Michał Znaniecki. Rozmowa z reżyserem operowym i teatralnym o pracy artysty w czasach pandemii
O tym, jak nieprzydatne są kalendarze, nowych, twórczych możliwościach, pustej scenie, artystach na widowni i pracy na odległość z Michałem Znanieckim, reżyserem operowym i teatralnym, którego pandemia zaskoczyła na Śląsku rozmawia Magdalena Nowacka-Goik.
To taki chichot losu… 1 stycznia 2020 roku napisał pan post na swoim prywatnym profilu na Facebooku, oznajmiając o decyzji zniknięcia z sieci, social mediów, zaprzestaniu pisania bloga. Powodem tej decyzji było m.in. zniechęcenie do kontaktów wirtualnych, które tak mocno zdominowały nasz świat. Dwa miesiące później wybucha pandemia i nagle te rzeczywiste kontakty stają się dla nas… zagrożeniem i zostają mocno ograniczone. A te wirtualne stają się już codziennością. Pomyślał pan wtedy o tej decyzji?
MZ: Oczywiście. I ta decyzja uratowała mi chyba życie psychiczne. Histeria przebijająca z lawiny wpisów związanych z pojawieniem się koronawirusa szczęśliwie mnie ominęła. Nie miałem też dostępu do telewizji. Moja intuicja dobrze mnie poprowadziła, w odpowiednim czasie wskazując na to, żeby wycofać się z social mediów. A na jej podjęcie miało wpływ to, że irytowały mnie wypowiedzi i opinie osób nie mających pojęcia o teatrze czy operze, a głoszących je z pozycji zawodowego krytyka. Tak samo w przypadku koronawirusa wszyscy stali się samozwańczymi ekspertami. Co ważne, z powodów zdrowotnych 1,5 miesiąca spędziłem w izolacji, nie wychodziłem nawet do sklepu. A dodatkowo miałem totalny odrzut sieci internetowej personalnie i zawodowo - jako reżyser teatralny i operowy.
Pandemia każdemu z nas przyniosła zmiany w życiu, ale w pana przypadku te zmiany były ogromne. Co czuje obywatel świata, z rozpisanym na dwa lata kalendarzem zawodowym, dla którego opera czy teatr, w którym reżyseruje, jest tymczasowym domem, a ludzie tam spotkani rodziną, nagle zostaje tego pozbawiony? Bezradność? Pustkę? Zagubienie?
Straciłem tydzień na wydrukowanie kalendarza z planami na 24 miesiące, miałem porezerwowane loty do różnych miast w pięciu krajach. Rano miałem pracować we Lwowie, następnego dnia w Bytomiu, kolejnego we Wrocławiu. Ta dyscyplina , długofalowe ścisłe planowanie, odróżnia mnie od innych reżyserów. Nie wizje artystyczne, tylko to, że jestem przygotowany i dzięki temu potrzebuję mniej czasu na poszczególne zadania. I nagle wszystko to się rozsypało, dosłownie. Kalendarz został podarty, a ja uziemiony na dwa miesiące w Chorzowie, bo tam właśnie zastała mnie pandemia. Tydzień przed premierą przerwałem próby do „Zakonnicy w przebraniu” w Teatrze Rozrywki. Sytuacja deprymująca, bo ten mój znak jakości: organizowanie, przewidywanie i myślenie o przyszłości, okazał się nieprzydatny, nieważny, niepotrzebny. Największym problemem tej totalnej impotencji, oprócz tego, że artyści nie mogli występować w reżyserowanych przeze mnie spektaklach był fakt, że nie mogliśmy mieć publiczności, nie mieliśmy tak naprawdę dla kogo pracować. To, żeby robić coś jedynie tylko dla samej idei nie miało dla mnie sensu. Wyrosłem z tego, aby robić coś dla własnego ego. Podobny powód miał wpływ na to, że przestałem pisać bloga, bo wyczerpała się pewna formuła, a ja wiedziałem, że muszę naładować się doświadczeniami, aby znowu mieć coś do opowiedzenia. Jednocześnie odrzuciłem od pierwszego dnia propozycje i możliwość realizacji wideoklipów operowych, nie zgodziłem się na pokazywanie archiwalnych nagrań z moich spektakli, które nie były przygotowane pod kątem prezentacji na monitorze, a jedynie na potrzeby archiwum teatru. Uważałem, że byłoby to niemoralne.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień