Młoda, piękna i zupełnie bez serca. Bestia o kilku twarzach
Bandyci uprowadzili, przypalali papierosami, bili i gwałcili 18-latka z Gdańska. Wśród zwyrodnialców znalazła się Patrycja S. z Bytowa. To ona miała wymyślać tortury. Jej rodzicom serce pęka. - Źle ją wychowaliśmy, nie poradziliśmy sobie - przyznają. - Zasłużyła na karę. Gdy wróci, otworzymy jej drzwi. To wciąż jest nasza kochana córka...
To miało być zwykłe spotkanie koleżeńskie. Do dziś wszyscy zachodzą w głowę, jak to możliwe, że młodzi ludzie mogli być aż tak okrutni wobec bogu ducha winnego 18-latka. Z uśmiechem na twarzy mieli porwać, wozić przez całą noc w bagażniku, przypalać papierosami, strzelać z wiatrówki w genitalia, a na koniec zgwałcić gdańszczanina. I w tej szajce ona. Niezbyt wysoka, z wielkimi niebieskim oczyma, blond dziewczyna z Bytowa. Taka niby zwyczajna nastolatka.
Wystarczyła jedna noc
Nad sprawą brutalnego gwałtu nad 18-latkiem pracowali policjanci z Gdańska. Kryminalni z komendy miejskiej zatrzymali trzech mężczyzn w wieku 23-24 lat i 18-letnią kobietę podejrzanych o pozbawienie człowieka wolności ze szczególnym udręczeniem i doprowadzenie do obcowania płciowego. Sprawcy usłyszeli zarzuty, a sąd zastosował wobec nich areszt tymczasowy na trzy miesiące. Ofiara sama zgłosiła się do funkcjonariuszy.
Za pozbawienie człowieka wolności grozi do 5 lat pozbawienia wolności. Jeżeli pozbawienie łączyło się ze szczególnym udręczeniem, sprawca podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy niż trzy lata. Zgwałcenie zagrożone jest karą do 12 lat pozbawienia wolności.
Trudno w tej chwili mówić o jasnym motywie tej zbrodni. Napastnicy szukali nie 18-latka, a... jego kolegę. Kolega poszkodowanego miał uderzyć dziewczynę jednego z napastników. Trzy osoby przyznały się do winy, czwarta odmówiła składania wyjaśnień
- mówi prok. Maciej Chełstowski, szef Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Oliwa, która prowadzi tę sprawę.
Aresztowani to 23-letni Marcin D. i Daniel K. z Gdańska, 24-letni Dawid B. z Kleszczewa oraz 18-letnia Patrycja S. z Bytowa. Marcin D., Daniel K. i Dawid B. byli już wielokrotnie karani. Patrycja S. również, jako nieletnia. Informacje do jakich dotarliśmy, są szokujące. Policjanci zabezpieczyli telefon Patrycji. Tam odnaleziono wysyłane wiadomości. W SMS-ach miała pisać do jednego z oprawców, że chciałaby jeszcze wziąć udział w takim zdarzeniu. To jednak nie wszystko, bo prawdopodobnie to właśnie Patrycja miała wymyślać tortury, jakim miano poddawać młodego mężczyznę.
- Rola kobiety w tym zdarzeniu była dość kluczowa - mówi Maciej Chełstowski. - Była równie okrutna jak pozostali napastnicy, mimo że nie miała żadnego osobistego motywu. Nie była biernym świadkiem, który tylko przyglądał się, ale niektóre zachowania wręcz inicjowała.
Patrycja postrach Bytowa
Skupmy się na Patrycji S. z Bytowa. Młoda kobieta niegdyś siała postrach w gimnazjum i wśród swoich młodszych koleżanek. Znana była z bójek. Jej „sztandarowy popis” to cios z „główki”. Jeszcze w 2013 roku piętnastoletnia wówczas Patrycja, uczennica Gimnazjum nr 1 w Bytowie, na oczach kilkudziesięciu koleżanek i kolegów szkolnych biła, kopała i wyzywała swoją koleżankę. Nikt ze stojącej wokół dziewczyn młodzieży nie interweniował. Zdarzenie oglądano jak igrzyska, robiono zdjęcia, filmiki i ze śmiechem komentowano.
