Znany m.in. z TVN dr Krzysztof Gojdź zrobił karierę w światowym stylu, a celebryci ustawiają się do niego w kolejkach. Przy okazji pan doktor ma prawdziwie rockandrollowe podejście do życia
W rekomendacji umieszczonej na stronie internetowej twojej Holistic Clinic Patrycja Markowska napisała: „Krzysztof Gojdź jest najbardziej rockandrollowym, pełnym pasji lekarzem, jakiego poznałam”. Rzeczywiście w tobie jest tyle rockandrolla?
Dużo rockandrolla i wolności, bo to najbardziej kocham. Wydaje mi się, że najważniejsze jest robić w życiu to, co się czuje, kocha. Każdemu życzę, aby doszedł do takiego momentu w życiu.
Kiedy u ciebie pojawił się pęd ku wolności?
Pamiętam czasy stanu wojennego i późniejszej transformacji. Wydaje mi się, że pęd ku wolności moje pokolenie miało, tylko być może nie wszyscy wiedzieli, jak ruszyć do przodu. Na szczęście ja wiedziałem i w wieku 18 lat wyjechałem z małej miejscowości Dębno pod Gorzowem. Ciężką pracą doszedłem do sytuacji, w której teraz jestem. Jestem obywatelem świata, podróżującym praktycznie co 2-3 tygodnie na inne kontynenty, poznającym tysiące ciekawych ludzi i miejsc. Ta wolność to był przede wszystkim zryw, by coś w życiu ciekawego przeżyć i osiągnąć. Zawsze motywuję młodych ludzi do realizacji swoich marzeń, żeby dali się porwać ambicjom, pędowi, jeśli go mają. Ale nie każdy musi. Jeśli ktoś jest szczęśliwy w małej miejscowości, to super. Ja miałem inne podejście, bo wiedziałem, że jeśli nie uda mi się zawojować świata, to i tak mam gdzie wrócić. Do domu, gdzie jest matka, która da jeść.
Jak bliscy zareagowali, gdy zakomunikowałeś, że jedziesz zdobywać świat?
Mam wrażenie, że rodzice nie do końca nadążali za moimi wszystkimi pomysłami. Na pewno motywowali mnie, żebym skończył medycynę, bo to były ciężkie studia. Po ich ukończeniu długo nie pracowałem w zawodzie lekarza, bo nie było mnie na to stać. Robiłem różne rzeczy, co kilka lat zmieniając zawód. Moi rodzice wierzyli jednak, że będę pracował jako lekarz. Choć nie sądzili, że będę cały czas w biegu i że wykładał na całym świecie.
Co było przełomem? Skończenie prestiżowej amerykańskiej uczelni?
Chyba przełomem w życiu każdej osoby jest moment, gdy wiesz, co chcesz w życiu robić. Kilka lat temu wiedziałem już, że kasa na całe życie jest zarobiona, byt zapewniony i będę miał z czego żyć. Więc przyszedł czas na pasję. A stała się nią medycyna estetyczna, jako trochę artystyczne wyrażanie siebie.
Przez długi czas funkcjonował stereotyp, że osoby sięgające po pomoc medycyny estetycznej to...
Botoksiary.
I co ty na to?
Od dwóch lat walczę z traktowaniem medycyny estetycznej jako tabu i pojęciem „karpioustnej botoksiary”. Chcę pokazać, że tak jak zaczęliśmy chodzić na siłownię, dbamy o dietę bezglutenową czy inną, tak też powinniśmy dbać o swoją skórę. W sposób naturalny. Abyśmy nie upodabniali się do innych osób, bo sami jesteśmy fajni, oryginalni. Mam nadzieję, że taką modę zbuduję.
Świat show-biznesu oszalał na punkcie poprawiania urody?
Niektórzy nawet za bardzo. Ale z jednej strony się nie dziwię, będąc codziennie wystawianym na widok publiczny w tych plotkarskich portalach, większość stara się ustawić pod dobrym kątem, nie pokazać zmarszczek, bo za chwilę będzie hejt. Nie każdy ma twardy tyłek, żeby to przeżyć, dlatego ludzie z show-biznesu wymiękają. Oni walczą, żeby dobrze wyglądać, a fani często wymagają tego od nich.
Twoimi klientkami jest wiele kobiet znanych z „czerwonego dywanu”. Zawsze proszą o anonimowość?
Już nie mają z tym problemu. Normalnie przychodzą do mnie do kliniki i siadają w poczekalni, z innymi pacjentami. Nie mają problemu pokazywać się ze mną.
„Zatrzymać czas” to tytuł twojej książki. Czas to pojęcie względne dla ciebie?
Brakuje tego czasu. Przed chwilą korespondowałem sobie z moim przyjacielem Robertem Kupiszem i on zadał mi pytanie: „Jak się czujesz prywatnie? Czy jesteś szczęśliwy?”. Ja odpowiedziałem mu: „Mega! Tylko nie mam kontroli nad swoim czasem”. I to nie jest fajne. Chciałbym zatrzymać ten czas, również w życiu codziennym, nie mówiąc już o fizyce. Tytuł mojej książki pojawił się trochę z przekory. Czy możemy zatrzymać czas i czy jest sens, aby to zrobić.
Podobno kiedyś chciałeś być artystą...
Najpierw księdzem (śmiech).
Skąd ten pomysł?
