Mieszkańcy wsi Szołajdy żyją na bombie ekologicznej. Każdego dnia boją się, że niebezpieczne odpady eksplodują
W małej miejscowości Szołajdy w powiecie kolskim mieszkańcy każdego dnia budzą się z obawą, że odpady nielegalnie składowane na jednej z sąsiednich działek, wybuchną. Skarżą się, że przez składowisko częściej chorują, pieką ich oczy, a w ustach pozostaje metaliczny, niemiły posmak. Wójt gminy Chodów zarzeka się, że jeśli odpady nie zostaną zabezpieczone lub usunięte, ewakuuje mieszkańców wsi.
Zaczyna się od drapania w gardle i metalicznego posmaku w ustach. Pieką oczy, usta są spierzchnięte, pojawiają się problemy z zatokami, występują nudności. Od dwóch miesięcy mieszkańcy wsi Szołajdy zmagają się z tymi dolegliwościami. Żaden z lekarzy nie wie, co jest przyczyną ich choroby.
-
To wszystko przez odpady zgromadzone obok nas. Toksyczne, rakotwórcze. To nas truje
– mówią mieszkańcy.
Na działce jednego z sąsiadów znajdują się beczki i pojemniki 1000-litrowe wypełnione po brzegi chemicznymi substancjami. Część zakopana jest w ziemi, większość upchnięta po stodołach i budynkach gospodarczych, ale także sporo z nich stoi na zewnątrz. Nie są nawet przykryte folią. Mieszkańcy mówią, że w bezwietrzne dni nad gospodarstwem unosi się mleczna chmura. Czy to składowisko powodem ich choroby?
-
To taki grzyb, zawiesina, która się roznosi. Niektóre pojemniki się już odkształciły. To są żrące środki. Jesteśmy bardzo zaniepokojeni
– mówią.
Niebezpieczne odpady w Szołajdach. Zwiózł beczki i zakopywał je na swojej działce
Szołajdy to wieś w powiecie kolskim, w gminie Chodów, o której prawdopodobnie ludzie i Bóg zapomnieli.
- Bo jak można nas skazać na życie na tykającej bombie, kiedy to może wszystko wybuchnąć?
- pyta Beata Palpuchowska, mieszkanka Szołajd.
Zaledwie 36 domów na granicy województw wielkopolskiego i łódzkiego. Mieszkańcy utrzymują się tu głównie z rolnictwa. Jednak po ostatnich wydarzeniach nie wiedzą nawet, czy dalej hodowlą zwierząt i uprawą mają się zajmować.
– Boję się, nie wiem co zrobić. Czy to, co mówią ludzie, jest prawdziwe czy wyolbrzymione? Nie wiem, czy mam hodować tu kury, pielęgnować drzewa owocowe, gdy okaże się, że to wszystko w sąsiedztwie jest szkodliwe i mój wkład, moja praca pójdzie na marne
– mówi Zbigniew Kruszyński, mieszkaniec.
- Te odpady od razu powinny być usunięte. Przyjechały służby, które wchodziły tam w maskach, kombinezonach, były roboty do pobrania próbek, dla ich bezpieczeństwa, ale my nawet informacji nie mamy, jak to działa na nas. Zabezpieczeń żadnych nie mamy. Powinni to zabrać od razu, jeśli to jest szkodliwe. A w tej chwili to jest pod chmurką, paruje, wchodzi w powietrze, ziemię. Trzeba te odpady chociaż zabezpieczyć - dodaje.
24 października 2019 roku na długo zapadnie w pamięć mieszkańcom Szołajd, a także wójtowi gminy Chodów. Jak sam mówi, sprawa niebezpiecznych odpadów zdominowała wszystko to, czym dotychczas się zajmował.
– Wracałem z Poznania, od wojewody, gdy dostałem informacje od mieszkańców Szołajd, że na działce pana Daniela coś niejasnego się dzieje, że koparka jeździ po jego gospodarstwie. Wysłałem pracowników, którzy potwierdzili, że to dość podejrzane, bo przecież nikt normalny nie zakopuje mauzerów wypełnionych jakąś cieczą na swojej działce – mówi wójt, Marek Kowalewski.
Zdzisława i Władysław Kruszyńscy sąsiadują z działką pana Daniela przez płot. – Widziałem, jak on zwoził te beczki do siebie na działkę. Latem to chyba było. Wtedy w stodole zamurowywał okna, wrota, by nikt nie podglądał co on tam właściwie ma. Człowiek nie chciał być złośliwy, więc nie wnikałem, co on tam robi. Gdybyśmy wiedzieli, że to taka trucizna, to byśmy się inaczej zachowali – mówi Władysław.
– Pazerność go zgubiła. Beczki przestały się w stodole mieścić, to przyjechał naczepą wypełnioną mauzerami, poustawiał je na podwórku. A w miejscu, gdzie stał kiedyś dom jego rodziców, na jego fundamentach wykopał dół i tam zaczął wrzucać beczki
– opowiada Beata Palpuchowska.
Mieszkańcy, gdy spostrzegli, że beczki są w ziemi zakopywane, powiadomili sołtysa, wójta, sprawę zgłosili policji. – Pytałem operatora koparki, prawdopodobnie pracownika Daniela, co on robi. A on, że plac utwardza. Ja wiele przeżyłem, mówię, ale żeby pojemnikami z cieczą utwardzać plac, to tego jeszcze nie widziałem – dodaje Krzysztof Kruszyński, sołtys Szołajd.
Gdy stało się jasne, że na polecenie właściciela działki w ziemi zostały zakopane mauzery z chemicznymi substancjami, do Szołajd przyjechali pracownicy Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska z Konina, prokurator z Koła, jednostki zabezpieczenia chemicznego z Poznania, straż pożarna i ochotnicy.
– Działania trwały pierwszego dnia do godz. 1 w nocy. Następnego dnia także spotkaliśmy się na działce Daniela. Myślałem, że skoro tyle służb jest zaangażowanych, to zostaną te beczki usunięte lub zabrane, gdy tylko dowiemy się, co w nich jest. Ale prokurator kolski, zajmujący się wówczas sprawą, zarządził w dniach 6, 7, 8 listopada kolejne prace, by pobrać próbki. Nakazałem wtedy częściowo wykopać te beczki z ziemi – opowiada wójt, Marek Kowalewski.
Wyznaczono wówczas strefę bezpieczeństwa wokół posesji. Służby pobierały z beczek próby. Wspomagał ich w pracach specjalny robot, sterowany komputerowo. – Okazało się, że te pojemniki są tak napuchnięte, że nie można było do nich podchodzić, więc dla bezpieczeństwa posłużono się robotem, który był ściągnięty z Poznania. Robot oddawał strzały, celem pobrania próbki i redukcji tego ciśnienia. Inaczej nikt by się nie odważył odkręcić tych mauzerów – opowiada wójt.
Po zakończeniu akcji 8 listopada, nikt ze służb do Szołajd nie wrócił.
– To, jak wygląda dziś ta działka to efekt działania służb. Nikt nie zabezpieczył tych beczek
– mówi wójt.
Na jego prośbę, komenda policji zamontowała na działce monitoring. Gdy ktoś za długo stoi przy posesji pana Daniela, przyjeżdża patrol policji, by sprawdzić, czy nic się nie dzieje, czy nie ma zagrożenia.
Odpady niebezpieczne w Szołajdach. Właściciel działki nie został przesłuchany
Chociaż od czasu odkrycia toksycznej bomby w Szołajdach minęło już kilka miesięcy, właściciel działki wciąż nie usłyszał zarzutu. Ba, nie został nawet przesłuchany przez prokuraturę.
Odpady niebezpieczne w Szołajdach:
Mężczyzna jest znany lokalnej społeczności. W Szołajdach przez lata mieszkali jego rodzice, on sam się tu wychował. Działkę odziedziczył po nich, a trzy lata zburzył rodzinny dom. Sam mieszka w Kole, prowadzi firmę transportową.
– To młody człowiek. Ma żonę, dzieci. Normalny facet by się wydawało
– mówi Beata Palpuchowska.
– Przyjaźniłem się z jego rodzicami. Jego też znałem, od dzieciaka. Gdy przyjeżdżał do Szołajd, zawsze się zatrzymał, zagadał, albo chociaż pomachał. Zdziwiło mnie, że od jakiegoś czasu zaczął mnie unikać. Myślałem, że on wyburza dom, by się tu wybudować albo żeby plac do swoich naczep do tirów mieć. A on nam odpady pozostawiał – mówi Zbigniew Kruszyński, sąsiad z naprzeciwka.
Wójt Chodowa z Danielem jeszcze do połowy stycznia miał kontakt. – Tłumaczył mi, że on chciał rozkręcić taki biznes. Od starosty kolskiego wiem jednak, że na transport, magazynowanie nie miał żadnych zezwoleń. Nigdy o nie, nie wystąpił. 23 grudnia doszło do spotkania, także z inspektorami WIOŚ, na którym Daniel zapowiedział, że chce usunąć odpady, że już nawet prowadzi rozmowy ze spalarnią w Koninie. Minął miesiąc i od połowy stycznia nie odbiera telefonu – mówi Marek Kowalewski.
Od nas także nie odebrał telefonu, nie odpisał na sms-a. Telefon służbowy ma z kolei wyłączony.
– Gdzie są służby, gdzie prokuratura? Dlaczego to wszystko jest mu puszczone płazem? On śmieje nam się w twarz. Od tej chemii na jego działce, pszczoły, które hodował jego wuja po sąsiedzku pomarły, a co z nami? Są podejrzenia, że on wylewał część substancji do rowu melioracyjnego za domem – mówi Władysław Kruszyński.
Sprawę nielegalnego składowania odpadów przejęła Prokuratura Okręgowa w Koninie. Dopiero pod koniec stycznia pojawiła się opinia biegłego z zakresu ochrony środowiska i gospodarki odpadami.
– Informacje w niej zawarte są zatrważające. Opinia jednoznacznie stwierdza, że zagrożenie jest duże. Mauzery są składowane niewłaściwie, że mogło dojść do mieszania się substancji. Biegły stwierdził, że gdy temperatura wzrośnie nawet do 20 stopni Celsjusza, dojdzie do bardziej gwałtownych reakcji, co może spowodować samozapłon, w konsekwencji wybuch i pożar. Nie wiadomo także, ile pojemników zakopanych jest w ziemi. My tylko zdjęliśmy wierzchnią warstwę ziemi – wyjaśnia wójt Chodowa, który zapoznał się z opinią.
Prokurator Aleksandra Marańska z Prokuratury Okręgowej w Koninie tłumaczy, że śledczy czekają jeszcze na opinię biegłego z zakresu pożarnictwa. Ta ma być gotowa w ciągu najbliższych dni.
– Na podstawie tych pierwszych informacji powiadomiliśmy Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska w Poznaniu o zagrożeniu środowiskowym, a także zgłosiliśmy do Wydziału Zdrowia Wielkopolskiego Urzędu Wojewódzkiego w Poznaniu zwiększoną zachorowalność mieszkańców Szołajd –mówi.
Potwierdza, że przesłuchiwany w charakterze świadka był tylko operator koparki. Właściciela działki nie przesłuchano w ogóle.
– Ta ostatnia opinia pozwoli nam zmienić kwalifikacje czynu z nielegalnego składowania odpadów niebezpiecznych na sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy
– mówi Aleksandra Marańska. Wówczas oskarżonemu będzie groziło do 10 lat więzienia.
Toksyczne, rakotwórcze odpady. Mieszkańcy Szołajd chorują
Co znajduje się w beczkach? Z informacji WIOŚ wynika, że to w znacznej mierze odpady zakwalifikowane jako niebezpieczne:
- aceton,
- kwas 4-toluenosulfonowy,
- tripropylene glikol,
- buten,
- toulen,
- ksyleny
- inne substancje występujące w farbach, lakierach, rozpuszczalnikach,
- substancje mogące służyć za element gazów bojowych.
Mogą być toksyczne i rakotwórcze. – Pierwszą kontrolę zakończyliśmy w grudniu 2019, teraz, na prośbę wójta, prowadzimy drugą. Z naszych informacji nie wynikało, by były przekroczenia dopuszczalnych substancji. W przypadku rozszczelnienia na pewno powstałoby zagrożenie – mówi Andrzej Sparażyński, kierownik delegatury WIOŚ w Koninie.
- Potwierdziliśmy zanieczyszczenia gleby w miejscu zakopywania odpadów. Nie ma natomiast potwierdzonych informacji o skażeniu wód gruntowych.
Sparażyński uspokaja, że póki co nie ma powodu do niepokoju, ponieważ otwarte beczki, skąd były pobrane próby zostały zabezpieczone przez strażaków ziemią i folią. Jednak biegły w swojej opinii zauważa, że takie działanie jest niewystarczające.
- Te choroby mieszkańców nie biorą się jednak znikąd. Nie wierzę, że wyssali sobie objawy z palca, skoro wcześniej nie skarżyli się na żadne dolegliwości. Nawet jeśli w beczkach są substancje ropopochodne i lakiery, to przebywać w ich otoczeniu 24 godziny na dobę każdego dnia nie służy nikomu
– mówi wójt Kowalewski.
Zbigniew Kruszyński ostatnie kilka dni spędził w szpitalu. - Nie wiem, czy ta chemia jest tego przyczyną. Ale oczy mnie strasznie piekły, byłem u okulisty, nic nie stwierdził. Następnie zacząłem mieć problemy z zatokami, mam podrażnione gardło, ręce mi puchną. Doktor nie wie, co jest tego przyczyną – mówi.
Podobne objawy mają Zdzisława i Władysław Kruszyńscy. Oni nie mają wątpliwości, że powodem ich choroby są odpady niebezpieczne na sąsiedniej działce.
