Mleko się rozłało. Nikt nie przewidział listy trudnych pytań [ROZMOWA]
- Zabrakło jasnego przekazu. Ten temat żyje już swoim życiem - mówi Jarosław Nadolski w rozmowie z plus.pomorska.pl.
Po wielkim zamieszaniu wokół koncertu Stinga w Toruniu i awanturze w kwestii rozdawania na nie wejściówek, toruński urząd miasta zdecydował w miniony piątek, że „dalsze działania komunikacyjne w tej sprawie zostały wstrzymane do odwołania”, a wcześniejsze komunikaty prasowe zostały unieważnione. To PR-owski strzał w kolano?
Ewidentnie. Błędem była już pierwsza, ubiegłotygodniowa konferencja prasowa na Jordankach, podczas której została ogłoszona wiadomość. Marszałek, prezydent Torunia i organizator z SOS Music powiadomili o występie Stinga dziennikarzy, nie będąc przygotowanym do jasnego przekazu, na jakich zasadach odbędzie się to wydarzenie. Przygotowując się do tej konferencji, ktoś nie przewidział i nie przemyślał - a tak się zawsze robi przed konferencjami - listy trudnych pytań, zagadnień, zagrożeń i odpowiedzi na nie.
Na pierwszy plan wybił się komunikat, że to będzie koncert dla „wyjątkowych torunian”. I zamiast wielkiego sukcesu i promocji mamy skandal.
Te słowa zaczęły żyć własnym życiem. Nikt tuż po ogłoszeniu informacji o występie nie panował nad komunikacją. Był jakiś dziwny hurraoptymizm i myślenie, że jak już załatwiliśmy taki koncert, to nic więcej nie musimy robić. Ktoś się zachwycił za bardzo informacją „będzie u nas Sting”, ale zabrakło kolejnego kroku. Wątek biletów dla „wyjątkowych torunian” stał się samo nakręcającą spiralą. Pojawiły się memy, wydarzenia na Facebooku, protesty, mnóstwo komentarzy i gorących emocji. A to wszystko przez jeden błąd: nieprzygotowanie się do przekazania komunikatu.
A urwanie komunikacji i unieważnienie komunikatów?
To kolejny błąd. Pokazuje, jaki bałagan komunikacyjny panuje wśród organizatorów koncertu. Urwanie komunikacji do odwołania w piątkowy wieczór to był niepotrzebny, chyba zbyt nerwowy ruch. To przekaz: „na razie mamy komunikacyjny chaos i próbujemy zaprowadzić porządek. Jak się ogarniemy - damy znać”. Ale gdy ktoś decyduje się na taką blokadę w piątek, to musi się liczyć z tym, że przez weekend temat podryfuje w nieprzewidywalnym kierunku. Niestety, tak się stało.
A czy możliwe jest wstrzymanie działań komunikacyjnych w przypadku samorządu? Czy tam gdzie publiczne pieniądze mogą być tajemnice?
Faktycznie, patrząc przez pryzmat ustawy o dostępie do informacji publicznej, to decyzja o wstrzymaniu działań komunikacyjnych brzmi jak ponury żart. To nie wszystko. Mamy bodaj pięciu partnerów koncertu, z których każdy ma jakieś służby prasowe, ale nikt nie wziął na siebie ciężaru komunikacji. A przecież podstawową rzeczą przed jakimikolwiek działaniami powinno być wyznaczenie osoby lub osób za to odpowiadających.
Czy coś jeszcze można zrobić, żeby wyjść z tego kłopotu z twarzą?
Już chyba niewiele, bo ten temat żyje swoim życiem. Są pewne zasady w PR, a jedną z nich jest to, żeby informować w sposób jasny i zrozumiały, wyjaśniając jednocześnie, co się zdarzyło i co może się zdarzyć. I tego od samego początku nie było.
Mówi się, że ten koncert miał być też politycznym półmetkiem kolejnych kadencji Piotra Całbeckiego i Michała Zaleskiego.
Niestety, stało się tak, że internet aż kipi od prześmiewczych, ale także krytycznych opinii. Ostrze tej krytyki bardzo często jest wymierzone właśnie w obu tych panów. Co gorsze, wraz z kolejnymi pojawiającymi się informacjami waga tego wydarzenia z dnia na dzień spada. Okazuje się, np. że to nie będzie pełny koncert, tylko sześć piosenek. Zabrakło tutaj jasnego, precyzyjnego przekazu, czym jest to wydarzenie. Że oprócz zamysłu, idei, pomysłu artysty i producenta nowej płyty na występ w Toruniu (bez honorarium, niekomercyjnie itp.), koncert może mieć wymiar promocyjny dla miasta i regionu. Podkreślam: „może mieć”. Sprawa wejściówek, w tym kontekście nieco mniej ważna, powinna być przemyślana wcześniej i jasno zakomunikowana bez pozostawiania miejsca na domysły.
Nie tak dawno w Toruniu wybuchła burza dotycząca sylwestra z Dwójką za 1,6 mln zł. Również były protesty i emocje. Ale nie na taką skalę i nie tak intensywne jak obecnie. Dlaczego?
W tamtym przypadku mieliśmy do czynienia z kontrolowanym dawkowaniem informacji. Najpierw gdzieś pojawiły się pogłoski, że Toruń może organizować taki koncert, później, że miasto podejmie rozmowy z TVP, nikt nie mówił, że to się wydarzy na pewno w Toruniu. Z tygodnia na tydzień konkretów było coraz więcej. Powoli to narastało, ale w sposób konsekwentny i uporządkowany. Aż w końcu dotarliśmy do momentu, że znalazły się na ten koncert pieniądze, radni poparli taki pomysł, a miasto zasiadło do negocjacji z telewizją. Pojawiły się protesty, facebookowe sprzeciwy wobec wydawania 1,6 mln zł na kilkugodzinną imprezę czy burzliwe dyskusje. Ale nie tak intensywne jak w przypadku występu Stinga. Bo przekaz był zaplanowany. W przypadku koncert Stinga tego zabrakło. Nie chciałbym być w skórze tego, kto teraz odpowiada za komunikację. Bo mleko się już rozlało, cokolwiek ta osoba zrobi, będzie źle.