Między węglowymi taśmami a kieliszkiem prosecco. Afera, po której PO się nie podniosła
W sprawie taśmowej badano wątek SkładówWęgla.pl, ale proces dotyczył Marka Falenty i kelnerów.
Na początku czerwca 2014 roku bydgoscy śledczy prokuratury w najlepsze badają dokumenty zabezpieczone w spółkach SkładyWęgla.pl i MM Group. Mija tydzień, od kiedy funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego zakuli w kajdanki Marcina W., założyciela i szefa firmy oraz między innymi Arkadiusza P. i pozostałe osoby z szefostwa węglowych spółek spod Bydgoszczy.
14 czerwca w Polsce nie mówi się już o zarzucanych kierownictwu SkładówWęgla.pl gigantycznych przekrętach, w tym wyłudzeniach podatkowych szacowanych na 85 mln zł. Media już nie żyją uderzeniem bydgoskiej prokuratury w firmę, która działała w całej Polsce, obsługując sieć około 350 składów opału.
Minister finansów i piwotalny członek RPP
Medialną bombą są ujawnione przez tygodnik „Wprost” „taśmy”. W artykule „Handel głową Rostowskiego” znajduje się stenogram rozmowy, którą minister koordynator służb specjalnych Bartłomiej Sienkiewicz odbył z Markiem Belką, prezesem Narodowego Banku Polskiego w obecności Sławomira Cytryckiego, szefa gabinetu prezesa NBP. Rozmowa odbyła się ponad rok wcześniej w warszawskiej restauracji Sowa&Przyjaciele.
Dotyczy między innymi losu Jacka Rostowskiego, wtedy jeszcze urzędującego ministra finansów. Jego dymisji domaga się Marek Belka. Mówi, że jest to jego warunkiem „execuse mea” w negocjacjach z Radą Polityki Pieniężnej. Chodzi o sprawę projektu zmian w ustawie o NBP, które usankcjonowałyby i pozwoliły bankowi centralnemu na bardziej elastyczne finansowanie budżetu państwa.
Panowie mówią o „piwotalnym” członku RPP, Jerzym Hausnerze; że między innymi „dodaje grawitacją” i „bardzo się podoba temu ch… (o min. Rostowskim, przyp. red.)”. W tle rozmowy pobrzmiewa strach przed porażką wyborczą w głosowaniu do parlamentu, które ma odbyć się dopiero za ponad dwa lata (w 2015 roku). Strach wynika między innymi z danych o spowolnieniu gospodarczym. Bartłomiej Sienkiewicz mówi: „Mamy osiem miesięcy do wyborów, jak zmniejszymy ten okres, to ten warunek jest bez znaczenia wtedy, i PiS ma 43 proc. w sondażu CBOS”.
Żniwa językoznawców. Naukowcy zacierają ręce
W rozmowach pojawiają się wyrażenia, słowa i sformułowania, które przez kolejne miesiące będą cytowane i rozkładane na części pierwsze.
By przypomnieć tylko te najbardziej nośne: „Chu…, dupa i kamieni kupa”. Na samym początku afery szok budzi właśnie nie tyle treść samych rozmów, co ich język. Nieformalny, potoczny, ale jednocześnie branżowy.
- W systemach demokratycznych demokratyczny jest również język - mówi prof. Małgorzata Święcicka, językoznawca z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. - Został uwolniony z okowów dawnej nowomowy. W Sejmie zasiadają politycy, którzy wzbogacają tę przenikającą do mediów polszczyznę słownictwem regionów, z których się wywodzą; posługują się socjolektami czy właściwym sobie idiolektem. Niektórzy językoznawcy mówią wręcz o „nowej nowomowie”. Nie sądzę jednak, by język polityki dzisiaj był bardziej wulgarny niż dawniej.