- Gardło drapie, zapalenie oczu. Drugi miesiąc już choruję, biorę drugi antybiotyk i nic nie pomaga. Prawnuki były u nas w styczniu, ale tylko trzy dni i musiały uciekać. Oczy je szczypały, usta miały spierzchnięte. Mąż smrodu już nie czuje, bo głównie na dworze pracuje, ale ja w domu jestem cały czas i czasem okna nie można otworzyć, bo taki nieprzyjemny jest zapach – mówi Zdzisława.
Małżeństwo odwiedził sanepid, pytając o objawy choroby. Pracownicy sanepidu byli też w pobliskiej szkole katolickiej, która znajduje się kilometr od składowiska odpadów.
- Rodzice są zaniepokojeni. Było spotkanie z mieszkańcami i wójtem, gdzie podano informację, że przy temperaturze 22 stopni może dojść do rozszczelnienia tych beczek. Nie wiemy, co dalej robić. Sama jestem już trzeci tydzień przeziębiona. Nie wiem czy to jest związane z tym składowiskiem – opowiada Aleksandra Bulas, dyrektorka placówki Stowarzyszenia Przyjaciół Szkół Katolickich.
– Ośrodki zdrowia w gminie Chodów i sąsiednich wiedzą, by pacjentów, którzy mają podobne objawy zgłaszać od razu do sanepidu
– mówi wójt Chodowa.
Kto usunie odpady niebezpieczne? Mieszkańcom Szołajd grozi ewakuacja
Mieszkańcy Szołajd chcą dziś tylko jednego: usunięcia zalegających beczek. - Błagamy, żądamy, by ktoś to zabrał, żebyśmy mogli oddychać i żyć jak ludzie. Nie możemy sobie poradzić z tym problemem – mówi Beata Palpuchowska.
Wtórują jej mieszkańcy pozostałych 36 domów w Szołajdach, a także lokalne społeczności z sąsiednich wsi. Mają pretensje o zachowawczą postawę prokuratury, brak działania ze strony inspektorów środowiska, polityków. - Jedynie wójt jest zaangażowany i działa – mówią. Ale wójt niewiele może.
– Na ostatnim spotkaniu, w połowie stycznia Daniel powiedział mi wprost „wójcie, co się mnie czepiasz, skoro nikt, ani policja, ani prokuratura mnie nawet nie przesłuchali, nikt zarzutów nie postawił”. 5 grudnia wszcząłem postępowanie administracyjne celem wydania decyzji nakazującej usunięcie szkodliwych odpadów właścicielowi terenu składowiska. Samą decyzję wydałem dopiero 25 lutego. Musiałem tyle czekać, by dochować wszystkie procedury, a ponadto czekałem na opinię biegłego. Decyzji nadałem rygor natychmiastowej wykonalności
– mówi Marek Kowalewski.
Jednak historie nielegalnych składowisk, także z Wielkopolski, pokazują, że właściciele terenu czy osoby odpowiedzialne unikają ponoszenia konsekwencji.
- Dlatego też jeszcze w grudniu wysłałem pismo do kancelarii premiera, Mateusza Morawieckiego. Dzięki wsparciu lokalnych posłów, udało mi się spotkać 11 lutego z wiceministrem klimatu. Minister stwierdził, że skala zagrożenia jest tak duża, a ilość odpadów stosunkowo nieduża, że można by skorzystać z rezerw ministerstwa i wojewody wielkopolskiego na ich usunięcie – opowiada wójt. Jednak wciąż nie ma oficjalnej deklaracji w tej sprawie.
Chodów to jedna z biedniejszych gmin w Wielkopolsce. Jej roczny budżet wynosi 12 mln złotych. - Z czego na działania
inwestycyjne, po odjęciu wszystkich stałych wydatków, zostaje nam pół miliona. Nie zamierzam narażać gminy na starty finansowe i zadłużenie na długie lata – deklaruje Kowalewski.
Ewakuacja to czarny scenariusz, ostateczność, ale jest przez wójta brana pod uwagę. - Gdy przyjdą wysokie temperatury, stężenia szkodliwych substancji będą nawet w dopuszczalnych granicach, ale odpady wciąż nie będą zabezpieczone, to taka możliwość istnieje. Jako wójt w obawie o zdrowie mieszkańców powołam sztab kryzysowy i zarządzę ewakuację wsi – zapowiada.
Czytaj więcej o odpadach niebezpiecznych w Wielkopolsce:
- Afera toksyczna: Ministerstw środowiska będzie walczyć z mafią śmieciową. "Pomożemy samorządom unieszkodliwić odpady niebezpieczne"
- Monitoring składowisk miał chronić przed mafią śmieciową. Nie chroni, gdyż nawet nie powstał
- Po czterech latach śledztwa zatrzymano 13 osób zamieszanych w nielegalne składowanie toksycznych odpadów
Afera toksyczna w Wielkopolsce: