Młodzież marzyła, by grać w jego orkiestrze
Odszedł Jerzy Zdanewicz, wybitny dyrygent suchowolskiej orkiestry. Sprawił, że stała się ona jedną z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych w kraju i Europie. Był bez reszty oddany muzyce. Mówił, że lubi każdy jej rodzaj, nawet disco polo.
To człowiek niezwykle zasłużony dla Suchowoli - tak o Jerzym Zdanewiczu mówi Michał Matyskiel, dziś burmistrz Suchowoli, a przed laty wychowanek Zdanewicza. - Pan Jerzy sprawił, że nasza Młodzieżowa Orkiestra Dęta stała się jedną z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych w kraju. Pozostawił po sobie nie tylko ogromny dorobek artystyczny, ale przede wszystkim olbrzymią spuściznę wielu pokoleń orkiestrantów.
Wybitny dyrygent zmarł w ubiegłym tygodniu (9 listopada) w wieku 69 lat. Przegrał walkę z chorobą nowotworową. W minioną sobotę na suchowolskim cmentarzu parafialnym żegnały go tłumy. Jego wychowankowie zjechali się z całej Polski, by pójść w ostatnią drogę ze swoim mentorem. I by ostatni raz zagrać mu jego ulubione utwory...
Orkiestrę kochał nad życie. Mimo zaawansowanej choroby i złego stanu zdrowia, na ostatniej Europaradzie Orkiestr Dętych w Suchowoli, od początku do końca prowadził swoją młodzież. Zresztą, tę jedną z najbardziej dziś rozpoznawalnych imprez w kraju i Europie sam 14 lat temu zainicjował! Pomysł podpatrzył w trakcie zagranicznych festiwali, po czym postanowił przenieść go do Centrum Europy - do Suchowoli.
O swojej orkiestrze myślał właściwie cały czas. Jeszcze na kilka dni przed śmiercią, leżąc już w szpitalu, przypominał swoim współpracownikom o ważnych dla zespołu sprawach organizacyjnych...
Orkiestra była jego sercem
Był niezwykle charyzmatycznym człowiekiem. Bardzo często udzielał wywiadów w mediach, opowiadając o sukcesach swojej młodzieży. O sobie nie mówił nigdy. Dopiero dwa lata temu udało mi się go namówić na rozmowę o nim samym. Zgodził się po wielu namowach, ale tylko dlatego, że kiedyś byłam jego uczennicą. Jednak w trakcie naszego spotkania z jego ust co rusz padało słowo „orkiestra”. Co chwilę podkreślał, że to o niej trzeba pisać, nie o nim, bo ona jest sercem.
- Kiedy on mówił o orkiestrze, mówił o sobie, bo to było jego życie, po prostu - tłumaczy Jarosław Szczerba, instruktor muzyczny, jeden z jego najbliższych współpracowników.
Podczas naszej rozmowy, przed dwoma laty, zaskoczył mnie tym, że kategorycznie nie pozwolił robić sobie zdjęć. Stwierdził, że już jest za stary i za brzydki, by go uwieczniać na fotografiach. Na otarcie łez udostępnił mi dwa pokaźne albumy z dokumentacją fotograficzną... orkiestry.
Wszyscy, którzy znali Zdanewicza, podkreślają, jak skromną był postacią. Jedynie sukcesy swojej orkiestry, te mniejsze i większe, potrafił wyliczać jednym tchem. Ale tym, że jako dyrygent aż 5 razy zdobył tytuł najlepszego w swojej kategorii się nie chwalił. Dowiedziałam się o tym dopiero od Jarosława Szczerby.
W okolicy nie ma wsi, w której nie występował
Jerzy Zdanewicz urodził się w Pięciowłokach, niewielkiej miejscowości koło Dąbrowy Białostockiej. Po podstawówce chciał kontynuować naukę w Liceum Pedagogicznym w Augustowie. Złożył tam nawet papiery. Los jednak zdecydował inaczej.
1 maja 1962 roku, na pochodzie w Dąbrowie Białostockiej, zobaczył występ istniejącej już wtedy orkiestry z Suchowoli. I tak mu się to spodobało, że zamarzył sobie granie w tej grupie... Przeniósł więc dokumenty ze szkoły w Augustowie do suchowolskiego liceum. Po latach okazało się, że ta decyzja zaważyła na całym jego życiu.
Wcześniej interesował się sportem, nie muzyką. Lubił piłkę nożną i siatkówkę. Chciał nawet być nauczycielem w-f. Nauczycielem wprawdzie został, ale muzyki.