Język to oręże, przyznaje prof. Święcicka. - Umiejętnie stosowana słowna szermierka to narzędzie do dyskredytowania przeciwnika, zaznaczenia swojej pozycji. To, po jakie słowne narzędzia sięgają politycy, zależy od linii przyjętej przez ich stronnictwo, a w dużej mierze od indywidualnych zdolności. Mamy przecież wielu polityków inteligentnych, którzy potrafią mówić nie tylko poprawnie, ale świetnie posługują się retoryką. Bywają jednak i tacy, którzy z braku kompetencji językowych w ferworze walki sięgają częściej po wulgaryzmy.
Tyle naukowej analizy „nowomowy taśm”. To żniwa dla językoznawców. Politycy obozu rządzącego dostarczyli im materiałów do zajęć na miesiące, jeśli nie na lata.
23 czerwca 2014 roku publikowane są kolejne ujawnione nieformalne rozmowy polityków. Tym razem w restauracji przy Gagarina w Warszawie spotykają się szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski z byłym już ministrem Rostowskim. Mówią o „portfelu energetycznym”, „samoweryfikującej się” tajnej operacji ZEN (usunięcia terrorysty Al-Zawahiriego) w Afganistanie, robieniu „laski Amerykanom” i przechodzeniu politycznej „dekompresji”.
Prosecco zamiast szampana i europejskie wizje
Spotkanie naprawdę odbywa się dwa miesiące wcześniej. Były szef resortu finansów zamawia foie gras i comber z królika, a minister spraw zagranicznych - między innymi krwisty befsztyk i zupę z dyni. Rozmowa dotyczy między innymi przyszłości Rostowskiego, który twierdzi, że nie interesuje go posada ambasadora w Paryżu. Panowie dogadują się, co do tego, że decyzja (Sikorskiego, który w tej materii musi zaakceptować, albo odrzucić kandydaturę prezydenta) może poczekać jeszcze do czasu skompletowania list wyborczych, między innymi okręgu warszawskiego.
Mowa jest o byłej unijnej komisarz Danucie Hübner, o której panowie wyrażają się „nadęta baba”. Mowa o przyszłej obsadzie unijnych instytucji. O planach objęcia stanowiska komisarza ds. energetyki, „przewietrzeniu” europosłów. Rostowski podsumowuje: Oczywiście. Trochę będzie mniej szampana, trochę więcej będzie prosecco, ale ogólna zasada będzie ta sama. Rodzinnie, spokojnie.
ABW przychodzi po milionera od SkładówWęgla.pl
Lato 2014 roku obfitowało w niezwykłe zwroty na scenie politycznej, ale też w szeroko rozumianym świecie biznesu. Świecie, którego od polityki czasem bardzo niewiele dzieli.
Oto dzień później, 24 czerwca, funkcjonariusze ABW zatrzymują Marka Falentę, właściciela domu maklerskiego Falenta Investments. O zatrzymaniu i przesłuchaniu Falenty piszą dzisiaj różne tytuły, między innymi „Forbes”.
Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, która prowadzi postępowanie wyjaśniające w sprawie nagrań, na tym etapie nabiera wody w usta. Dopiero później następuje potwierdzenie, że aresztowanie biznesmena ma związek z aferą taśmową.
Falenta w 2014 roku znajduje się na liście stu najbogatszych Polaków. Od 2013 roku jest też właścicielem 40 proc. udziałów w SkładachWęgla.pl. Jeszcze kilka miesięcy przed zatrzymaniem zapowiada, że do końca roku 2014 wprowadzi spółkę na warszawską giełdę. Ten plan staje pod znakiem zapytania, gdy do siedziby spółek „Składów” i zajmującej się sprowadzaniem węgla z Rosji i Kazachstanu firmy MM Group wchodzą policjanci CBŚ.
Ukraińskie plany Jana Kulczyka po „Majdanie”
Śledczy przypuszczają, że coś musi być na rzeczy. Pojawiają się sygnały, że coś łączy Falentę, uderzenie w węglowy biznes i ujawnienie taśm z rozmowami polityków PO.
