Mateusz Damięcki: Zawsze chciałem wychodzić z szuflady, do której mnie włożono
Mateusza Damięckiego możemy właśnie oglądać w kinach w filmie „Lokal zamknięty”. Nam popularny aktor opowiada czy znane nazwisko ułatwiło mu karierę.
- „Lokal zamknięty” to pierwszy polski film podejmujący temat pandemii – i to w konwencji komedii. Skąd taki pomysł?
- Zdawaliśmy sobie sprawę, że o pandemii będzie się długo mówiło i to na serio, dotknęła przecież tak wielu z nas wywołując szereg poważnych konsekwencji. Jak to jednak zwykle bywa, wszystko co jest powodem smutku i zgryzoty, człowiek w odruchu autoimmunologicznym stara się oswoić, zelżyć, obrócić w żart. Każdy z nas jest już zmęczony, mamy dosyć tego stanu zawieszenia, atmosfery wszechogarniającego strachu. Przyszła więc najwyższa pora na to, by z całej tej sytuacji pożartować. Choć sama produkcja filmu była poważną sprawą, zdawaliśmy sobie sprawę, że robimy coś, żeby ten balon wreszcie przebić.
- Początkowo film nosił tytuł „Zaraza w domu miłości”. Dlaczego ostatecznie wszedł do kin jako „Lokal zamknięty”.
- Początkowo tytuł miał być dowcipnym nawiązaniem do głośnej powieści Marqueza „Miłość w czasach zarazy”. Bardzo nam się on wszystkim podobał. Ostatecznie jednak został zmieniony pod wpływem sugestii dystrybutora. Jak się nad tym dłużej zastanowić, to ma to sens: filmy ze słowami „pandemia” czy „zaraza” w tytule przez długi czas mogą być trudne do sprzedania. To są prawa, którymi rządzi się rynek i nie można sobie ich ot tak zmienić. W końcu reżyser wymyślił więc nowy tytuł. Również niejednoznaczny. Uważam, że zabawny, pasuje.
- Kręciliście w warunkach pandemicznych obostrzeń. Jak sobie radziliście na planie?
- Plany filmowe zostały początkowo na długi czas wyłączone z pracy. Jeszcze gorsza sytuacja zaistniała w teatrach. Dostaliśmy mocno po głowie. Kiedy więc lockdwon został poluzowany, od razu ruszyły prace nad filmami i serialami. Kręciliśmy w takich samych warunkach, w jakich pracowała cała Polska: staraliśmy się trzymać dystans, nosiliśmy maseczki i wietrzyliśmy pomieszczenia. Nie przywykliśmy jednak do tego typu pracy. Przecież kręcenie filmu polega na bliskim kontakcie. Często trzeba swobodnie porozmawiać czy wymienić uwagi. A niektóre sceny wymagają bliskiego kontaktu fizycznego. Jak więc w tych warunkach zagrać pocałunek? Trzeba było realizować założenia scenariusza, więc musieliśmy się na pewien czas wyłączyć z tych obostrzeń. Ale byliśmy nieustannie testowani i na szczęście nikt nie zachorował. Kręciliśmy oczywiście w tempie ekspresowym.
- Czym była dla pana możliwość pracy po długim okresie lockdownu?
- Czymś zbawiennym. Ja byłem przez długi czas zamknięty w domu. Wisiała nad nami wielka niewiadoma i zastanawiałem się jak to wszystko będzie kiedyś wyglądało. Praca była więc formą terapii. Wreszcie można się było spotkać i pogadać z ludźmi. I znów okazało się, że mam świetną pracę, zawód, którego nie zamieniłbym na żaden inny.
Czytaj dalej!
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień