Młodzi i bojowi, stanęli na pierwszej linii frontu
Ich pracy przyglądają się miliony Polaków: Małgorzata Wassermann i Patryk Jaki. Oboje kierują komisjami, które rozpalają społeczne emocje. Ale oboje grają także o swoją polityczną przyszłość.
Małgorzata Wassermann i Patryk Jaki, to dzisiaj dwoje polityków najczęściej goszczących w mediach. Posiedzenia komisji, którymi kierują, są niczym telewizyjne seriale - ich bohaterom kibicuje podekscytowana widownia czekając na kolejne zwroty akcji. Pewne rzeczy łączą tych dwoje: młodzi, wykształceni, inteligentni, ambitni - od kilku tygodni na pierwszej linii frontu.
- Czy to zmiana pokoleniowa? Być może, poprzednimi komisjami kierowali raczej starsi politycy. Prawo i Sprawiedliwość stawia dzisiaj na młodych: są przygotowani merytorycznie, zdyscyplinowani, mają zdecydowane postawy - ocenia prof. Kazimierz Kik, politolog. - Szkoda tylko, że młodzi muszą się wybijać na błędach starszych - dodaje profesor.
Komisje Amber Gold i weryfikacyjna mogą być dla Wassermann i Jakiego sporą szansą, zwłaszcza jeśli ich ustalenia będą, jak to mówi prof. Kik, zgodne z interesem społecznym. Czy będą? Można się spodziewać, że tak, bo przecież już samymi pytaniami zadawanymi świadkom można kształtować opinie. - Prawo i Sprawiedliwość stawia na radykalizm, a młodzi ludzie z reguły są radykalni. Ten radykalizm objawia się bojowością. Zarówno Wassermann jak i Patryk Jaki mają świadomość, że racja ich po ich stronie - tłumaczy prof. Kik.
Komisje śledcze, to teatralne spektakle, w których politycy mogą sporo ugrać także dla samych siebie. Wiesław Gałązka, konsultant i doradza polityczny przypomina czasy, kiedy to między posłami dochodziło do przepychanek, bo każdy chciał zadawać pytania świadkom, przebić się, zostać zapamiętanym przez opinię społeczną. Chyba największe zainteresowanie mediów towarzyszyło komisji Rywina, która, najkrócej mówiąc, badała polityczne tło propozycji korupcyjnej, jaką Lew Rywin złożył Adamowi Michnikowi. Sejm przyjął raport Zbigniewa Ziobry jako raport końcowy tej komisji, a był to dokument najdalej idący w oskarżeniach czołowych osób w państwie. Ziobro postulował w nim o postawienie przed Trybunałem Stanu m.in. prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i premiera Leszka Millera. Jednak po przejęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość żaden z tych wniosków nie został zgłoszony. Komisja Rywina pokazała jednak, że każda z sejmowych komisji może się stać odskocznią do politycznej kariery. - Wypromowali się na tej komisji Zbigniew Ziobro i Renata Beger, Jan Rokita z nicości politycznej stał się naraz wielkim moralizatorem, Anita Błochowiak zabłysnęła swoimi kolorowymi skarpetkami - wylicza Wiesław Gałązka. Pisząc o komisjach śledczych działających w naszym parlamencie, nie sposób nie wspomnieć o komisji hazardowej. Dla wielu jej posiedzenia były smutną farsą, ale Bartosz Arłukowicz, który na nich błyszczał, stał się momentalnie wielką medialną gwiazdą.
Małgorzata Wassermann już nią właściwie jest. Komisję Amber Gold prowadzi twardą ręką: stanowcza, konkretna, pewna siebie, inteligentna, ale co najważniejsze - świetnie przygotowana merytorycznie nie tylko z powodu prawniczego wykształcenia. Z Romanem Giertychem, adwokatem Michała Tuska radziła sobie całkiem sprawnie.
Małgorzata Wassermann do Michała Tuska: Kiedy dowiedział się pan, że to jest potężna piramida?
Roman Giertych: Wnoszę o uchylenie pytania.
Wassermann: Nie uchylam sobie tego pytania.
Ale takich słownych pojedynków było z mecenasem Giertychem dużo więcej. Nie tylko zresztą z nim. Prokurator Barbara Kijanko, która jako pierwsza prowadziła sprawę Amber Gold i umorzyła ją, przed komisją najczęściej powtarzała: „Nie pamiętam, nie przypominam sobie, nie jestem w stanie odpowiedzieć”. Często też wspominała o swoim złym stanie zdrowia.
- Zna pani stan zdrowia ludzi, którzy stracili pieniądze ws. Amber Gold? - spytała w pewnym momencie Małgorzata Wassermann.
- Nie znam tych osób, mówię o swoim stanie zdrowia - padła odpowiedź.
- Czy zrobiła pani choć jedną czynność samodzielnie procesową w sprawie Amber Gold, by mieć swoje przekonanie, co się dzieje w ogóle? - nie dawała za wygraną Wassermann.
- Rolą moją jest nadzór pracy policji (...) Nie pamiętam, nie mogę odpowiedzieć, nie mam dostępu do akt - usłyszała szefowa komisji w odpowiedzi.
- Szkoda czasu - stwierdziła w pewnym momencie Małgorzata Wassermann i zakończyła jej posiedzenie.
Ale nie dała za wygrana, komisja skierowała zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełniania przestępstwa przez prokurator Kijanko.
Małgorzata Wassermann długo zastawiała się przed startem w ostatnim wyborach parlamentarnych, cztery lata wcześniej nie dała się na to namówić. Nie była osobą anonimową. Opinia publiczna poznała młodą panią prawnik w związku z katastrofą smoleńską. Pod Smoleńskiem zginał jej ojciec, Zbigniew Wassermann, polityk znany i lubiany nawet przez polityków stojących po drugiej stronie barykady. W mediach zdystansowany, chłodny, wręcz wypruty z emocji, prywatnie Zbigniew Wassermann uchodził za człowieka ciepłego i życzliwego. Koledzy z prokuratury mówili na niego „tatuś”, bo też poseł Wassermann cieszył się opinią uczciwego i porządnego śledczego. Został ministrem - członkiem Rady Ministrów w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, specjalistą od spraw służb specjalnych. W wyborach parlamentarnych w 2007 r. po raz trzeci uzyskał mandat poselski. Od listopada 2009 r. zasiadał w sejmowej komisji śledczej ds. tzw. afery hazardowej. W grudniu został wyłączony z prac tej komisji w związku z planowanym przesłuchaniem go w charakterze świadka. Po odebraniu zeznań w styczniu 2010 r. decyzją Sejmu został przywrócony do składu komisji. Razem z 95 innymi osobami zginął w katastrofie prezydenckiego tupolewa pod Smoleńskiem.
„Boże, chciałabym o tym dniu zapomnieć. Obudziłam się wcześnie, bo w soboty miałam lekcję niemieckiego. Włączyłam RMF. Gdy przerwali program, wpadłam w histerię. Zadzwoniłam do znajomego dziennikarza. Powiedział, że wie niewiele więcej. „Ale w tym samolocie był mój ojciec!” - wykrzyczałam. „O k…!” - usłyszałam w odpowiedzi. Pomyślałam, że musi być bardzo źle” - opowiadała o dniu katastrofy Małgorzata Wassermann w wywiadzie rzece, którego udzieliła Bogdanowi Rymanowskiemu, dziennikarzowi i redaktorowi TVN 24, i który ukazał się w książce „Zamach na prawdę”.
Rodzina Wassermannów była z sobą zżyta. Państwo Wassermann co roku wyjeżdżali na wspólne wakacje z dorosłymi już dziećmi i wnukami. Trzymali się razem.
Sama Małgorzata Wassermann jest prawniczą, zanim weszła do polityki prowadziła kancelarię prawną, ale obok, niejako z moralnego obowiązku, zajmowała się sprawą smoleńską. Wielokrotnie krytykowała tak działanie rządu, jak prokuratorów prowadzących w tej sprawie śledztwo, wytykając im błędy, zaniechania, brak zdecydowania i konsekwencji. Przyznaje, że na początku myślała, iż katastrofa smoleńska to splot nieszczęśliwych wydarzeń. Zmieniła zdanie, obserwując działania rządu i prokuratury.
„Zrozumiałam, że coś nie gra. (…) Potrafię zrozumieć, że przez pierwszych kilka godzin panował chaos. To, co działo się później, utwierdziło mnie jednak w przekonaniu, że nie był to zwykły bałagan. W Polsce w 2010 roku wydarzało się wiele katastrof. Lotniczych, budowlanych czy drogowych. Procedury były utrwalone od lat. (…) To wszystko zostało w Smoleńsku zaniedbane. Nie wierzę, że ktoś zadał sobie tyle trudu, by bez powodu złamać wszelkie standardy” - mówiła dalej Małgorzata Wassermann Bogdanowi Rymanowskiemu.
Wydaje się osobą bardzo spokojną, merytoryczną. Nie zdarzyło się, aby w studiu telewizyjnym podniosła głos albo straciła nad sobą panowanie. Rymanowski książkę „Zamach na prawdę” pisał kilka lat, z Małgorzatą Wassermann rozmawiał od 2010 r. I nie może powiedzieć o niej złego słowa. - Jest osobą myślącą racjonalnie, co bardzo w niej cenię. Potrafi oponować emocje, które niewątpliwie w niej tkwią. W przypadku katastrofy smoleńskiej przedkłada podejście prawnicze do tej sprawy nad podejście rodzinne, co wcale nie jest proste - opowiadał mi swego czasu redaktor Rymanowski.
Jest racjonalna, nie histeryczna, jej argumenty trafiają do ludzi myślących podobnie jak ona. To, co się stało, cały czas w niej siedzi, ale trzeba normalnie żyć. - Myślę, że praca adwokata - Małgorzata Wassermann jako prawnik styka się przecież z trudnymi sprawami, także kryminalnymi - sprawia, iż posiada taką zewnętrzną zbroję: potrafi rozmawiać rzeczowo, merytorycznie, co wcale nie znaczy, że nie targają nią emocje - mówił Bogdan Rymanowski. I dodał, że prywatnie Małgorzata Wassermann to osoba niesłychanie miła i sympatyczna, można z nią porozmawiać na każdy temat, o takich ludziach zwykło się mówić: można z nimi konie kraść. Świetnie funkcjonuje w sferze prywatnej i zawodowej, ma wielu przyjaciół w Krakowie i poza nim. I ma coś z ojca: nie obraża, potrafi rozmawiać ponad podziałami. Ma wrodzony szacunek wobec innych ludzi.
Kiedyś spotkały się w telewizyjnym studio z Barbarą Nowacką, córką byłej wicepremier Izabeli Jarugi-Nowackiej, która podobnie jak Zbigniew Wassermann zginęła w katastrofie smoleńskiej. Panie mają na temat jej przyczyn raczej odmienne zdania, ale nie skoczyły sobie do gardeł. Szanują fakt, że ktoś może myśleć inaczej niż one same. - Jest szanowana w Prawie i Sprawiedliwości. Nie ma zaplecza politycznego, ale prezes ceni ją za wiedzę, profesjonalizm, wykształcenie i inteligencję - mówi nam jeden z polityków prawicy. I dodaje, że nazwisko też robi swoje, przecież Zbigniewa Wassermanna wszyscy w Sejmie lubili.
Z kolei Patryk Jaki, to przykład dość błyskotliwej politycznej kariery, i wielkich, politycznych ambicji. To Jaki, podczas gdy Zbigniew Ziobro reformuje wymiar sprawiedliwości i niezbyt udziela się medialnie, stał się twarzą ministerstwa. Biega po studiach telewizyjnych, cierpliwie odpowiada na pytania dziennikarzy. Co ciekawe, Jaki, z wykształcenia politolog, był typowany na ministra sportu, ale nie został nim prawdopodobnie dlatego, że Solidarna Polska dostałaby za dużo, a trzeba było trzymać balans między Gowinem a Ziobro. Więc Ziobro, z którym Jaki związany jest od 2011 roku, zrobił go swoim wiceministrem.
Ten młody, 32-letni Opolanin skończył Uniwersytet Wrocławski, zresztą ten sam wydział co kilka lat wcześniej Adam Hofman i Dawid Jackiewicz. Karierę polityczną zaczął w 2006 r. jako radny miasta Opola, najpierw z ramienia Platformy, potem PiS. Pracował w biurze szefa opolskich struktur PiS Sławomira Kłosowskiego. W wyborach parlamentarnych w 2011 roku dostał 12. miejsce na liście wyborczej, choć liczył na więcej, ale inwestował w siebie, był już wtedy w Opolu mocno rozpoznawalny - dostał się do Sejmu. Tyle tylko, że zadra sercu została. Kiedy Ziobro w 2011 r. wychodzili Prawa i Sprawiedliwości, Jaki nie wahał się ani chwili, dołączył do buntowników. Przy Ziobrze stoi nieprzerwanie od ponad sześciu lat. Ci, którzy go znają mówią, że jest cwany, wygadany, idzie na całość. Zresztą znany jest z tego, że jak coś powie, to „na cytowania”.
