Mateusz Kantor: Zerknąłem na rzekę, a tam nieruchomo leżał człowiek
Nie myślałem o własnym bezpieczeństwie. Nie darowałbym sobie, gdybym nie pomógł - mówi MATEUSZ KANTOR, piłkarz Karpat Krosno, który kilka dni temu wyciągnął z rzeki tonącego mężczyznę.
Piątkowe popołudnie 18 sierpnia zapadnie pewnie panu na dłużej w pamięci?
O tak. Rzadko przydarzają się człowiekowi takie sytuacje. Mało przyjemne i wymagające natychmiastowej reakcji. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło, że nie doszło do tragedii.
Takie sytuacje wymagają nie tylko natychmiastowej reakcji, ale przede wszystkim odwagi. Nie każdy wskoczy do wody ratować drugiego.
To był odruch. Jechałem samochodem, zauważyłem na moście na Wisłoku w Krośnie dziwnie zachowujących się ludzi, coś krzyczących, nerwowo gestykulujących. Zerknąłem na wodę, a w niej leżał nieruchomo człowiek. Zatrzymałem samochód i popędziłem na ratunek. Niewiele myślałem o własnym bezpieczeństwie. Liczyła się szybka decyzja. Nigdy nie darowałbym sobie, gdybym nie pomógł.
Przypomnijmy, że z mostu, z dość dużej wysokości skoczył mężczyzna. W jakim stanie był desperat, kiedy pan do niego dopłynął?
Leżał nieruchomo na tafli. Od razu starałem się nawiązać z nim kontakt. Szybko zareagował, odpowiedział na moje pytania. Uchwyciłem go w taki sposób, żeby usztywnić część szyjną kręgosłupa, bo nie miałem pojęcia o jego obrażeniach.
Szybko się pan zorientował, czy coś poważnego mu dolega?
Cały czas rozmawialiśmy, dlatego sądziłem, że jego stan jest w miarę dobry. Skoczył z mostu na nogi, a nie na głowę. Gdyby wybrał drugi wariant, to konsekwencje byłyby o wiele poważniejsze.
Głęboko było w tym miejscu?
Nie za bardzo, ale skok na główkę i uderzenie o wodę mogło skutkować złamaniem kręgosłupa.
Jak długo utrzymywał pan mężczyznę nad wodą?
Około dziesięciu minut. Czekałem na służby ratunkowe, które powiadomili świadkowie zdarzenia. Przyjechali strażacy, którym pomogłem przetransportować, wtedy już wiedziałem, że niedoszłego samobójcę na brzeg. Później czynności prowadzili już ratownicy medyczni.
Powiedział panu, że chciał odebrać sobie życie?
Tak, z powodu problemów finansowych. Wyczułem też woń alkoholu. To naprawdę ciężka sprawa, bo człowiek, który targa się na własne życie, znajduje się w fatalnej kondycji psychicznej. Życzę mu, by wyszedł z tej całej sytuacji bez uszczerbku na zdrowiu, z problemów życiowych i nie musiał już nigdy podejmować tak drastycznych decyzji.
Jest pan sportowcem, piłkarzem. Sprawność fizyczna pomogła w udzielaniu pomocy?
Wielkimi umiejętnościami pływackimi nie musiałem się wykazywać, bo nie było tam głęboko. Studiuję natomiast na piątym roku fizjoterapię, dzięki czemu wiedziałem jak się zachować.
Był pan tuż przed wyjazdem z Karpatami na mecz z Podlasiem. Nie wpłynęło to negatywnie na pańską postawę na boisku?
Nie, w żaden sposób. Rozegrałem normalne zawody, czułem się dobrze.
Ale wyniku nie udało się uratować, przegraliście 0:1.
Mamy słabszy skład niż wiosną i musi upłynąć trochę czasu, zanim złapiemy właściwy rytm. Stworzyliśmy parę sytuacji, rozegraliśmy chyba najlepszy mecz w tym sezonie, ale nie poszło. Mamy trzy bardzo ciężkie mecze przed sobą, z Resovią, Motorem Lublin i Stalą Rzeszów, więc nadchodzi dobry bardzo czas na rehabilitację.