Na razie więcej jest jednak znaków zapytania niż odpowiedzi.
Dopiero ponad rok później, już w nowej rzeczywistości politycznej - z Donaldem Tuskiem na stanowisku szefa Rady Europejskiej i po wygranej PiS-u w wyborach parlamentarnych - wypływają kolejne stenogramy z rozmów w warszawskich restauracjach.
Jedna z nich to zapis spotkania (nieżyjącego już w tym czasie) Jana Kulczyka z biznesmenem Piotrem Wawrzynowiczem. Rozmowa dotyczyła prywatyzacji spółki Ciech. Druga - ujawniona w listopadzie 2015 przez TV Republika - to zarejestrowane spotkanie w restauracji AmberRoom w Pałacu Sobańskich z Radosławem Sikorskim. Kulczyk mówił tam o planach włączenia ukraińskiego systemu energetycznego w struktury zachodnioeuropejskie.
„Co ja z nim uzgadniam (z wiceprzewodniczącym parlamentu ukraińskiego, szefem komisji energetyki, przyjacielem premiera Jaceniuka, przyp. red.), to jest. I wiesz, ja podpisałem z nim - nawet nie uzgodniłem, podpisałem - taki list, umowę, że stanąłem na czele takiego komitetu włączenia ukraińskiej energetyki do Unii Europejskiej. Tam jest Buzek też, tam jest w ogóle parę osób z Zachodu. Dobrze to wygląda” - mówił entuzjastycznie Jan Kulczyk.
Węglowy scenariusz premiera Donalda Tuska
Od samego początku aferze towarzyszyły komentarze. Różne hipotezy zakładały oczywistą inspirację polityczną ujawnienia nagrań, które miały skompromitować polityków PO i osoby z nimi kojarzone.
TV Republika opublikowała meldunki funkcjonariuszy CBA, z których miało wynikać, że Falenta figurował w rejestrach tej służby jako OŹI (osobowe źródło informacji) o pseudonimie „Prefekt”.
W meldunku z 12 czerwca jest mowa o tym, że „Prefekt” poinformował oficera CBA o rozmowach Rafała Baniaka z Piotrem Wawrzynowiczem, pełnomocnikiem Jana Kulczyka. Rozmowa dotyczyła rzekomo korupcyjnych uzgodnień przy okazji planów sprzedaży 51 proc. udziałów w spółce Ciech.
Ten fakt komentował Wojciech Czuchnowski w „Gazecie Wyborczej”: „To 12 czerwca. Dwa dni przed wybuchem afery podsłuchowej i prawie dziesięć dni po akcji policji i prokuratury (...) Można więc odczytywać doniesienie o rzekomej korupcji Baniaka jako zemstę na wiceministrze.” Sprawę ujawnienia meldunków operacyjnych CBA skierowało do ABW.
Zaraz po opublikowaniu pierwszych nagrań i aresztowaniu Marka Falenty Donald Tusk w Sejmie, mówiąc o aferze, podkreślał: - Sprawa jest duża, mówimy o bardzo dużych pieniądzach, a przede wszystkim mówimy o bardzo realnym wpływie obrotu węglem i tym, jaki to jest węgiel, na całą strukturę i bezpieczeństwo polskiej energetyki. To nie jest tylko mój wniosek - dodał też. - Jedno jest pewne, ten, kto to robi, pisze scenariusz w konspiracji, a efektem tego scenariusza są straty dla państwa polskiego, a nie zyski.
Mówiąc to premier wspomniał o scenariuszu, który nie powstał w „instytucjach życia publicznego, ani w parlamencie, czy rządzie”. Tuskowi chodziło o inspirację z zagranicy? Tego wprost nie powiedział.
O kontakty Marka Falenty z zagranicznymi biznesmenami w kontekście ujawnienia taśm pytaliśmy jego adwokata, mecenasa Marka Małeckiego. Niestety, na razie nie odniósł się do naszych pytań.
Były szef BOR-u: Chłopcy mogliby poszukać pluskiew
W śledztwie Prokuratury Okręgowej w Warszawie jako materiał dowodowy ujęto również zeznania Marcina W., szefa SkładówWęgla.pl w sprawie kontaktów z Markiem Falentą. Ostatecznie jednak w akcie oskarżenia skierowanym do sądu śledczy odarli sprawę podsłuchów z wszelkich wątków politycznych, skupiając się wyłącznie na samym fakcie nielegalnego nagrywania rozmów.
Wyrok w tej sprawie zapadł 29 grudnia ubiegłego roku. Falenta został skazany na dwa lata i sześć miesięcy więzienia za zlecanie rejestrowania rozmów dwóm warszawskim kelnerom. Konrad L. i Krzysztof R. usłyszeli wyroki 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu.
Jak to w ogóle możliwe, że komuś udało się przez tak długi czas podsłuchiwać najważniejsze osoby w państwie? Przy okazji ostatnich zdarzeń drogowych z udziałem kierowców Biura Ochrony Rządu powraca temat podejścia polityków do tej służby. Były szef tej formacji w latach 2007-2013 gen. Marian Janicki mówił o tym w lutowym wywiadzie dla WP.pl.
„Wiem, że po moim odejściu (1 marca 2013 roku, przyp. red.) był jeden i drugi minister, który mówił, gdzie jedzie, dopiero jak wsiadał do samochodu. I później przez to mieliśmy „Sowę”; [restaurację „Sowa i Przyjaciele”, gdzie nagrywano polityków rządu Tuska - red.].”
Generał Janicki twierdzi, że afery można było uniknąć: „Jakby minister powiedział, że jedzie na pilne spotkanie tu i tam, to chłopcy by tam pojechali i zabezpieczyli to miejsce. I byłoby inaczej, ale może nie warto do tego wracać”.
Zobaczyliśmy brzydkie oblicze polityków
- Ten werdykt miał przede wszystkim wymiar nieco symboliczny - komentuje prof. Janusz Golinowski, politolog Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. - Niewątpliwie ujawnienie tych podsłuchanych rozmów, te „taśmy” zaważyły później w jakiś sposób na takiej tendencji zjazdowej obozu, który był u władzy. Słupki poparcia zaczęły spadać. Dlaczego? - naukowiec pyta.
- Ponieważ afera podsłuchowa pokazała takie bardzo brzydkie oblicze polityków, władzy w ogóle. Dlatego możemy odczytywać symbolicznie wyrok, który zapadł - jeśli rzeczywiście byłyby materiały, z których by wynikało, że tam mieliśmy do czynienia z rzeczywistym szantażem.
Politolodzy: Populistyczne zaklinanie rzeczywistości
Golinowski nie ma wątpliwości, że podobne afery będą się zdarzały. Dodaje: - Na pewno ta historia miała wpływ na sposób postrzegania władzy przez społeczeństwo. Miała wpływ na pewne populistyczne kreowanie; na poczucie budowania jakiegoś rodzaju sprawiedliwości dziejowej, nazwijmy to w cudzysłowie, bo do takich haseł się politycy odwołują. Podkreślę jednak jeszcze raz, że trudno jest komentować wyroki sądów, z nimi pozostaje się zgadzać.
Komentatorzy polityki mimo wszystko jednak nie przeceniają wagi afery taśmowej jako głównej przyczyny porażki PO w wyborach 2015 roku.
- Należy zadać pytanie, czy Platforma przegrałaby, gdyby rządził Donald Tusk; gdyby nie objął stanowiska szefa Rady Europejskiej - zastanawia się Mateusz Zaremba, politolog z Uniwersytetu SWPS w Warszawie. - Z badań CBOS-u zaufania do rządu w okresie afery taśmowej wynika, że były jakieś wahnięcia poparcia. Ale to nie było coś spektakularnego, nie da się zauważyć gwałtownego spadku.
