłą protestów media społecznościowe przyniosły jednak wysyp teorii spiskowych. Wygląda to trochę tak, jakby na nowo ożyły słowa znanego psychologa Jacka Santorskiego, który nazwał niegdyś 1992 rokiem paranoików (afery gospodarcze, teczki na agentów, rozpadające się zakłady pracy sprzyjały powstawaniu wielu problemów mentalnych). Teraz również nie brakuje tych, którzy samozwańcze protesty przypisują rosyjskim trollom czy sponsorom zagranicznym.
Istotą paranoi, przypomina Santorski, jest wyładowywanie stłumionej wściekłości i destrukcyjnych impulsów przez oskarżanie innych, którym przypisujemy swoje własne uczucia. I są to uczucia, których się boimy. Psychologowie nazywają ten mechanizm projekcją. Paranoik doświadczył jako dziecko odrzucenia i wielu upokorzeń. Dlatego jest ciągle zirytowany i wściekły. Był oszukiwany, jest więc nieufny. Nie miał w nikim oparcia. Dlatego boi się swoich negatywnych uczuć. I wciąż zmuszony jest przypisywać je innym, równocześnie idealizując siebie i wybrane osoby (które szybko mogą jednak zostać zdyskredytowane). Łatwiej poradzić sobie z własną złością, zazdrością, chorobliwymi ambicjami, jeżeli uzna się, że to inni żywią wobec nas nieprzyjazne zamiary, chcą nami manipulować i przejąć władzę.
Dr Remigiusz Koc, psycholog społeczny z WSG w Bydgoszczy jest zdania, że uczestnicy demonstracji liczą - dla zachowania porządku - na wyłonienie się lidera.
- Potrzebują wiarygodnej osoby, która „uporządkuje” emocje protestu oraz nada im konstruktywny kierunek - mówi dr Koc. - Teraz wyraźny jest podział społeczeństwa na „my” i „oni”. To bardzo niebezpiecznie potęguje poziom wzajemnej agresji. Taka sytuacja niszczy – i tak już bardzo niski – poziom zaufania społecznego do innych ludzi i instytucji. Wyobraźmy sobie, jaki autorytet społeczny będą miały np. polskie sądy, które „reformowane” są w atmosferze wewnętrznej walki, z przekroczeniem dotychczasowych reguł prawnych? Obecne protesty na pewno jednoczą tych, którzy są przeciwni działaniom Jarosława Kaczyńskiego i jego partii. Może to odebrać część poparcia dla PiS, ale nie spodziewałbym się dużego odpływu elektoratu od rządzącego ugrupowania. Bardziej prawdopodobne jest wzmocnienie niektórych ugrupowań opozycyjnych, poprzez mobilizację wśród wyborców, którzy dotychczas funkcjonowali „obok” polityki. To nie twardy elektorat PiS, ale niezdecydowani mogą najłatwiej „zarazić się” atmosferą protestu.