Mikołaju, co tam słychać w raju
Przyjdź do nas, przyjdź, święty Mikołaju. Obdaruj, wszystkich obdaruj. Czeka robotnik i czeka emeryt. Pewnie ty masz numer czterdzieści i cztery.
Tak śpiewał przed laty kabaret OT.TO. Dzisiaj większość Polaków liczbę czterdzieści cztery musi zamienić na 60 (kobiety), mniejszość, czyli mężczyźni na 65. Do tej granicy obniżyli posłowie wiek emerytalny podniesiony (odpowiednio do 65 i 67) przez poprzednią koalicję. Wtedy lamentowały opozycja dziś rządząca i związki zawodowe, teraz lamentują pracodawcy i opozycja wtedy rządząca. Obie strony zapominają o jednym: kto w zdrowiu doczeka jakiegokolwiek wieku emerytalnego? Zwłaszcza przy takich kolejkach, jak są do specjalistów różnych maści.
Naprawdę trzeba mieć końskie zdrowie, by się leczyć. A ponadto trzeba być przy nadziei, że w ogóle jeszcze w tym wieku będzie się miało jakąkolwiek robotę. Tych dwóch rzeczy pewnych mogą być jedynie ci, co dzierżą ster władzy. Zgodnie z prawem Urbana. Co prawda zostało sformułowane w czasach słusznie minionych, ale pod polską szerokością geograficzną tryska uniwersalizmem niezależnie od ustroju państwa. Bo każdy rząd wyżywi się sam. I jeszcze zdrowym będzie.
Tak też rozumieć trzeba sojusz parlamentarny rządzących i opozycji w sprawie kwoty wolnej od podatku za diety poselskie i senatorskie. Jest ona kilkakrotnie wyższa od tej, którą „tak” hojnie obdarzyli pozostałych podatników. Usłyszeliśmy, że to dlatego, że posłowie ciężko pracują dla dobra narodu. Zaiste, obserwując chociażby aktywność podlaskich posłów na ostatnich konferencjach prasowych, nie sposób odnieść wrażenia, że harują znacznie więcej niż niejeden śnięty Mikołaj. Gdyby było inaczej, to przynajmniej by wiedzieli co w regionie piszczy.