Metalowiec, który przebiera się za średniowiecznego woja
- Od 20 lat mam przed koncertami tremę i nocne koszmary - przyznaje Mariusz Maryo Wendołowicz z Białegostoku. Jest założycielem i wokalistą zespołu In Extremis. W sobotę grupa ta będzie obchodziła jubileusz, a Mariusz pojawi się na nim w stroju średniowiecznego woja.
- 20 lat temu założyłeś zespół In Extremis. Czy po dwóch dekadach na scenie nadal towarzyszą ci emocje?
- Cały czas, w ciągu tych dwudziestu lat naszego grania, towarzyszą nam te same emocje. Denerwuję się przed każdym koncertem, mam tremę i nocne koszmary, w których zapominam tekstu. W momencie gdy wychodzę na scenę, ciągle jeszcze jestem napięty jak struna. Ale tylko do pierwszego dźwięku. Potem już płynę z falą...
- Nie jesteś wokalistą od początku istnienia zespołu.
- Jako założyciel In Extremis komponowałem i grałem na gitarze. Nie pchałem się do wokalu ze względu na to, że kiedy zaczynam grać, zamykam oczy i wtedy wyostrza mi się słuch i odpływam. Wyobrażam sobie, że jest słoneczny dzień, a ja płynę łódką. Kładę dłoń na fali, czyli gitarze i razem z nią sobie spokojnie płynę.
Jednak przez nasz zespół przeszło kilku wokalistów i nadszedł moment, w którym pomyślałem sobie, że skoro i tak piszę teksty i komponuję muzykę, to ruszę się i nauczę się śpiewać. I tak przez dwa lata uczyłem się śpiewać sylabowo, fonetycznie i do taktu. Pamiętam, że kiedy wyszedłem pierwszy raz na scenę jako wokalista, byłem tak stremowany, że musiałem wziąć dwie tabletki uspokajające. Potem okazało się, że na wszystkich robionych podczas koncertu zdjęciach miałem zamknięte oczy. Długo musiałem walczyć z tym odruchem, bo powodowało to, że odcinałem się od publiki, zamiast wchodzić z nią w interakcje.
- A jak jest teraz?
- Przyznaję, że o wiele łatwiej. Granie na gitarze stało się odruchem nabytym i dlatego mogę się bardziej skupić na śpiewaniu.
- Podczas koncertów intensywnie pracujesz głosem. Nie obawiasz się, że go stracisz?
- Najistotniejsze jest oddychanie i prawidłowe przetwarzanie powietrza w gardle. Jeżeli opanuje się tę sztukę, to gardło się aż tak mocno się nie męczy. Jeszcze nie miałem sytuacji, w której skończył mi się głos, a to dlatego, że się nie drę, tylko świadomie operuję jego siłą. Ta umiejętność przydaje mi się również w życiu zawodowym, kiedy na przykład trzeba nagrać reklamę z głosem świętego Mikołaja lub pirata, to ja się w nich wcielam.
- Muzyka to dla ciebie praca czy pasja?
- Kiedy byliśmy jeszcze kawalerami, kończyliśmy szkoły i szukaliśmy pracy, podjęliśmy decyzję, że będziemy grać z pasji i dla pasji i nigdy nie będziemy grać dla zawodowstwa, bo chcemy żyć normalnie, czyli mieć rodziny, dzieci i pracę.
Muzyka jest naszą pasją i dlatego nadal gramy. Gdybyśmy traktowali granie jako pracę, to byłyby pieniądze, ale i problemy czy kłótnie. A tak, raz w tygodniu, w niedzielę wyrywamy się z domu, gramy sobie i przygotowujemy się do koncertów oraz nagrania nowej płyty.
- Dojrzewacie wy, dojrzewa również wasza twórczość. A co z publicznością? Kto dziś przychodzi na wasze koncerty?
- Dzięki internetowi na nasze koncerty przychodzą również osoby młode. Ewoluowaliśmy, wyszliśmy z podziemia. Teraz każdy może kliknąć w komputer, odnaleźć nas, zobaczyć i posłuchać. Powstają klipy, które interesują wielu młodych widzów. Kiedyś mieliśmy pod jednym z nich komentarz młodego chłopaka, w którym napisał, że nie miał pojęcia, że w jego mieście istnieje taki zespół. Młodzi ludzie przychodzą na koncerty w naszych koszulkach. Jednak muszę przyznać, że obecna publiczność bawi się inaczej niż ta sprzed 20 lat. Kiedyś, jak się wchodziło w tzw. pogo, to wokół wrzało. Dzisiaj publiczność tylko stoi w miejscu i przytakuje głową w rytm.
- W sobotę w Białymstoku odbędzie się impreza z okazji 20-lecia waszego zespołu, podczas której wystąpią także grupy odtwórców historycznych walk.
- Przygotowujemy ostatnią edycję Blackstoku, czyli metalowego teatru muzycznego. Obiecałem sobie, że już nigdy więcej go nie zorganizuję, bo już mi starczy siedzenia po nocach. Najpierw pisałem scenariusz, potem robiłem wizualizację. Kosztowało mnie to wiele czasu i energii, ale w końcu udało mi się „okiełznać” tak liczną grupę ludzi.
- W białostockiej Famie wystąpisz nie tylko jako wokalista In Extremis, ale zaprezentujesz się też w stroju historycznym. Należysz bowiem do Bractwa Historycznego Winland. To druga pasja?
- W Bractwie Winland jestem już od paru ładnych lat. Jego działalność obejmuje wczesne średniowiecze, czyli epokę Wikingów i Słowian. Możemy odtwarzać albo jednych, albo drugich. Interesuje nas to, co działo się między IX a XI wiekiem. Wszystkie nasze stroje przygotowujemy własnoręcznie. Jedynie miecze, kolczugi i hełmy wytwarzają rzemieślnicy, a my je od nich kupujemy.
- Twoja żona i córka również należą do Bractwa Historycznego Winland?
- Takie pasje można realizować tylko całą rodziną. Nasze rodziny uczestniczą więc w tym od początku. Jeżeli jest taka możliwość, to występuję razem z żoną i córką. Ostatnio razem zagraliśmy w klipie do piosenki „Kto sieje wiatr” białostockiego rapera Lukasyno. W teledysku wcielamy się w ludzi żyjących w dawnych osadach. W jednym z kadrów widać, jak siedzimy przy palenisku... A wśród nas moja córka, cała owinięta skórami z królika.