Mikołaje z sąsiedztwa wciąż w akcji
- Wigilię spędzimy już w nowym domu - cieszy się Henryk Borek, któremu pół roku temu nawałnica zdmuchnęła dorobek życia. Cieszy się i z tego, że mieszkańcy wsi Zawały nie zostali sami. Mikołajów było wielu.
W lipcowe popołudnie nawałnica zniszczyła m.in. dom Henryka Borka i jego rodziny w podtoruńskich Zawałach. Stawiali go od wielu lat. Pan Henryk właśnie miał kłaść podłogi. Po wichurze dom nie nadawał się już do zamieszkania.
Dwieście bloczków od serca
Najpierw cieszył się, że rodzinie nic się nie stało, potem postanowił walczyć o przyszłość najbliższych. I o nowy dom. Nie chciał pieniędzy, ale prosił o materiały budowlane. Marzył mu się mały, parterowy budynek.
Nie spodziewał się, że jego apel spotka się z takim odzewem.
- Wielu ludzi nam pomogło - opowiada wzruszony. - To osoby prywatne i firmy, wójt Obrowa, pani sołtys, pracownicy GOPS-u, strażacy, diecezje: toruńska i włocławska... No i rodzina.
Najbardziej wzruszył się, gdy dostał 200 betonowych bloczków. - Podarowała je pani, która pracuje w sklepie w Dobrzejewicach - opowiada. - Sama nie jest zamożna, ale postanowiła się podzielić tym, co ma.
Dzięki pomocy wielu ludzi rodzina Borków te święta spędzi już w nowym domu. - Warunki są jeszcze spartańskie, ale to nie szkodzi - mówi pan Henryk. - Mamy dach nad głową, w domu jest ciepło, resztę zrobimy później. Już nic więcej nam do szczęścia nie trzeba!
Jest wdzięczny, że znalazło się aż tylu mikołajów. W Zawałach zrobili wiele dobrego, bo nawałnica zniszczyła kilkadziesiąt domów.
- Od lipca wszystkie udało się odbudować, choć pracy jest jeszcze dużo - mówi Andrzej Wieczyński, wójt Obrowa. - Jestem bardzo dumny z naszej społeczności. Potrafiła się świetnie zintegrować. To była wielka rewolucja!
Ci, którzy pomocy potrzebowali, obawiali się, że zapał wielu mikołajów wypali się tak szybko jak słoma. Teraz przyznają, że się mylili.
Justynka nadal mówi: wujku
Mikołaje nie opuszczają Justynki Majkrzak od co najmniej ośmiu lat. Tyle czasu minęło od wypadku w miejscowości Wymokłe. Wtedy Justynka wracała z gimnazjum w Bobrowie. Jej mama Bernadeta wypatrywała córki przez okno, ale tym razem autobus spóźnił się o kilka minut. Dziewczynka wysiadła i czekała aż gimbus odjedzie, ale nagle - od strony Torunia - nadjechał daewoo tico. Zjechał na lewy pas, uderzył w drzewo, słup i wpadł do wiaty.
Justynka trafiła do szpitala w Brodnicy, potem w Grudziądzu. Lekarze stwierdzili, że rdzeń kręgowy jest przerwany i nastolatka nie będzie chodzić. Jej rodzice byli zrozpaczeni.
- Wypadek zniszczył nasze życie w jednej chwili - mówili.
Czuli się bezradni. Nie wiedzieli, co począć, gdzie szukać pomocy. I wtedy pojawił się Zygmunt Rawski - energiczny fan siatkówki, który nazywa siebie starym belfrem. O Justynce dowiedział się przypadkiem, od kolegi, z którym grał w siatkówkę. Usłyszał też o dramacie jej rodziny, której się nie przelewało. Postanowił tam pojechać i już po pierwszej wizycie wiedział, że nie może ich zostawić samych. Pukał do wielu drzwi. Zawsze był bardzo skuteczny.
- Co u Justynki? Oczywiście, że wiem, bo jestem traktowany jak członek rodziny - opowiada Zygmunt Rawski. - Studiuje w Wyższej Szkole Bankowej w Toruniu. Świetnie sobie radzi.
