Między regałami: Życie od jarmarku do jarmarku
Już prawie mamy Wielkanoc, a można odnieść wrażenie, jakby mieszkańcy Łodzi przygotowywali się do Bożego Narodzenia i to na dodatek tak samo jak robili to przed rokiem, dwa lata czy trzy lata temu.
W tym mieście wydaje się bowiem, że pomysł na organizację kilku przedświątecznych tygodni jest ten sam: bierzemy deski, zbijamy je w domki/budki, wstawiamy tam trochę chleba, trochę kiełbasy, bałwanka lub kurczaczka i gotowe! Jarmark pełną gębą. Jest swojsko i przaśnie.
I tak naprawdę różna jest tylko nazwa. Mamy więc jarmark bożonarodzeniowy i jarmark wielkanocny, oba po prostu świąteczne. I na tym wyczerpuje się główny pomysł na przedświąteczne wydarzenia w Łodzi i to zarówno w wykonaniu centrów handlowych jak i miasta. Możemy liczyć na czy tragarzy prezentów, odpowiednie dekoracje, ale znów: to już było. Rok temu, dwa lata temu, pięć. Wymienia się te ozdoby, które się przykurzyły lub zniszczyły, a poza tym wygląda na to, jakby przygotowania do świąt skupiały się na wizycie w magazynie i wyciąganiu kartonów sprzed roku. Oczywiście, zmieniają się wykonawcy, którzy pojawiają się na tej samej scenie, co rok i lata wcześniej, ale niemal wszystko inne jest tak samo. Można odnieść wrażenie, jakby niepisana łódzka tradycja zabraniała organizatorom wymyślenia czegoś nowego, zrobienia czegoś, czego jeszcze nie było. Nikt nie chce się wychylić, wszyscy wolą kopiować samych siebie z przeszłości. W awangardzie niemal są ci, którzy oderżną coś od konkurencji.
Ponoć najbardziej lubimy oglądać te filmy, które już znamy i słuchać tych piosenek, które już wcześniej słyszeliśmy. Być może wierzą w to zwłaszcza specjaliści od wydarzeń w mieście i w centrach handlowych i dlatego kilka razy do roku w różnych częściach miasta pojawiają się drewniane domki, w których - jak zawsze - można kupić artykuły spożywcze, różne dziwne akcesoria i ozdoby, choć te akurat zmieniają się dwa razy w roku. Ale w końcu mówi się też o zdartej płycie...