Rozmowa z włocławianinem, który od ponad dwudziestu lat w Wigilię roznosi prezenty. A wszystko zaczęło się dawno, dawno temu w „Druhu”.
- Rzeczywiście, to już dwadzieścia lat twojej misji, Mikołaju?
- Myślę, że nawet więcej. Widzę to po osobach, do których przychodziłem, gdy były dziećmi. Dziś są już ojcami, a niektórzy nawet dziadkami. Przychodzę do ich wnucząt!
- Masz takie zaprzyjaźnione włocławskie rodziny?
- Tak, jest ich kilka. Ale najbardziej lubię jedną. Bywałem u nich przed laty, bywam i teraz. Ta rodzina ma sentyment do Mikołaja. Zapraszano mnie na Wigilię nawet wówczas, gdy dzieci już dorastały i przestawały wierzyć, że Mikołaj przywozi prezenty w saniach. I że w ogóle jest. Wciąż były to niezapomniane, rodzinne, ciepłe chwile.
- Skoro już sam zacząłeś... Jeśli nie w saniach, to czym przywozisz worki z prezentami?
- Idę z workiem pieszo. A gdy mam więcej wigilijnych obowiązków, to jadę autem.
- W stroju firmowym? Za kierownicą samochodu?
- Czemu nie? Jeśli mam dużo wizyt, to nie daję rady się tak szybko przebierać.
- I nikt nie trąbi na Mikołaja?
- Nie, ale nie zapominaj, że ja pojawiam się, także na ulicy, jeśli już gdzieś dojeżdżam, to wtedy jest już ciemno. Po pierwszej gwiazdce. Wówczas widok Mikołaja, nawet za kierownicą czy na przejściu dla pieszych nie powinien nikogo dziwić. A z takich motoryzacyjnych przygód to przypominam sobie sytuację, gdy musiałem pchać auto.
- Jako Mikołaj?!
- A jakże. Ale udało się uruchomić samochód. Poślizg na Wigilię był niewielki.
- Wspomniałeś, że już od ponad dwudziestu lat roznosisz prezenty. Jak to się zaczęło?
- Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze istniał klub „Druh” przy ulicy 3 Maja, z klubowymi kolegami wpadliśmy na pomysł, żeby „mikołajować”. Było nas trzech, każdemu przypadł określony teren. Dziś koledzy już chyba nie działają, a ja pozostałem „w branży”.
- Skąd miałeś ubranko? W tamtych czasach nie było w sklepach nic dla „cywilów”, a co dopiero dla Mikołajów...
- Zostało uszyte przez krawcową! W części - bo pewne elementy trzeba wymieniać - służy mi do dziś.
- A broda? Wąsy? Bo raczej chyba nie twoje?
- Broda i wąsy bywały nawet z waty, teraz są bardziej profesjonalne. Obfite, jak na Mikołaja przystało.
- Oczy spod mikołajowej czapki się śmieją, ale tak dość groźnie wyglądasz.
- Nie lubię, gdy rodzice lub dorośli straszą dzieci Mikołajem. Ja staram się dać z siebie podczas takich wigilijnych wizyt jak najwięcej ciepła i dobrego humoru. Jestem Mikołajem, który bardzo lubi się śmiać. Ho, ho ho!
- Twoja najśmieszniejsza przygoda podczas mikołajowania?
- Dawno temu, w pewną Wigilię, gdy zacząłem rozdawać prezenty w domu bliskiej rodziny, wydawało mi się, że rozpoznał mnie chrześniak, pięciolatek. A że działaliśmy wówczas w tym samym bloku z kolegą, dyskretnie go zawiadomiłem i podmieniliśmy się. Zdjąłem szybko mikołajowy strój i usiadłem do stołu, jak gdyby nigdy nic. „Nowy” Mikołaj, łudząco podobny, dalej rozdawał prezenty. Gdy przyszła kolej na chrześniaka, był tak przejęty, że to jednak prawdziwy Mikołaj, a nie wujek, iż „wyklepał” wierszyki i paciorki za całą rodzinę. Nie chciał przestać!
- A dzisiejsze dzieci? Jak reagują na Mikołaja?
- Robią zdjęcie tabletem i wrzucają na fejsa.