Ministerstwo szczęśliwości? Już lepiej: głupich kroków...
Jest kilka krajów, w których żyjąc, odczuwa się szczęście. Przez długi czas na czele miejsc szczęśliwych stała Dania, teraz Norwegia. Padło nawet pytanie, czy nie powinno tam powstać Ministerstwo Szczęśliwości. Może przy okazji świąt powinniśmy sobie życzyć, by takie ministerstwo powstało u nas? Byłoby równie zabawne, jak Ministerstwo Głupich Kroków u Monty Pythona, ale może świadczyłoby, że idziemy w stronę szczęścia?
Naszym Czytelnikom zawsze życzę, dzisiaj też, wszelkiej pomyślności, a także uważnego patrzenia na ręce tych, od których zależy poczucie naszego zadowolenia i życiowej, codziennej wygody.
Ale nie chciałbym dożyć powstania Ministerstwa Szczęśliwości! Lepiej rzeczywiście zderzyć ten pomysł z Ministerstwem Głupich Kroków, bo wtedy dobrze obnaża się właściwe miejsce dla takiego pomysłu: po stronie dowcipu! Ale nigdy bym nie chciał, aby to był pomysł rzeczywisty!
Wszak wtedy, choćby w naszych dzisiejszych warunkach, Ministerstwo Szczęśliwości mogłoby stać się podstawą kolejnego dyktatu: a szczęście nakazowe, czy może szczęście reglamentowane byłoby największym absurdem, do jakiego moglibyśmy dojść.
Zresztą, spójrzmy poprzez samą informację: to, co mówimy, Dania, Szwecja, Norwegia - to mi bardziej pachnie dobrodziejstwem stylu życia, stroną stricte materialną. Że się po prostu łatwiej żyje. Że ropa kosztuje grosze. Że drogi są lepsze, a domy wygodniejsze.
Ale gdzie tu szczęście? Szczęście to sprawa bardzo intymna. Prywatna. Każdy z nas musi sobie sam odpowiedzieć na pytanie, czym dla niego jest szczęście.
Jakbyśmy tutaj oboje powiedzieli, jako absolwenci polonistyki UJ, najpierw określmy, co to ma być to szczęście, jakie, dla kogo i kto ma być szczęśliwy?
Profesor Tatarkiewicz cały tom naukowych rozważań zatytułował „O szczęściu”, a my chcemy odpowiedzieć kilkoma zdaniami?
Nie da się! Bo może dla kogoś, tak jak dla Hindusa, o którym niedawno pisałem, patrzeć w morze jest szczęściem? A dla kogoś innego szczęściem jest działanie? Poczucie przydatności? A może takie wewnętrzne poczucie „lekkości”, że jestem w porządku… wobec wartości, które wyznaję, wobec bliźnich, których spotykam na swojej drodze?
A dla mnie?
Na pewno blisko szczęścia jest radość moich dzieci. Zawsze nieśmiało mówiłem tak: chciałbym, żeby było lepiej. A nigdy nie mówiłem: róbcie tak, to będzie lepiej. Bo przecież to każdy w sobie wie, co kryje się pod takim pojęciem.
Ale nawet wbrew temu, co myślę na temat szczęścia, chyba nie jestem dobrym adresatem pytania, co zrobić, aby szczęścia dostąpić. Bo to się wiąże z tym, że ja nigdy nie wierzę w stan pełnego spełnienia. Tylko dążenie do spełnienia jest ważne. Droga jest ważna. A dla artysty pełnia szczęścia to byłaby klęska.
Naturalną rzeczą dla artysty jest mnożenie konfliktów, żeby utrudniać drogę, w konflikcie ze światem, który tych zasad nie ma. I czuwanie. Ciągłe czuwanie.
„Tydzień z życia mężczyzny” to był mój rachunek sumienia, bo to ja nie byłem w zgodzie z zasadami, ale dlatego pokazałem tę drogę.
Dla artysty droga jest najciekawsza, nie punkt dojścia.
W tej drodze, w tej niezgodzie, i emocji, po której idziesz, najważniejsze jest czuwanie „nad każdym krokiem”. W „Historiach miłosnych” udało się to chyba najlepiej…
I pewnie chciałbym wszystkim życzyć tego, czego i sobie bym życzył: aby nie zapomnieli o tych swoich osobistych, prywatnych dążeniach do spełnienia… wartości, ideałów?
A dla wszystkich, w życiu społecznym? Czujności i cierpliwości.
Gdy tak patrzę teraz na rzeczywistość, to siły protestu się jednak wyczerpują. I każdy polityczny manipulator o tym wie i bierze ludzi na przeczekanie. Jest to bardzo krytyczna faza, gdy ludzie mówią: dość! Ale też młodzi mówią: my przecież chcemy mieć jakieś szanse! A kto nam da te szanse? Tylko ci, co rządzą. Tak się zmienia mentalność społeczności.
O tym trudno mówić, bo to są mechanizmy takie, które można prześledzić w historii, bo tak już wielokrotnie bywało. Że usypia się naród.
Usypia się też poprzez coraz bardziej zagmatwane informacje, aby znudzić, zniechęcić, wywołać wzruszenie ramion.
Obyśmy nigdy do tego nie doszli. Tego musimy sobie wszyscy życzyć.
Nie tylko z powodu Świąt, nie tylko z powodu wiosny, nie tylko z powodu kolejnych, upływających miesięcy. Ale także dlatego, że przecież wszyscy jesteśmy uczestnikami życia społecznego. I tak będzie zawsze. A… to już jest „na poważnie”!
Notowała: Maria Malatyńska