W 2015 roku pojawiła się jedna ciekawa rzecz, spadła liczba osób obojętnych politycznie. To świadczyło o zaostrzeniu poglądów. A przecież w polityce działo się wiele. Po odejściu Tuska premierem została Ewa Kopacz. Skład rządu się zmienił. Zresztą sama Ewa Kopacz miała nieporównywalnie mniejsze doświadczenie polityczne od Donalda Tuska. Istnieje podział na liderów, takie osobowości polityczne, i na polityków, którzy działają na tyłach, zajmują się jakąś pracą organiczną.
Afera jak nadmuchana bańka? Ale zachwiała polityką
Zaremba zwraca uwagę na inny istotny fakt: - Mam wrażenie, że to sam fakt, że zostały jakieś tajemnicze rozmowy odkryte, wpłynąć mógł na to, iż to zostało uznane za jakieś niecne rozmowy. Najdokładniej przesłuchałem rozmowy ministra Sienkiewicza z prezesem Belką. Poza nieparlamentarnym językiem to tak naprawdę nie usłyszałem żadnych rażących wypowiedzi. To była rozmowa ludzi, którzy mają dobry ogląd sytuacji. Inna rozmowa, prezydenta Kwaśniewskiego z Ryszardem Kaliszem. Również w jej trakcie nic rażącego nie padło. Ot, ci panowie po prostu mają trochę więcej do powiedzenia, mają inny punkt widzenia, inne informacje. Jedynie jeśli chodzi o ministra Nowaka i prezesa NIK-u, pojawiły się wątki, które mogły wydawać się warte sprawdzenia.
- PO straciła trochę głosów - zaznacza Mateusz Zaremba - ale nie skończyła jak AWS, która przecież nie dostała się do parlamentu i nie jak SLD w 2005 roku. PO zajęła w 2015 roku drugie miejsce. Na tę partię zagłosowało nieco ponad 3,5 mln ludzi.
- Na PiS zagłosowało około 100 tys. ludzi więcej, niż na PO w 2011 roku. I PiS dostał chyba prawie milion głosów mniej niż Platforma w 2007 roku. Platforma miała pecha. Gdyby do parlamentu weszło SLD, a Korwin dostał dziesiątki głosów, to PiS by nie miał takiej większości. Więc to nie jest aż taki spektakularny sukces. To jest sukces symboliczny, pewnym zbiegiem okoliczności. PiS dostał w 2015 roku tyle głosów, że jest to porównywalne z sukcesami innych partii i jednocześnie dużo mniej, niż SLD w 2001 roku.
Nasze partie są młodsze niż jedno pokolenie
Dlaczego PO poniosła porażkę? W naukach politycznych jest blok teorii wyjaśniających społeczne mechanizmy głosowania. Istnieją teorie mówiące o podejściu emocjonalnym, związanym z wychowaniem, ale te są bardziej osadzone w USA i w systemach trwalszych, gdzie partie pochodzą z różnych warstw społecznych. - W Polsce nigdy takiego czegoś nie było. Nasze partie mają żywot krótszy, niż wychowanie człowieka i znikają, zmieniają się systemy - mówi Zaremba.
- W teoriach racjonalnych mówi się o pewnym głosowaniu ekonomicznym. Być może ten przekaz o Polsce w ruinie był silniejszy, niż ten mówiący, że Polska kwitnie. W 2015 roku byliśmy średniozamożnym europejskim społeczeństwem, co się udało po części za rządów PO. Przez te dwie kadencje naprawdę myśmy rozwijali się ekonomicznie i to mimo kryzysu. Ważne są tu oceny ekonomiczne w makro- i w mikroskali. W makro - ocena sytuacji kraju, a w mikro – ocena własnej sytuacji ekonomicznej.