Milczenie jest złotem? Nad wodą niekoniecznie
Nic w mijającym tygodniu nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak dobiegające z różnych mediów informacje o utonięciach. Nie udało się ich uniknąć w naszym regionie. W Polsce śmierć w wodzie już po pierwszych dniach upałów znalazły dziesiątki osób.
Ludzka śmierć – w każdych okolicznościach - domaga się szacunku i milczenia. Zatem o zmarłych, zgodnie z radą starożytnych, nie mówmy nic lub dobrze. Refleksja potrzebna jest nam, żywym. Przecież żadnej z osób, które utonęły, nie spotkało to na bezludnej wyspie. Problem nie w tym, że nie rzucano się im na pomoc. Owszem, takie próby były. Także te heroiczne, gdy ktoś ratował drugą osobę, samemu tonąc. Jak to napisano w mądrej Księdze? Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół swoich.
Niepokoi mnie to, co dzieje się wcześniej. Toteż pytam: Dlaczego milczymy, kiedy pijany człowiek zakłada się z kolegami, że przepłynie wszerz Wisłę? (Tu akurat nieszczęścia udało się uniknąć). Dlaczego ktoś przyjmuje podobny zakład? Co sprawia, że sznurujemy sobie usta, kiedy pływak rozgrzany upałem z łodzi wskakuje wprost do lodowatej – w porównaniu z temperaturą jego ciała – wody? Obawiam się, że problem jest szerszy niż zaludnione urlopowiczami plaże i głębszy od zbiorników, nad którymi spędzają lato. Łatwo zabieramy głos, dyskutujemy, bronimy racji, zmagamy się o pryncypia w sieci. W realu raczej milczymy: na widok brawury pływaka, w kontakcie z kierowcą, który podchmielony wstaje od stołu i sięga po kluczyki, na krzyk maltretowanego dziecka. Lepiej milczeć, bo ktoś się odwarknie, może uderzy, a prawie na pewno zwymyśla.
Mimo takiego ryzyka nie milczmy. Nie zapominajmy, że – jak pisał Thomas Merton, amerykański poeta i trapista - nikt nie jest samotną wyspą. A w każdym razie nie powinien być. Zwłaszcza latem nad wodą.