Pochodzę z bardzo małej miejscowości i z dość religijnej rodziny. Od zawsze myślałem, że trzeba pomagać ludziom. Byłem już nawet przygotowywany do życia w klasztorze salezjanów, a dziadek chciał mi sutannę kupować. Ale życie wtedy podjęło za mnie decyzję, bo poznałem dziewczynę. Stwierdziłem, że skoro nie mogę duchowo pomagać, to będę to czynił lecząc ludzi.
Czujesz się trochę psychologiem, kiedy przychodzą do ciebie pacjentki z różnymi problemami, czasem bardzo poważnymi?
Staram się być psychologiem. Zanim zaczynam proponować cokolwiek pacjentkom, to staram się powiedzieć, czym jest proces dojrzewania. Tłumaczę, że jest to proces nieunikniony i każdy z nas ulega starzeniu się, do czego musimy się przyzwyczaić. Pęd za urodą nie jest najważniejszy. Można oczywiście próbować zatrzymać czas, odmłodzić się, ale nic na siłę. Najpierw potrzebne jest odmłodzenie wewnętrzne. Jeśli nie uporamy się z tym, co wewnątrz, to nigdy nie będziemy piękni na zewnątrz. Chyba znowu zaczynam gadać jak kaznodzieja (śmiech).
Wspominasz w książce, że najczęściej przychodzą do ciebie panie powyżej trzydziestki. Ale nie ukrywasz, że pojawiają się też 20-letnie dziewczyny i chcą wiele rzeczy w sobie pozmieniać. Potrzebują tego w tak młodym wieku?
Na początku powiem, że medycynę estetyczną musimy podzielić na dwie części. Pierwsza to jest ta medycyna, gdzie panie i panowie chcą się upiększyć, ale jest też taka, która pomaga powrócić do codziennego życia ludziom po różnych wypadkach. Po oparzeniach, ze zniekształconymi wręcz twarzami, z bliznami. Tu nie ma granicy wieku i niestety trafiają do mnie również dzieci. Mówię „niestety”, bo strasznie przeżywam, kiedy mam wykonać zabieg na takim dziecku i sprawić mu ból. W przypadku poprawiania urody jest rzeczywiście parcie na to, by być wiecznie młodym. Ale jeśli przychodzi do mnie 20-latka i mówi, że ma zmarszczki, to coś jest nie tak. Tutaj nie mogę zaczynać od zabiegu, tylko bardziej od psychoterapii, aby jej pomóc zrozumieć, że nie można ingerować w swój wygląd w tak młodym wieku, a ona nie powinna upodabniać się na przykład do swojej idolki. Ta grupa wiekowa to są dziewczyny, które najczęściej przychodzą ze zdjęciem, nie daj Boże, jednej z Kardashianek... Trzeba im tłumaczyć, że niekoniecznie te usta czy nosek pasują do ich osobowości. Kobiety w wieku 30-35 lat faktycznie zaczynają mieć pierwsze zmarszczki, ale one są fajne.
A 50-letnie panie?
Uwielbiam... To są babki bardzo często pogodzone już z tym, że czas upływa. Są spełnione, zarówno zawodowo, jak i rodzinnie, mają dzieci, czasem wnuki. Ale chcą przy tym dobrze wyglądać. Te babeczki całe życie pracowały na dzieci, dom czy „starego”, zdarzyło się, że je zostawił i poszedł w bok z sekretarką. One otwierają się na nowe życie, czasem rozpoczynając je z nowym partnerem. Uwielbiam je motywować, aby wyszły z domu, nie chowały się z tymi swoimi zmarszczkami, tylko zaczęły funkcjonować pełnią życia. Była ostatnio u mnie Krysia Mazurówna, cudowna kobieta. Powiedziała z uśmiechem: „Naciągnęłam się już u doktora Szczyta, teraz przyszłam do Gojdzia, żeby naturalniej zadbać o skórę”. Zapytałem, czy ma problem ze swoim wiekiem, usłyszałem, że nie. I dodała: „Nie mogę się doczekać, aż skończę 80 lat, bo wtedy rozpocznie się moja druga młodość”. Krysia ma 76 lat i podoba mi się to, że akceptuje siebie taką, jaka jest i to drugie życie jest przed nią. Wtedy skończyliśmy naszą dyskusję o 4.00 nad ranem. Ona dalej świetnie się bawiła, a ja już nie mogłem.
Nie miałeś problemu, żeby przyznać się, że wstrzyknąłeś sobie botoks?
Nie, choć nie robiłem tego jeszcze przed kamerami. Spytaj się, co mam, albo inaczej: czego nie mam? (śmiech).
A co nam zajmie więcej czasu?
Ja mam 43 lata i uważam, że zawsze trzeba działać z umiarem. Tu gdzieś się marszczę, tu trzeba coś rozluźnić... Ale najpierw stawiam na laser, by fajnie cerę poprawić i trochę ją ujędrnić. A dopiero potem botoks.
Wróćmy do ludzi ze świata show-biznesu. Jest wśród nich sporo osób, które tak zatracają się w poprawianiu urody, że czasem zaczynają przypominać karykatury samych siebie.
To jest totalne zapomnienie się i skok w pewną machinę. A trzeba pamiętać, że jak to się wchłonie, wszystko opadnie, to będzie wyglądać inaczej. Dlatego są osoby, które pakują w siebie coraz więcej, pompują się tym kwasem hialuronowym. I to jest dramat.