Między regałami: Hipermarkety w odwrocie?
O śmierci papierowych gazet można powiedzieć jedno: te pogłoski są zdecydowanie przesadzone. Czy tak samo jest z hipermarketami, które miałyby przegrać rywalizację z dyskontami i innymi mniejszymi sieciami sklepów?
Teoretycznie tę tezę może potwierdzić to, co dzieje się obecnie w sieci hipermarketów brytyjskich Tesco. Praktycznie jednak bym tego nie przesądzała, bo w końcu ciągle w kioskach można kupić nie tylko bilety i kosmetyki, ale też gazety.
Ten tydzień okazał się fatalny dla blisko 700 pracowników Tesco w kraju i zapewne kilkudziesięciu w Łodzi i naszym województwie. Związkowcy otrzymali pismo, z którego jasno wynika, że dwa sklepy w Polsce zostaną zamknięte, a z sześciu znikną działy sprzedaży internetowej. W tym gronie jest Tesco w Focus Mall w Piotrkowie (do likwidacji w całości) i w Łodzi przy ul. Widzewskiej (likwidacja działu zakupów internetowych). Przyczyny są zawsze te same: ekonomiczne. Duże sieci sklepów nie są już takie duże, jeśli weźmiemy pod uwagę wielkość sprzedaży i miłość klientów objawiającą się skłonnością do otwierania portfeli właśnie u nich. Znaczną część tych uczuć kupujący przelali na mniejsze sklepy: dyskonty i markety, których wysiłek udawania sklepów osiedlowych został nagrodzony. Ciągle jednak hipermarkety nie są tak zagrożone wyginięciem jak dinozaury. W końcu zawsze będą osoby, które zapragną dokonać wyboru musztardy spośród wyrobów piętnastu producentów, a nie dwóch i będą chciały pogrymasić przy kupnie masła, galaretki owocowej czy innego sera.
Tesco więc przetrwa, choć bez części pracowników. Innym pytaniem jest to, ilu jeszcze musi zniknąć z hali sprzedaży, by klienci uznali, że nie chcą spędzać pół godziny przy kasie, by mieć ulubiony ketchup. Bo w pewnym momencie klient może jednak tupnąć nogą i zabrać swoje zabawki do sklepu z mniejszą ilością musztard i serów. Ważne, by umieć balansować między kosztami a klientem.