Pobierając nauki w Suchowoli, mieszkał w tutejszym internacie. Większość jego kolegów grała już na różnych instrumentach, więc po lekcjach bywało bardzo wesoło. Dzięki tym codziennym wygłupom, poznał wszystkie instrumenty i aplikaturę gry. Zakochał się w muzyce i sam zaczął grać na klarnecie.
Kończąc szkołę średnią wiedział już, że to właśnie w niej chciałby w przyszłości pracować. W tym celu zaczął naukę w Białostockim Studium Nauczycielskim, na kierunku wychowanie muzyczne. Wkrótce też spełnił swoje marzenie i zaczął pracę z młodzieżą. Z racji wykonywanych zajęć często uczestniczył w próbach suchowolskiej orkiestry młodzieżowej. W międzyczasie zaś zakładał coraz to nowe zespoły weselne: jedne się rozwiązywały, a w ich miejscu pojawiały się kolejne.
- Przez 30 lat byłem weselnym grajkiem. Nie ma w okolicy wsi, w której nie występowałem - śmiał się pan Jerzy w trakcie naszej rozmowy.
Kiedy w 1974 roku Kazimierz Ołtarzewski, ówczesny dyrygent suchowolskiej orkiestry, wyjechał na studia do Warszawy, Zdanewicz przejął po nim rolę. Uważał, że do tego momentu grupa prezentowała bardzo wysoki poziom, więc bardzo mu zależało, by go utrzymać. Jednak tak na prawdę to dopiero pod jego kierownictwem zespół zaczął rozwijać skrzydła. I to bardzo szybko. Pod koniec lat 70. do orkiestry dołączyły doboszki, czyli musztra paradna. Występy na okolicznych uroczystościach zamieniły się w wielkie koncerty w kraju, a potem za granicą. Zaczęły spływać kolejne nagrody.
Był tak oddany muzyce, że przejmując batutę dyrygenta sprawił, że przez ostatnie 40 lat młodzież z Suchowoli marzyła, by znaleźć się w jego zespole. Mieszkańców miasteczka dzieli się nawet na trzy grupy: na tych, którzy grali w Młodzieżowej Orkiestrze Dętej, na tych którzy grają teraz i na tych, którzy będą w niej grać w przyszłości.
Co ciekawe, w latach 1998-2007, równolegle z obowiązkami w Suchowoli, pan Jerzy pełnił funkcję dyrygenta Młodzieżowej Orkiestry Dętej przy Zespole Szkół Elektrycznych w Białymstoku.
Wołali na niego: Beret
-Nazywaliśmy go Beret, od czapeczki, którą nosił - mówi Dariusz Boćwiński, jeden z jego wychowanków. - Było to określenie żartobliwe, jednak denerwował się, gdy je przypadkiem słyszał. Dyrygentem był wspaniałym. Jego silny charakter, niespotykana cierpliwość i perfekcyjność prowadziły nas po kolejne nagrody. On bardzo cenił tych mniej zdolnych, ale pracowitych. Był niezwykle zaangażowany w drugiego człowieka. Jeśli widział, że ktoś z nas szczególnie się wyróżnia, popychał takiego delikwenta do rozwijania umiejętności w szkole muzycznej. Wiedział, że przez to sam straci dobrego muzyka i będzie musiał szkolić kolejnego, a mimo to pozwalał nam rozwijać skrzydła. Ja też dzięki niemu skończyłem szkołę muzyczną i śmiało mogę powiedzieć, że był dla mnie nie tylko przyjacielem, ale też drugim ojcem. Z każdym problemem mogłem się do niego zgłosić, wiedziałem, że mnie wysłucha i zrobi wszystko, by pomóc.
Zdanewicz za swój największy sukces uważał koncert suchowolskiej orkiestry w Watykanie, dla Jana Pawła II. Jego życiowym mottem było przekonanie, że każdy kolejny występ był ważniejszy od poprzedniego, czyli, że za każdym razem trzeba starać się jeszcze bardziej, bez względu na scenę, na której się występuje.
Mimo, że od kilku lat był na emeryturze, z orkiestrą się nie rozstawał. Długo też uczył muzyki w gimnazjum w Suchowoli, by mieć kontakt z nowymi potencjalnymi kandydatami na muzyków do zespołu, by nie przeoczyć żadnego talentu. Bo tego by sobie nie wybaczył.