Magda Asbjornhus z Kielc błaga swojego 17 letniego syna Maxwella, mieszkającego w Calgary, żeby się z nią skontaktował.
48 letnia kielczanka Magda Asbjorhnus od 10 lat szuka kontaktu ze swoim synem Maxwellem, mieszkającym Kanadzie, prawdopodobnie w Calgary. Ostatni raz widziała go, gdy miał 7 lat. Dzisiaj ma 17. Od tego czasu próbuje nawiązać z nim kontakt. Bezskutecznie. Syna wychowuje jej były mąż Brent, Kanadyjczyk i nie zabiega o to, aby chłopiec zobaczył matkę. Kielczanka nie zna ich miejsca zamieszkania.
Magda, absolwentka kieleckiego Liceum im. Stefana Żeromskiego kilka miesięcy temu wróciła z Kanady, po ponad 25 latach pobytu i wielu koszmarnych przeżyciach. Obecnie marzy tylko o jednym, o nawiązaniu kontaktu z synem. Jest pewna, że to uratowałoby jej psychikę, jej dalsze życie. Ale inicjatywa musiałaby wyjść ze strony Maxwella, bo ona jako matka zrobiła już wszystko, aby go odnaleźć. W dzieciństwie synek znał język polski, trzykrotnie był w Kielcach, na pewno ją pamięta. Dlatego prosi go z całego serca, żeby do niej zadzwonił, napisał list, dał znak, że żyje. Magda podaje swój telefon 668 734 687 i adres: 25-373 Kielce ulica Żeromskiego 52/5 i prosi Maxwella, który być może przeczyta ten tekst w Internecie, dowie się o jej poszukiwaniach od znajomych, od szkolnych kolegów, żeby jej nie odtrącał. Kielczanka mówi, że żaden urząd w Kanadzie nie chce pomóc jej w kontakcie z synem, który chodzi już do szkoły średniej, dopóki nie będzie pełnoletni. A jej życie z dzieckiem zostały nagle przerwane wtedy, gdy trafiła do szpitala psychiatrycznego w Calgary.- Najpierw zaczęłam chorować na depresję poporodową, a potem sytuacyjną i nikt w tym momencie nie wyciągnął do mnie pomocnej dłoni – rozpacza. – Ważne były tylko przepisy. A te w Kanadzie są wyjątkowo surowe. Ale przecież żadne zaburzenie psychiczne matki nie powinno spowodować rozdzielenia z dzieckiem – mówi Magda. – To jest nieludzkie.
Nie traci nadziei
– Przecież ja swojego synka tak bardzo kochałam i kocham i jako matka byłam dla niego najbliższą osobą – opowiada. – Od urodzenia wychowywałam go praktycznie sama, nikt mi nie pomagał. Na dowód tego pokazuje szereg zdjęć z Maxwellem, gdy bawi się z nim na placu zabaw, spaceruje, układa puzzle, zaprowadza go nas basen. – A potem jeden dzień nas rozdzielił, tak nie powinno być, to jakiś koszmar.
Z Magdą rozmawiamy w mieszkaniu jej dziadków w Kielcach przy ulicy Żeromskiego, w obecności jej matki Barbary i babci Władysławy. Wszystkie trzy marzą o tym samym, o odszukaniu Maxwella, którego tak bardzo im brakuje.
Już na pierwszy rzut oka widać, że Magda jest osobą bardzo zmaltretowaną przez życie i wyciszoną przez leki, które teraz bierze. Każda z kobiet mama, babcia i ona sama ma inną wersję tego co się wydarzyło w życiu Magdy i dlaczego popadła w takie problemy, ale wszystkie są zgodne co do tego, że emigracja nie wyszła jej na dobre. Teraz uważają, że gdyby została w Kielcach, w Polsce, to wszystko ułożyłoby się zupełnie inaczej, ale nikt tego nie mógł przewidzieć. – To co spotkało moją wnuczkę nadawałoby się na napisanie książki, dlatego w tym artykule trzeba podać najważniejsze fakty – uważa 90 letnia babcia. – Żyję już tyle lat na świecie, ale nie sądziłam, że mogą na nim dziać się takie rzeczy.
Niepotrzebna emigracja
Matka kobiety, Barbara jest zdania, że cały splot niedobrych zdarzeń rozpoczął się od rozpadu ich rodziny, od tego czasu, kiedy jej mąż, a ojciec Magdy wyemigrował do Australii w poszukiwaniu godniejszego życia. – Ja zostałam z dwójką małych dzieci, starszą córką i młodszym synem w Kielcach, ale za jakiś czas mąż poprosił, żebyśmy do niego dołączyli i wszyscy zostali w Australii, bo tam były lepsze perspektywy. Ale na miejscu nie ułożyło się nam, okazało się, że mąż jest już w związku z inną, dużo młodszą kobietą i zrozpaczona musiałam wrócić z dziećmi do kraju. To były dla nas bardzo ciężkie lata.
