- Jednymi z "punktów zapalnych", a zarazem mobilizujących internautów i demonstrujących, były wypowiedzi i wpisy internetowe polityków PiS, jak te o "spacerowiczach" - mówi dr Jakub Jakubowski, ekspert od marketingu politycznego z UAM.
Po ostatnich demonstracjach związany z forsowaniem zmian w sądownictwie widać, że zaczęli je napędzać młodzi ludzie. Jaka w tym zasługa internetu?
Jakub Jakubowski: W tej chwili do końca nie możemy mieć jeszcze pewności, co napędzało protesty, bo brakuje na to twardych dowodów. Domniemuję jednak, że internet, podobnie jak w przypadku innych manifestacji organizowanych w przeciągu kilku ostatnich lat, miał spory udział w warstwie mobilizacyjnej społeczność oraz organizacyjnej. Sieć jest dobrym narzędziem by skłaniać ludzi, do aktywności, także tych związanych z polityką. Istnieją przecież mechanizmy pozwalające nam oszacować sukces danego przedsięwzięcia.
Na Facebooku może się policzyć, ale to nie zawsze jest precyzyjne narzędzie.
Tak, zazwyczaj z osób, które zadeklarowały udział w jakimś wydarzeniu, fizycznie pojawia się na nim ok. jedna trzecia. To jednak konkretny sygnał, czy dana demonstracja będzie liczyć 10, 50, czy 20 tysięcy uczestników. Wpływa on na mobilizację.
Skoro tak jest to samotność w sieci można uznać za mit.
To określenie zawsze było nieco mityczne z naukowego punktu widzenia. Wyniki badań dotyczących internautów są różne, ale większość z nich potwierdza, że osoby spędzające dużo czasu, korzystając z mobilnych narzędzi, są także aktywne w zewnętrznym, rzeczywistym świecie społecznym. Im więcej czasu komentujemy posty na Facebooku, czy twittujemy, tym więcej spędzamy go też ze znajomymi.
Spoglądając na relacje i fotografie wrzucane na Facebooka przez moich znajomych, odnosiłem wrażenie, że biorą udział nie tylko w ważnym i podniosłym wydarzeniu, ale po trosze traktują je jak show.
Nazywam to "syndromem Coldplay". Podobnie zachowujemy się często na koncertach, gdzie coraz większe znaczenie ma element wizualny, który można sfotografować, nagrać, a następnie za pomocą mediów społecznościowych pochwalić się znajomym. Kiedyś na koncerty chodziło się przede wszystkim, by posłuchać muzyki, a dziś by podziwiać i relacjonować misternie przygotowane show. W przypadku ostatnich protestów po raz pierwszy mieliśmy do czynienia z czymś podobnym, ponieważ organizatorzy i uczestnicy zadbali nie tylko o cel polityczny, ale i wizualny. To był rodzaj ceremonii, z której możemy podziwiać spektakularne zdjęcia ludzi trzymających w dłoniach tysiące świec, czy dynamiczne filmy kręcone dronem. Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że młodzi ludzie uczestniczyli tylko w show, a nie manifestacjach. Cel polityczny był tu nadrzędny.
Przez kilka ostatnich lat mówiło się jednak, że przez internet potrafi się jedynie mobilizować prawica, a siecią rządzą zwolennicy PiS i Janusza Korwin-Mikkego. Po ostatnich wyborach widać zresztą było, że PO i jej wyborcy ponieśli w internecie porażkę.
Wcześniej było zupełnie odwrotnie. Władzy w sieci nie otrzymuje się na stałe. Internet jest medium "bardziej", czyli swoistym szkłem powiększającym i przyciągającym ludzi dzielących się mocnymi, kontrowersyjnymi opiniami, często je jeszcze wyostrzającymi. W tradycyjnych mediach nikt nie pozwoliłby sobie na rozpowszechnianie np. komentarzy znajdujących się pod wpisami Janusza Korwin-Mikkego. Ostatnie tygodnie pokazują jednak, że istnieje ogromna rzesza ludzi o umiarkowanych poglądach, którzy potrafią się przy odpowiednim impulsie zorganizować i być widocznymi. Z podobnymi zachowaniami mieliśmy do czynienia w 2012 r. podczas protestów przeciwko ACTA, które na chwilę stworzyły silny ruch bardzo zróżnicowanych środowisk politycznych.
PiS, co wynika z analiz, w internecie przegrał batalię związaną z reformą sądownictwa, i to na własne życzenie. Antyrządowy ruch na wielką skalę rozpoczął się dopiero po wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego o „mordach” i „kanaliach”.
Z mojej analizy wynika, że rzeczywiście jednymi z "punktów zapalnych", a zarazem mobilizujących internautów i demonstrujących, były wypowiedzi i wpisy internetowe polityków PiS, jak te o "spacerowiczach".
Tę mobilizację część prawicy tłumaczyła astroturfingiem...
Tym słowem, które tak nagle pojawiło się w dyskursie, niektórzy próbują tłumaczyć sobie zaistniałe wydarzenia. Astroturfing w swoim najprostszym znaczeniu, to nic innego jak produkowanie pozytywnych, bądź negatywnych opinii za pieniądze np. przy wypuszczaniu na rynek nowego modelu telefonu. W tej sytuacji tworzy się wojna informacyjna, gdzie po jednej stronie są zaangażowane środki producenta produktu, a po drugiej jego konkurencji. Politycy i publicyści uznali, że to dobry sposób na wytłumaczenie ilości i frekwencji na demonstracjach, tymczasem nie nazwałbym tego astroturfingiem. To było słowo „wytrych”, a nie rzeczywista próba wytłumaczenia tego, co działo się w polskich miastach.