Wystarczyło po prostu na nią spojrzeć, żeby sprowokować ją do agresji. Nie byłam wtedy w parku i nie widziałam tego pobicia, ale bałabym się stanąć w obronie tej drugiej dziewczyny. Tam chyba nie było takich odważnych
- mówi jedna z mieszkanek Bytowa.
Policjanci postawili jej zarzuty naruszenia nietykalności cielesnej i grożenia. Sprawa trafiła do sądu rodzinnego. Skończyło się jednak niegroźnie, bo dziewczyna dostała jedynie nadzór kuratora.
Widzieli się pierwszy raz
Co robiła teraz w Gdańsku? Jak ustalili śledczy przyjechała z Bytowa do jednego z napastników. Choć na dworcu autobusowym pojawiło się ich dwóch: Marcin D. i Daniel K. Prawdopodobnie wcześniej się nie widzieli, a kontakt nawiązali przez internet.
- Być może było też tak, że jeden z tych chłopców chciał jej zaimponować - mówi prokurator. - Taki wątek też się pojawia. Jeden z chłopców chciał jej pokazać, czym on się zajmuje. Dopytywała, czy to jest legalne, on miał jej odpowiedzieć: zobaczysz, spodoba ci się.
Rodziców serce boli
Budynek byłej szkoły ekonomicznej przy ulicy Mierosławskiego w Bytowie. Przed laty zmieniony na mieszkania socjalne. Przed przejściem dwóch mężczyzn pośpiesznie rozładowuje ciężarówkę. Pytam o Patrycję.
- Ale jej już tutaj pani nie znajdzie - mówi ochoczo starszy z mężczyzn. - Ona siedzi, nieźle narozrabiała.
Dopytuję o dziewczynę.
- Podobno była agresywna - stwierdza mieszkaniec budynku. - Ale tu my z nią nie mieliśmy problemów. Ojciec by jej dał… Ona za dobrze miała, rodzice jej ciuchy kupowali, wcześniej trzeba było jej po prostu wpier..., to by zmądrzała, a ona tylko po mieście chodziła. Przyjeżdżali tu różni, wsiadała do auta i jechali gdzieś, to po dyskotekach, to piwko i nie wiadomo co jeszcze. Szkoda tylko jej rodziców, bo to normalni ludzie. A ona cwana była i wywijała, jak chciała. Jak na mieście sama nie mogła sobie poradzić, to na pomoc starszego brata wzywała. A z niego to kawał chłopa. Teraz to się doigrała, posiedzi.
Rodzice Patrycji mieszkają na ostatnim piętrze. Pukam. Dzwonię. Mija kilka minut. Drzwi otwiera mężczyzna. To pan Krzysztof, tata Patrycji. Zza ramienia wychyla się pani Małgorzata, mama dziewczyny. Po krótkiej wymianie zdań pan Krzysztof mówi: niech pani wejdzie, niech wszyscy się dowiedzą, że Patrycja nie była taka zła. Zdania nie może dokończyć, tak jakby dała o sobie znać świadomość, jakby dotarło, że jednak córka zrobiła coś złego, coś bardzo złego…
Niewielkie mieszkanie, na około jakieś dwadzieścia metrów kwadratowych, malutki pokój, kuchnia i łazienka. Bardzo schludnie, czysto, pachnie dopiero co ugotowanym obiadem. Na ścianach zdjęcia. Również te, na których jest Patrycja. Aż trudno sobie wyobrazić, że tu mieszkała dziewczyna „o twardym sercu”. Czuć tu ciepło rodzinne. Ojciec Patrycji z wielkim szacunkiem i troską zwraca się do swojej żony.
