Mimo żałoby, młodzież z Nicei ma prawo do radości [INFOGRAFIKA]
Na Światowe Dni Młodzieży przyjechało ponad 100 młodych nicejczyków. Wyruszyli kilka dni po zamachu. O nastrojach po tym wydarzeniu i refleksjach po pierwszych dniach w Polsce opowiada ks. Andrzej Koch
Na Światowe Dni Młodzieży przywiózł ksiądz ponad 100 młodych ludzi z Nicei. Pakować się trzeba było tuż po zamachu na promenadzie w Nicei…
… i początkowo myślałem, że ten wyjazd trzeba będzie anulować, bo ludzie się wycofają, zrezygnują. Nie tylko ze strachu, ale także dlatego, że Światowe Dni Młodzieży to radość, świętowanie, a tu taka żałoba.
Ja osobiście miałem nawet wątpliwości, czy w ten czas wypada mi pójść się wykąpać w morzu, zastanawiałem się, czy tym nie uchybię temu nastrojowi żałoby, ale jednak poszedłem. Bo myślę, że trzeba żyć normalnie, a młodzi szczególnie mają do tego prawo.
Rozmawiał ksiądz z nimi o tym, co się stało na promenadzie?
Z kilkoma. Ktoś powiedział, że po zamachu pojawiły się uczucie lęku oraz wątpliwości, czy warto się ruszać z domu. Ktoś inny stwierdził, że trzeba i należy mimo wszystko żyć normalnie, że nie można się kryć. To jeszcze nie ten moment. Była osoba, która o zamachu w ogóle nie chciała mówić, tylko od razu się rozpłakała.
Rozmawialiśmy we wtorek w szczególnym momencie - po wizycie w Muzeum KL Auschwitz, kiedy to wymieszały się nam wszystkim te dwa doświadczenia: doświadczenia tego miejsca i tamtego zamachu. I pojawiło się pytanie: dlaczego ludzie, często wykształceni, robią takie rzeczy? Dlaczego całą mądrość i inteligencję przeznaczyli na tworzenie zła? A do tego, niestety, naziści to byli też ludzie ochrzczeni, którzy zaprzepaścili wartości chrześcijańskie przy ideologii nazistowskiej. I w zasadzie to jest ciągle to samo: ludzie ulegają jakiejś manipulacji. Ta sama refleksja dotyczy także islamu. Bo generalnie jest to religia, która ma służyć duchowemu rozwojowi człowieka, a niektórzy wykorzystują ją do tego właśnie, co się stało w Nicei.
Na to wszystko nałożyła się wstrząsająca wiadomość, jaką po wtorkowej mszy odebrał jeden z członków naszej grupy. Zadzwoniła mama jego przyjaciela i powiedziała, że wśród nowo zidentyfikowanych zwłok jest jej 24-letni syn. Pogrzeb w sobotę. Płakaliśmy wszyscy. Chłopak chciał przerwać pielgrzymowanie i wracać do domu, ale mama przyjaciela prosiła, by został i tutaj modlił się za jej syna.
Ta śmierć i ten zamach uderzyły nas bardzo, bardzo mocno. To już nie był zamach na anonimowe osoby gdzieś daleko. Tu zginęli nasi bliscy. Ich krew na tej promenadzie jeszcze nie zaschnęła, mimo że próbowano to jakoś wszystko wyczyścić, ale to się tam stało. Tego nie da się zapomnieć.
Jakie były te dni tuż po zamachu?
Nie miałem ich wiele. Piątek, 15 lipca, spędziłem na rozmowach z ludźmi, potem przyjmowałem gości (z racji tego, że mieszkam nad morzem, ciągle ktoś mnie odwiedza; tym razem był to kolega - ksiądz pracujący w Czechach, z siostrą, jej mężem i dwójką małych dzieci), a w niedzielę mieliśmy odpust. Plany były piękne: miała być procesja z figurą św. Marii Magdaleny, na prawie kilometrowym odcinku, potem uroczysta msza św., wspomnienie zmarłych. We Francji bardzo żywa jest jeszcze pamięć o I wojnie światowej, podczas której zginęło wielu Francuzów i w każdym kościele jest tablica pamiątkowa z długą listą nazwisk poległych, a zatem uroczystość odpustowa najczęściej kończy się złożeniem wieńca pod taką tablicą. Potem następuje część rozrywkowa: ktoś gra na akordeonie, jest poczęstunek, jest okazja do rozmowy z przedstawicielami władz, bo sam mer jest tylko na najważniejszych odpustach. Tak miało być i tym razem, ale z powodu zamachu zrezygnowaliśny z procesji. Była tylko msza święta, podczas której modliliśmy się również za ofiary zamachu, a następnie było złożenie wieńca przy tablicy upamiętniającej ofiary pierwszej wojny, odśpiewaliśmy pieśń ku czci św. Marii Magdaleny i tak zakończyliśmy tę uroczystość. Przed kościołem chwilę jeszcze potem porozmawialiśmy, ale części rozrywkowej już nie było.
