Miłość jedno ma imię: Pana. Felieton ks. Przemysława Szewczyka
Muszę lojalnie uprzedzić czytelnika, że nie mam pewności, czy ta historia jest prawdziwa, ale nawet jeśli to tylko anegdota, trzeba powiedzieć, że ładnie zmyślona.
Swego czasu w podłódzkim Rogowie znalazła siedzibę wspólnota, w której ludzie głęboko poruszeni chrześcijańskim duchem podejmują wspólne życie w celibacie, żeby stworzyć przestrzeń przyjmującą na dłuższy czy krótszy czas rekolekcji ludzi spragnionych doświadczenia Boga. Wspólnota i dom noszą nazwę „Ognisko miłości” i taki też znak drogowy pojawił się przy głównej, żeby przyjeżdżający nie błądzili po okolicy. Kilka miesięcy później do domu nagle wpadło kilku mężczyzn w garniturach i ciemnych okularach, którzy bez tłumaczenia powodu wizyty szybko rozeszli się po budynku, zaglądając do pokoi. Odjechali po chwili i rozmawiając nawet z mieszkańcami, którzy zafrapowani niezwykłą sytuacją pytali o możliwe wyjaśnienie zajścia swoich sąsiadów. Wreszcie ktoś powiedział: „Najprawdopodobniej to ci z agencji towarzyskiej zobaczyli znak ‘Ognisko miłości’ i sprawdzali, czy czasem nie rośnie im pod nosem konkurencja”…
Można wzruszyć ramionami i powtórzyć za Hanką Ordonówną, że „miłość niejedno ma imię”, ale problem z nieporozumieniami narosłymi wobec najświętszego w naszym języku słowa są sprawą poważną. Za miłość bierzemy czasem zwykłą potrzebę bycia z kimś, zaborczość, ale także kryjemy tym imieniem uległość i strach.
Od tej niejasności nie jest wolna także nasza interpretacja nauki Jezusa z tej niedzieli: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół”. Panu nie mogło chodzić o życzliwość czy pobłażliwość wobec nich, bo sam potrafił ostro przemówić przeciw faryzeuszom. Nie chodziło Mu też o zażyłość z nimi, bo wyraźnie odróżniał przyjaźń od miłowania. Nie chodziło Mu też o zachowywanie wspólnoty z nimi, bo wtedy nie kazałby miłować nieprzyjaciół, ale nikogo za nieprzyjaciela nie uważać.
Dlatego ostatecznie Jezus nada przykazaniu miłości inną treść: „Miłujcie tak, jak ja was umiłowałem”. Miłość rzeczywiście niejedno ma imię, póki w życiu człowieka nie pojawi się Pan. On nie tyle naucza o miłości, pozostawiając nas na pastwę naszych domysłów, czym ona jest, ale On ją pokazuje, nadaje jej konkretny kształt.
Miłość do nieprzyjaciół, żeby nie zamieniła się w jakąś utopijną iluzję, musi nosić imię Jezusa, który Judaszowi potrafił powiedzieć, że byłoby dla niego lepiej, gdyby się nie narodził, ale przyjmując zdradziecki pocałunek nazwał go przyjacielem. Musi mieć oblicze Jezusa, do którego lgnęli grzesznicy i celnicy, ale który równocześnie stawia wymagania moralne większe niż uczeni w Piśmie i faryzeusze.
Miłość ma dla chrześcijan jedno imię: imię Pana. Bez żywej obecności w naszych myślach tego, jak żył i kim był, popadniemy w nasze złudzenia i odczucia szukając bez powodzenia do końca życia tego, czego nasze serce pragnie.