Mihai Radut - trener Bjelica jest nim zachwycony
Gdy przed świętami dostał przesyłkę z Poznania z koszulką Lecha, wiedział, że Kolejorz chce go mieć u siebie. W Poznaniu 27-letni skrzydłowy chce odbudować formę i walczyć o kolejne tytuły.
Jest drugim Rumunem w Kolejorzu. Bramkarz Emilian Dolha furory w poznańskim klubie nie zrobił, choć wydawało się, że będzie gwiazdą. Kompletnie załamał się psychicznie po jednym nieudanym meczu z Wisłą, w którym wpuścił do przerwy cztery gole. Mihai Radut, który od 5 stycznia jest oficjalnie piłkarzem Lecha, też jest graczem o bardzo dużym potencjale. W swojej karierze przechodził wzloty i upadki, więc mentalnie jest na pewno lepiej przygotowany do gry przed wymagającą poznańską publicznością.
Chłopak z charakterem
To, że jest piłkarzem z charakterem, świadczy historia, jaka zdarzyła się podczas jego pobytu w Sportingu Lizbona. Do szkółki piłkarskiej tego portugalskiego klubu trafił w wieku 17-lat. Uważany był za bardzo utalentowanego pomocnika, który zawsze miał inklinację do gry ofensywnej. Tymczasem trenerzy młodzieży w Sportingu chcieli, by grał na prawej stronie obrony. Mihai, choć miał stypendium wynoszące 2 tys. euro miesięcznie, nie mógł się z tym pogodzić, spakował się i wrócił do Rumunii.
Także w ostatnim swoim rumuńskim klubie potrafił twardo walczyć i nie tylko na boisku. Koledzy z Pandurii, którym nieuczciwi właściciele klubu od kilku miesięcy zalegali z wypłatami, wybrali go do rady, która miała negocjować warunki spłaty kontraktów.
- Prezes przychodził do nas każdego dnia i mówił, że rozwiąże problem, że znajdzie inwestorów, aż w końcu sprawa została postawiona jasno. Przyznał, że nie jest w stanie nikomu zapłacić, chyba że drużyna osiągnie dobry wynik i dostanie pieniądze z praw telewizyjnych za grę w Europie. Obiecał, że jako pierwsze zostaną uregulowane właśnie długi piłkarzy. Wszyscy mu uwierzyli. Pogadałem w szatni, wykorzystując moją pozycję lidera i wspólnie podjęliśmy decyzję: dokończymy ten sezon, akceptujemy trudne warunki - opowiadał Radut w rumuńskich mediach. I rzeczywiście, Pandurii skończyło na trzecim miejscu i miało dostać milion euro.
Ale do dzisiaj nikt ujrzał tych pieniędzy. - Traktowali nas jak niewolników na jakiejś plantacji. Dopiero z mediów dowiedzieliśmy się, że cały zarząd wypłacił sobie premie za to, że sezon zakończył się sukcesem. Zawodnicy, bez których nic by nie było, nie otrzymali złamanego grosza. Ale ja spełniłem chociaż swój obowiązek jako piłkarz i człowiek - zdradził Radut.
Sprawy finansowe miały też duży wpływ na to, że latem nie trafił do Lecha, choć było podobno bardzo blisko podpisania kontraktu.
W listopadowym wywiadzie dla prosport.ro powiedział: - Lech przeciągał negocjacje, rozmawiałem z nimi wiele razy, ale choć negocjacje trwały wystarczająco długo, mało było konkretów. Wyjechałem na wakacje i wtedy zgłosił się Hatta Club ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wysłali mi mailem kontrakt. Wystarczyło tylko podpisać. Byli szybcy i bardzo przekonujący i mogłem zarobić trzy razy więcej niż w Europie. Teraz, gdy patrzę wstecz, zdaję sobie sprawę, że było to trochę nieprofesjonalne. Przecież oni mnie nawet nie widzieli. Mogłem być kulawy! - śmiał się Radut.
Wzloty i upadki
Wyjazd do Hatta Club okazał się dużym błędem.
- Może dwa zespoły są w Emiratach dobrze zorganizowane. W Dubaju jest inna kultura. Wszystko wygląda inaczej. Treningi odbywały się w 50-stopniowym upale, nie było odżywek, a treningi przerywane były na modlitwę, wypicie Red Bulla traktowano jak doping. Poza tym ta drużyna pod względem piłkarskim wyglądała jak amatorzy, to było coś strasznego - powiedział Radut. Znów szybko spakował swoje rzeczy, rezygnując z dobrych pieniędzy. - To zamknięty rozdział. Nie chcę o tym mówić. Ważne jest to, że teraz jestem w Poznaniu. Wierzę w swoje umiejętności i to, że je pokażę - powiedział po pierwszym treningu w Lechu.