A potem zaraz wyjazd i - na początek, we wtorek - wizyta w Muzeum KL Auschwitz. Wszyscy byli oczywiście w poważnym nastroju, ale z tego miejsca pojechaliśmy do kościółka św. Walentego w Bieruniu, na łączce zjedliśmy kanapki, ksiądz miał konferencję o św. Maksymilianie Kolbem, rozmawialiśmy w grupach, odprawiliśmy mszę św., a przed nią jeszcze przywitała nas para młodych bierunian w śląskich strojach i w języku angielskim dokonała krótkiej prezentacji kościoła, miejsca i tego, co tu młodzież robi. I był to już czas radości, ale po to tu przyjechaliśmy. Żeby młodzież się integrowała, żeby cieszyła sobą. I tak to się wszystko nam miesza: życie i śmierć, radość i smutek, łzy szczęścia i łzy smutku. Prawdę mówiąc, powinienem pojechać na jakieś rekolekcje i spróbować to wszystko sobie uporządkować, ale nie ma na to czasu. Mam grupę, jest plan ŚDM… Za dużo rzeczy naraz, za mało czasu, żeby to zebrać, usystematyzować.
Te wydarzenia to był grom z jasnego nieba?
Oczywiście. Nikt się tego nie spodziewał i na tym polega ta cała tragedia. Wszyscy myśleli, że terroryści będą chcieć wykorzystać mecze i była pełna kontrola wchodzących w strefy kibica. Były bramki nastawione na wykrywanie materiałów wybuchowych, bo dotychczasowe zamachy były dokonywane z bronią w ręku, a tu nagle, w sposób niespodziewany i zaskakujący, do dokonania tej zbrodni została użyta ciężarówka.
Tak, to był grom z jasnego nieba, jak najbardziej. Nikt się nie spodziewał tego w tym mieście, w tym miejscu i, jak zwykle, na promenadzie były tłumy mieszkańców Nicei plus turyści. To był czas świętowania. Wieczorem, kiedy nie ma już takiego wielkiego upału, wszyscy wychodzą na promenadę, bo jest to idealne miejsce do wspólnego przeżywania radości. Na co dzień są tam uliczni grajkowie, a w weekendy miasto organizuje darmowe koncerty. Jest to zdecydowanie miejsce i czas zabawy, zwłaszcza w wakacje. Trzy razy do roku - na koniec karnawału, na 14 lipca i 15 sierpnia - organizowany jest tam pokaz sztucznych ogni, który gromadzi tłumy. I tu takie coś. Odtąd nic już nie będzie takie samo. Czy będą ognie 15 sierpnia?
Po tym wszystkim rodzi się pytanie: jak teraz żyć? organizować koncerty czy nie? A jak organizować, to jak zadbać o bezpieczeństwo? Postawić czołg i żołnierzy? To jak się bawić w takim kontekście? Oczywiście, życie toczy się dalej. Trzeba żyć. Musimy żyć dalej, normalnie, aczkolwiek pewnie człowiek się będzie zastanawiał: wsiąść do autobusu czy raczej pojechać rowerem, bo w autobusie jednak może coś się wydarzyć.
Myślał ksiądz o wyjeździe z Francji?
Mój kontrakt jest odnawialny co pięć lat, więc co pięć lat mogę podjąć decyzję o powrocie. Jestem tam 12 lat. Nie, nie myślę na razie o powrocie. To jeszcze nie ten czas. To, co się wydarzyło w Nicei może się wydarzyć teraz wszędzie, w każdym miejscu Europy.
Jak się pracuje we Francji?