- Wybrałam zarządzanie, jestem na trzecim roku - opowiada Justynka. - Chcę dalej się uczyć. Może wybiorę zarządzanie nieruchomościami.
- Jestem z niej taka dumna - mówi jej mama. - Świetnie sobie radzi. Nawet sama jeździ samochodem. Takim specjalnie przystosowanym.
Pani Bernadeta jest wdzięczna wszystkim, na których mogła i wciąż może liczyć.
Ks. prałat Daniel Adamowicz, dyr. Caritas Diecezji Toruńskiej, też przyszedł im z pomocą: - Justynka ma silną osobowość, pokazała, że nie można się poddawać.
Dzięki wsparciu wielu mikołajów udało się w ciągu kilku miesięcy rozbudować i zmodernizować dom Majkrzaków.
Justynka wie, że wciąż może liczyć na pomoc innych. Stara się też pomagać. - W sobotę nasze koło naukowe kończyło zbiórkę w ramach akcji Szlachetna Paczka - dodaje studentka.
A do Zygmunta Rawskiego nadal mówi: wujku. I tak już pozostanie.
Bogaty Mikołaj woli dawać wędki
Krzysztof Grządziel, biznesmen z Włocławka, nazywany najbogatszym w Polsce człowiekiem lewicy, pomaga od wielu lat. Jest założycielem i głównym darczyńcą fundacji „Samotna Mama”.
- Wolę dawać wędkę niż rybę - przyznaje. - Dlatego podopieczni fundacji korzystają na przykład z nauki języków obcych, usług stomatologicznych, okulistycznych. Dzięki temu zwiększają swoje szanse na rynku pracy, mogą wyjść z biedy.
Twierdzi, że wyręcza państwo, bo w kapitalizmie ludzie najsłabsi są pozostawieni sami sobie: - Zawsze raził mnie widok osób żyjących na ulicach np. w USA, we Francji. Dziś w Polsce bezdomnych jest wielu i coraz mniej osób tym się przejmuje.
Przyznaje, że czasami odmawia pomocy: - Bo nie lubię nachalnego dziadowania, żebractwa, a do tego są niektórzy przyzwyczajeni. Czasami ludzie się domagają, żeby im kupić mieszkanie albo żądają spłaty ich kredytu, zadłużenia. Nie proszą o pracę, tylko o pieniądze. Są przekonani, że jak ktoś jest bogaty, to musi im pomóc. A żeby wspierać innych, być takim „mikołajem z sąsiedztwa”, nie trzeba mieć dużo pieniędzy.
Wspomina rodzinny dom: - Mieszkaliśmy na wsi. Nie było lekko. Mama kurę przygotowywała tylko na niedzielny obiad. A bywało, że przyjechali goście i trzeba było podzielić się tym, co mieliśmy. Czasami mama oddawała swoją porcję. Rodzice zawsze pomagali innym. Taką postawę wyniosłem z domu.
Wielcy nie potrafią kłamać
O niektórych mikołajach z sąsiedztwa nawet nie wiemy. - Jest wielu pięknych, wrażliwych ludzi - dodaje ks. Adamowicz. - Pomagają bez rozgłosu, taką mają filozofię życiową.
Jeden z mikołajów został przypadkiem nakryty. Ma na imię Marcin. Jemu w życiu wszystko się udało. Niemal wszystko. Ma kochającą żonę, wielu przyjaciół, dobrą pracę i sporo pieniędzy. Do szczęścia brakuje mu tylko dziecka.
- A ja mam pięcioro szkrabów i ogromny problem z najmłodszym - powiedział mu niedawno spotkany kolega ze szkolnej ławki. - Za cholerę nie dam rady nazbierać takiej góry szmalu, żeby pokryć koszty najskuteczniejszej metody leczenia.
Kilka dni później do domu kolegi zapukał posłaniec. W paczuszce były pieniądze i karteczka z informacją, że to są pieniądze na leczenie dziecka. Prezent. Podpisu brak.
- Tylko ty tak potrafisz bazgrolić - usłyszał w słuchawce Marcin. Próbował przekonać kolegę, że on nic nie wie o paczuszce, ale mikołaje nie potrafią kłamać.