- Gosiu, kochanie, nie denerwuj się - uspokaja żonę.
- O to mieszkanie staraliśmy się wiele lat, wcześniej mieszkaliśmy na wsi pod Bytowem, może trzeba było tam zostać, to wszystko by się nie wydarzyło, tam Patrycja była inna - mówi smutno pan Krzysztof. - Tu wszystko sam wyremontowałem, widzi pani, ściany są czyste, starałem się, aby dzieci miały wszystko. Tu żadnej patologii nie ma. Nigdy dziecka nie uderzyłem, zawsze starałem się tłumaczyć. Jak widać, nic to nie dało. Nie udało mi się wychować córki.
Dopytuję o Patrycję, pytam co takiego mogło się stać, że Patrycja zrobiła coś takiego.
- Sami tego nie wiemy - mówią zgodnie rodzice. - Nie możemy w to wszystko uwierzyć, żeby tak niewinnego człowieka potraktować. Nie mieści nam się to w głowie. Serce bardzo boli. Z nią od dawna były problemy, my tu swoje z nią przeżyliśmy. Wszystko zaczęło się jak zaczęła chodzić do gimnazjum, uczyć się nie chciała, wychodziła do szkoły i po chwili wracała. Potem bójki. Za pobicie tej dziewczynki dostała kuratora. Chodziłem do szkoły, mieliśmy iść do psychologa, ale ona nie chciała, nie mogliśmy jej zmusić.
Gdy była w domu, wystarczył SMS, ona się pomalowała w pośpiechu i na miasto ruszała. Czasem budziłem się w nocy i jej nie było, dzwoniłem, a to telefon wyłączony, a gdy już odebrała, pytałem się, gdzie jest. Ona na to, że daleko. Wracała w nocy albo nad ranem. Spała długo
- mówi pan Krzysztof.
- W domu nic nie chciała robić - dodaje pani Gosia. - Nie chciała pomagać. To wszystko przez miasto i złe towarzystwo, nie wiem może chciała tym swoim zachowaniem komuś zaimponować. Miała kilku chłopaków. Różnie bywało, my tam wszystkiego nie wiemy, nie mówiła nam, ale to raz ktoś ją rzucił, raz jej się nudziło i szukała kolejnego. Któryś wspominał, że jest agresywna i chce postawić na swoim. Ale w domu agresywna nie była - zastrzega kobieta. - Nie mogliśmy nad nią zapanować.
Szedłem do pracy na siódmą. Miała iść rano na praktykę, budzę ją, proszę, żeby wstała. A ona, że nie pójdzie. Co miałem zrobić, klęczeć i błagać, czy bić? Jak miałem na nią wpłynąć? Ja żadnego wyroku nigdy nie miałem, żadnej niebieskiej karty, pracuję jako ślusarz od dwudziestu lat w jednym zakładzie pracy, ale z córką nie mogłem sobie poradzić
- wspomina ojciec dziewczyny.
- Nie do końca jest - mówi pani Gosia. - Ona kochała dzieci. Jak siostra męża prosiła ją o pomoc przy dziecku, zawsze pomagała.
18 lipca tego roku Patrycja skończyła 18 lat. Akurat wróciła z ośrodka wychowawczego w Szczecinie.
- Była tam miesiąc, sam ją tam odwoziłem, ona znikąd nigdy nie uciekała, jak piszą niektóre gazety - przekonuje pan Krzysztof. - Jak weszło 500 plus to Patrycja dostała pieniądze, w sumie jakieś 1700 złotych. Pieniądze wydała na siebie. To było przed ośrodkiem, z żoną były na zakupach. Kupiła wszystko, co było jej potrzebne na wyjazd. Tam bywało różnie, czasem płakała, że chce wrócić już do domu. Wiemy, że tam gotowała, szyła. O niech pani zobaczy, jakiego kotka tam zrobiła. Aż trudno uwierzyć, że to Patrycja uszyła, tak profesjonalne. Chyba jej go zawiozę, jak będą mógł ją zobaczyć. Prokurator mówił, że może za miesiąc.