Prowadzone w lipcu 2016 działania Komisji Europejskiej w sprawie kontroli praworządności w Polsce, podsumował: „Zamiast zająć się napływem islamskiej zarazy, zajmują się stanem praworządności w Polsce. Elity europejskie uznały, że w Polsce jest gorzej niż w Turcji. O posiedzeniu Trybunału Konstytucyjnego, które odbyło się w dniu 9 marca powiedział: „No, sędziowie Trybunału są wolnymi ludźmi i mogą się spotykać, kiedy chcą, mogą sobie zamówić espresso i ciasteczka i się spotkać…”
Ale to tylko próbka jego talentu, takich mocnych, czasami kontrowersyjnych wypowiedzi jest całkiem sporo. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Jaki uczynił z nich swój znak rozpoznawczy. Myliłby się jednak ten, kto widziałby w Patryku Jakim jedynie młodego ambitnego polityka, który uczy się rzemiosła, to doświadczony polityczny gracz, umiejący walczyć o swoje. Rok temu Wojciech Cieśla, dziennikarz „Newsweeka” sprawdził, co dzieje się w rodzinnym mieście wiceministra sprawiedliwości i swój tekst rozpoczął tak: „Dziś władza w Opolu to poseł Patryk Jaki. To on obsadza swoimi ludźmi najlepsze spółki. To nie znaczy, że w mieście rządzi PiS. Jaki zostawia pisowcom ochłapy.” Dalej było o tym, że to Jaki steruje prezydentem miasta, rozdaje ludziom stanowiska.
Jeden z samorządowców mówił Wojciechowi Cieśli: - „Wyrzyna pisowców jak kurczęta, wzmacnia ludzi Solidarnej Polski. W ratuszu i w spółkach, głównie energetycznych, rządzi ekipa Solidarnej Polski. I w ARiMR. I w Elektrowni Opole. I w Azotach. Zostawił pisowcom oddział publicznego radia i Urząd Wojewódzki. W Opolu każdy wie, że Solidarna Polska jest większa niż PiS. Że lepiej się dogadać z Patrykiem i coś dostać, niż z Patrykiem zadrzeć. Patryk jest skuteczny. Daje jeść. I ma długie ręce.”
Więc Patryk Jaki nie jest polityczną świeżynką, ale twardym graczem. Małgorzata Wassermann polityki uczy się równie szybko.
Pytanie, co mogą osiągnąć komisję prowadzone przez posłankę Wassermann i posła Jakiego, który nie kieruje typową komisją sejmową, ale jednak komisją ? Komisja śledcza, która miała wyjaśnić tzw. aferę Rywina, rozpalała spore emocje, ale też była pierwszą taką, a i jej bohater rodził ciekawość, wiadomo - biznesmen, aktor, producent, no i człowiek zamożny. Potem, było już tylko gorzej, bo komisje stawały się medialnymi spektaklami, a z kolei te, które pracowały merytorycznie, w ogóle nie wzbudzały zainteresowania mediów. Komisja posła Marka Biernackiego, pracowała dwa lata: solidnie i merytorycznie, bo chyba nikt z osób, które interesowały się sprawą porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika, nie ma wątpliwości, że to najlepsza z komisji sejmowych w polskim parlamencie. Marek Biernacki uchodzi za człowieka konkretnego, nie ma, jak to się mówi w języku potocznym, parcia na szkło, a do życia podchodzi w sposób zadaniowy. Jako przewodniczący komisji mającej wyjaśnić, jak działały instytucje państwa w czasie śledztwa, które miało doprowadzić śledczych do porywaczy młodego biznesmena z Drobina, działał po swojemu - rzeczowo i systematycznie, bez fajerwerków w mediach. Raport komisji wytknął wszystkie błędy organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, co ważne - podpisali się pod nim wszyscy członkowie komisji. Inną kwestią jest pytanie, czy z wniosków, do jakich doszli politycy, skorzystali śledczy.
Merytorycznie pracowała komisja, która miała wyjaśnić okoliczności samobójczej śmierci Barbary Blidy, której przewodniczył Ryszard Kalisz. „Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro powinni stanąć przed Trybunałem Stanu” - taka była główna konkluzja jej raportu. Za raportem było pięciu posłów: z PO, SLD i PSL, a przeciw - dwie osoby z Prawa i Sprawiedliwości. Skończyło się na politycznej pyskówce. Ale obie te komisje obradowały w zaciszu sejmowych sal, o ich pracach pisało się rzadko i pobieżnie.
W przypadku komisji Amber Gold i komisji weryfikacyjnej sprawa wygląda inaczej - ich posiedzenia są w całości emitowane przez kilka telewizji, zainteresowanie mediów jest ogromne, podobnie jak społeczne emocje, które im towarzyszą.
Na wyniki prac obu komisji przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale już dziś wiadomo, że Małgorzata Wassermann i Patryk Jaki ,to gorące nazwiska w polskiej polityce. Czy zbiją na swojej pracy jeszcze większy kapitał? Wszystko wskazuje na to, że tak.