Przyzwyczaiłem się, że jest inaczej niż w Polsce. Moja parafia liczy ok. 40 tys. osób, z czego praktykujących jest 1 proc. Na mszy niedzielnej jest 20-25 osób, na odpust przychodzi około setka. Więcej, około pięciuset wiernych w Nicei, potrafi zgromadzić tylko doroczna uroczystość w kościele wotywnym poświęconym Matce Bożej. Mówi się, że mieszkańcy obiecali taki kościół Matce Bożej za ochronę ich miasta przed epidemią cholery, która pojawiała się często pod koniec XVIII wieku. Prośby zostały wysłuchane, obietnica dotrzymana i do dziś raz w roku odbywa się tam wielka uroczystość z udziałem samego mera, który za każdym razem w języku nicejskim odnawia przyrzeczenia, które niegdyś mieszkańcy złożyli Matce Bożej. Gra orkiestra strażacka, występuje jakiś zespół folklorystyczny. Jest uroczyście. Ale na co dzień ludzi w kościołach jest garstka i dominują starsi. Ich dzieci zostały ochrzczone, przyjęły wszystkie sakramenty, ale z różnych powodów nie przekazały wiary dalej. Bardzo rozpowszechniony jest pogląd, że dziecko samo sobie wybierze religię, gdy będzie pełnoletnie. Polemizujemy z tym poglądem, bo religia jest częścią kultury, jak język czy tradycja, a trudno sobie wyobrazić, by nie przekazać młodemu pokoleniu języka ojczystego czy tradycji.
We Francji, podobnie jak w Polsce, z religijnością jest różnie w różnych regionach. Jest tu z nami ksiądz, który pracuje we Francji 14 lat, wcześniej był bliżej Paryża, w Fontainebleau, i tam zetknął się z ludźmi zupełnie innymi niż w Nicei. Częściej go przyjmowali, byli bardziej otwarci, jak o coś poprosił, to zrobili, a na południu jest inaczej. Mam wrażenie, że ludzie są tu bardziej zamknięci. Owszem, wszyscy się całują, ale to jest bardzo powierzchowne. U nas, jak się ludzie całują, to znaczy, że są w bliższych relacjach, a tam można się pocałować już po trzecim spotkaniu. I to jest taki sztuczny pocałunek, bo się dotyka policzkami. Na zewnątrz to może wyglądać, że to taka wspólnota, taka jedność, ale tak nie jest. Ja jednak tego nie oczekuję, nie wymuszam, jest jak jest.
Trzeba wychodzić do tych ludzi i staram się to robić. Czasem są to spotkania jednorazowe przy okazji prośby o jakąś posługę religijną (chrzest, ślub, pogrzeb), czasem ktoś przyjdzie z potrzebą rozmowy, bo coś złego się stało, czego sam nie potrafi zrozumieć i chce to omówić z księdzem. Krótko mówiąc, duszpasterstwo we Francji wygląda zupełnie inaczej. Jestem wszędzie i nigdzie. Mam trzy kościoły i kaplicę, w których wraz z moimi wikarymi (Wietnamczyk i Kameruńczyk) odprawiamy w sobotę trzy msze z liturgią niedzielną, a w niedzielę mamy cztery. Można powiedzieć, że jesteśmy w dobrej sytuacji, bo już za pierwszymi górami jest ogromna, bardzo pusta przestrzeń na obszarze ok. 300 km kw. i tam może mieszkać ok. 5000 osób w 20 wioskach, z której każda ma kościół i do tych 20 kościołów jest tylko jeden ksiądz.
W mieście takim jak Nicea jest oczywiście inaczej, ludzi jest więcej, ale - jak już powiedziałem - praktykuje ok. 1 proc. Więc robię, co się da, staram się być obecny i do dyspozycji, natomiast nie wiem, w jaką stronę to pójdzie. Socjologicznie wygląda, że to raczej wymrze, ale naprawdę nie mam pojęcia, jak będzie. Staram się zresztą nie zadawać sobie takich pytań. Po prostu, jestem i robię, co do mnie należy.
Ale jest jednak młodzież, która - mimo traumy po zamachu - chciała przyjechać na Światowe Dni Młodzieży.
To jest jakiś owoc duszpasterstwa. To są osoby, które przychodzą na spotkania katechetyczne licealistów czy studentów, ale nie wszystkie są nawet ochrzczone. Standardem są we Francji chrzty przy różnych okazjach, jak pierwsza komunia św., bierzmowanie czy ślub. Nieochrzczone osoby, które przyjechały z nami, są już zdecydowane na chrzest i w ramach przygotowań do tego sakramentu pragnęły uczestniczyć w ŚDM.