Między torami: Wspólne bilety rodzą się w bólu wspólnym
Przynajmniej 10 lat trzeba było czekać, aby Zgierz dogadał się z Łodzią w sprawie wspólnego biletu. Od pewnego czasu z biletem MPK można było wjechać do Zgierza tramwajem MPK.
Ale nie było to możliwe w autobusie zgierskim linii 6 z krańcówki przy Kaliskim i w łódzkiej linii 51. W Łodzi trzeba było kasować łódzki bilet, a w Zgierzu - zgierski. Nie wszyscy podróżni wiedzieli, gdzie kończy się strefa biletowa, ale to miejsce dobrze znali kontrolerzy biletów, którzy nie mieli skrupułów przy wypisywaniu mandatów. Od początku maja jest wspólny bilet. Szkoda tylko, że cena 6 zł nie jest konkurencyjna dla podróży samochodem.
Przepychanki między łódzkim ZDiT i jej zgierskim odpowiednikiem MUK trwały latami. Chodziło o podział przyszłych wpływów ze sprzedaży wspólnych biletów. Zdaniem podróżnych smutna prawda była inna. Żadnej ze stron nie zależało na wspólnym bilecie, dopóki kontrolerzy masowo wlepiali mandaty zdezorientowanym pasażerom. Po cichu mówi się, że to prezydent Zgierza uparł się, żeby wreszcie dogadać się z Łodzią i wprowadzić ten bilet.
Na razie nie wiadomo, czy podobne rozwiązanie zostanie wykorzystane w ramach umowy Łodzi z Pabianicami. Jest to o tyle dziwne, że młoda spółka kolejowa ŁKA potrafiła szybko porozumieć się, żeby w granicach Łodzi można było jechać pociągiem z biletem MPK lub tramwajem z biletem ŁKA. O pełnej integracji biletowej w aglomeracji łódzkiej wiele słyszy się przynajmniej od dekady, ale realizacja tego projektu idzie jak po grudzie i ciągle wydaje się być odległą perspektywą.