Magda uważa, że to zdarzenie, rozwód odbił się bardzo niekorzystnie na psychice mamy, stała się strzępem człowieka, ale ona teraz chciałyby się skupić głównie na sobie, na wyprostowaniu własnego życia, a najbliżsi jej tego nie ułatwiają, tylko obwiniają ją za to, że zachorowała, że nie sprostała nowym wyzwaniom.
W wielkim skupieniu opowiada swoje przeżycia. – To mama chciała, żebym wyszła za mąż za Kanadyjczyka Brenta, z zawodu nauczyciela – relacjonuje. – Gdzieś przez kogoś poznała i zaprosiła do Kielc na wakacje, po trzech miesiącach zaręczyliśmy się, wzięliśmy ślub, miałam wtedy 20 lat i wkrótce zabrał mnie do Kanady, z tego względu, że tam, zdaniem mojej mamy panował większy dobrobyt. Był ode mnie 10 lat starszy. Na początku wszystko między nami się układało się dobrze, on uczył w szkole podstawowej kilku przedmiotów, ja pracowałam jako asystentka w przedszkolach, skończyłam kilka kursów, biegle poznałam język – wspomina tamte czasy. – Mam dwa obywatelstwa polskie i kanadyjskie. Przez ten czas trzykrotnie byliśmy w Kielcach, a po ośmiu latach naszego małżeństwa zaszłam w ciążę i od tego momentu zaczęły się okropne kłopoty. Miałam bardzo ciężki poród, przez cesarskie cięcie, po którym przydarzyła mi się dodatkowo sepsa. Z trudem mnie uratowano, a po powrocie do domu dostałam depresji poporodowej. Mama nie mogła przylecieć z Polski, żeby mi pomóc, nie miała na bilet, poza tym opiekowała się młodszym bratem, teściowie w Kanadzie pomagali wnukom ze strony córki, męczyłam się sama. Po jakimś czasie odzyskałam jako tako siły psychiczne, ale od tego momentu stany depresyjne zaczęły w trudniejszych momentach mojego życia powracać. Nie było mi łatwo, oprócz tego, że opiekowałam się swoim synkiem, to jeszcze dodatkowo, żeby zarobić, kupiliśmy mały domek na raty, wzięłam pod opiekę dzieci koleżanek. Czułam się wyczerpana i po 7 latach znów wysiadłam psychicznie, zemdlałam w drodze do szkoły odprowadzając do niej Maxwella. Wezwano karetkę pogotowia i mój mąż zasugerował, żeby zabrano mnie do szpitala psychiatrycznego, z tego względu, że miałam wcześniej epizody depresji. Już w szpitalu zaczęły mnie odwiedzać pracownice socjalne, które szybko skierowały zawiadomienie do sądu, że osoba z zaburzeniami psychicznymi nie może opiekować się dziećmi. Potem wypadki potoczyły się błyskawicznie. Po powrocie ze szpitala nie mogłam wrócić do mojego domu i dziecka, dostałam zakaz zbliżania się do synka ze względu na zaburzenia psychiczne.
Kobieta opowiada dalszy przebieg coraz straszniejszych wydarzeń. – Mama z babcią ściągnęły mnie do Polski na dalsze badania i okazało się, że neurologicznie jestem zdrowa i mam tylko depresję reaktywną, którą można wyleczyć – mówi Magda Asbjorhnus. – Mama nie chciała mnie już wypuścić z kraju, ale ja chciałam za wszelką cenę jechać do synka i męża, którego bardzo kochałam. Od tamtej chwili, od 10 lat Maxwella już nigdy nie zobaczyłam. W Kanadzie musiałam zaczynać wszystko od nowa, pracowałam po nocach w barach, wynajmowałam basementy, co dodatkowo fatalnie wpływało na moją psychikę. Ratowałam się jak mogłam, ale bezskutecznie. Brent się ze mną rozwiódł, zawiadomił mnie, że mam zakaz kontaktowania się z synem i wyjechał gdzieś z nim. Nie znam ich adresu, choć różni przyjaciele ze Szwecji, USA próbowali mi pomóc w odszukaniu dziecka.
Kielczanka mówi, że w ciągu ostatniego roku czuła się tak źle, że ponownie wróciła do Kielc i tutaj się leczy. – Po tych przeżyciach kieleccy psychiatrzy uznali, że mój stan pogorszył się i jedyne co mogłoby mi pomóc to nawiązanie kontaktu z dzieckiem – dodaje kobieta. – Ale jak mam do niego dotrzeć. Może ktoś w Kanadzie zna 17 letniego Maxwella Asbjorhnusa i umożliwi mi to. Bez dziecka nie mam po co żyć.