To też pan Krzysztof w lipcu odebrał Patrycję z ośrodka. Zrobił niespodziankę, razem z nim pojechała też koleżanka.
Bardzo cieszyła się, że wraca do domu, a my myśleliśmy, że już wszystko się ułoży. Patrycji zostały jakieś pieniądze z 500 plus i zrobiła swoje urodziny u babci. To była taka mała rodzinna impreza
- mówią rodzice.
Pani Gosia nie może spać, płacze po nocach.
- Bo jak to możliwe, że ona coś takiego zrobiła - mówi.
Pan Krzysztof, aby nie myśleć, pracuje. Albo w zakładzie, albo w domu.
- Zaraz idę naprawiać rower - mówi. To silny, pracowity człowiek, prawie rok temu rzucił palenie. Z dnia na dzień. - Jak coś robię, to tak nie myślę o tym, co się stało.
- Wiedzieliśmy, że Patrycja jedzie do Gdańska. Powiedziała, że do koleżanki, która uciekła z ośrodka. Wyjechała o godzinie 16, o 18 następnego dnia była w domu. Ugotowałem obiad, zjadła. Rano zapukało do nas czterech policjantów. Początkowo myślałem, że oni do mnie, a oni po córkę przyszli. Byłem zszokowany. Obudziłem ją. Spytali, czy wie co zrobiła, ona że nie. Kazali się ubrać i iść z nimi. Mi za dużo nie powiedzieli, tylko tyle, że z wiatrówki do genitaliów strzelali. Byłem zdumiony. Uwierzyć nie mogłem. Żony nie było. Gdy wróciła, nawet nie wiedziałem, jak mam to wszystko jej powiedzieć. Usiadła i zamarła. Życie sobie spieprzyła dziewczyna.
Pytam, co by zrobił, gdyby zobaczył córkę. Początkowo rzuca: w twarz uderzył! Ale to przecież nic by nie dało. Lepiej mi, czy jej by było. To wciąż moja córka! Serce mnie boli, chciałbym ją uratować, ale jak. Wiem też, że zasłużyła na karę, że się doigrała.
Pan Krzysztof delikatnie się uśmiecha. Jakby sobie coś przyjemnego przypomniał.
Ona miała ze mną dobry kontakt. Jak się coś działo, wiedziała do kogo przyjść. Teraz też tak było. Zadzwonili do mnie i powiedzieli, że Patrycja poprosiła, żeby powiedzieli mi, że jest w areszcie. Pewnie tam płacze. Ona najpierw robi coś głupiego, a potem żałuje. Teraz też tak pewnie jest
- mówi.
- I jakie to będą święta - mówi pani Gosia. - Jak tu się radować, jak tu takie rzeczy. Ludzie nas palcami wytykają. Ostatnio nawet na ulicy słyszeliśmy szepty: ooo to rodzice tej Patrycji idą. A my sami nie wiemy, co źle zrobiliśmy, co mogliśmy zrobić, żeby Patrycję wychować na ludzi. Co zrobić...
Ona już za pierwszym razem, jak pobiła tę dziewczynę, to powinna trafić do ośrodka, teraz też za krótko była. Może zmieniłaby środowisko i nic by się nie wydarzyło. Zabrakło pomocy, a my sobie nie poradziliśmy. Ale jak wróci, my będziemy na nią czekać. To nasza córka
- stwierdza ojciec.
Teraz pan Krzysztof czeka, aż będzie mógł odwiedzić córkę.
- Babcia też chce pojechać, wszyscy chlipią. Ja po prostu Patrycję przytulę… - mówi.