Radut sprawia wrażenie bardzo sympatycznie nastawionego do świata człowieka. Jest trochę nieśmiały, mówi cicho, ale doskonale radzi sobie z angielskim. Aż trudno uwierzyć w to, co pisały o nim rumuńskie gazety. W Bukareszcie uchodził za celebrytę, miał liczne romanse. W młodości rozbił kilka luksusowych samochodów. Jeden podarował mu ojciec. Pochodzi bowiem z bardzo dobrze sytuowanej rodziny.
Ma za sobą też dwa podejścia do najsłynniejszego rumuńskiego klubu Steauy Bukareszt. W sezonie 2010/2011 20-letni wtedy pomocnik rozegrał 20 meczów, ale gola nie strzelił. W finale Pucharu Rumunii nie wystąpił, ale zagrał w czterech meczach fazy grupowej Ligi Europy m.in. przeciwko Liverpoolowi (Steaua przegrała 1:4). Kolejny sezon miał słaby i został wypożyczony do Pandurii.
Wrócił do Bukaresztu w sezonie 2013/2014. Przyjechał ze Steauą na eliminacyjny mecz Ligi Mistrzów z Legią, ale nie zagrał przeciwko warszawiakom. Pamięta tylko doskonałą atmosferę przy Łazienkowskiej.
- W Poznaniu szybko zostałem poinformowany, że mecze z Legią są najważniejsze i trybuny żyją na nich mocniej niż w Lidze Mistrzów - śmieje się Radut.
Steaua po awansie do Cha-mpions League nawet nie zgłosiła Raduta do rozgrywek. W lidze też grał mało. Drugie podejście do klubu ze stolicy także okazało się nieudane. Wrócił do Pandurii i... znów szybko odżył. Stał się podstawowym zawodnikiem drużyny, a najlepiej spisywał się w poprzednim sezonie. Ustabilizował swoją formę, ustatkował się i przełożyło się to także na jego bilans. W 31 ligowych meczach strzelił 4 gole i zaliczył 5 asyst. Miał duży wpływ na to, że Pandurii zajęło trzecie miejsce w lidze, co nie umknęło uwadze skautom Lecha.
10 minut i po sprawie
- Radut jest zawodnikiem, którego absolutnie chciałem mieć w zespole - mówi o swoim nowym nabytku trener Nenad Bjelica. - Pasuje do filozofii Kolejorza i mojego systemu gry. To piłkarz bardzo utalentowany i inteligentny. Przez 10 minut oglądałem materiał wideo na jego temat i od razy byłem przekonany, że to powinien być nowy piłkarz Lecha. Potem dostałem informację, że był aż 33 razy obserwowany przez wysłanników klubu. Każdy miał bardzo pozytywną opinię o jego charakterze i umiejętnościach - dodał Bjelica.
Grać o tytuły
Radut uważa, że dojście do formy po niemal półrocznej przerwie nie będzie problemem.
- Zostałem bardzo dobrze przyjęty w szatni. Mam nadzieję, że szybko poczuję się w Poznaniu jak u siebie - mówi.
Choć kontrakt ma tylko do 30 czerwca (z opcją przedłużenia o 3 lata), po zgrupowaniu na Cyprze ma zamiar znaleźć mieszkanie i sprowadzić swoją partnerkę modelkę Dianę Gherlan, której niedawno się oświadczył. W najbliższych tygodniach zostanie ojcem i jak stwierdził, będzie mu dużo raźniej, jeśli nie będzie w Poznaniu sam.
- Nie jestem zestresowany nową sytuacją. To normalne piłkarskie życie. Czekam na wyjazd na zgrupowanie na Cypr, bo chcę się jak najlepiej przygotować do rozgrywek. Dobra forma na pewno doda mi pewności siebie. W Rumunii wygrałem wszystko, co było możliwe. Ostatnio grałem jednak dla klubu, który nie miał wysokich aspiracji. Przychodzę do Lecha, bo chcę grać o trofea. Chcę ich więcej. Czuję, że w Lechu będę miał okazję świętować mistrzostwo - przyznaje 27-letni rumuński skrzydłowy.