Firma Waldemara Jesisa z Gorzowa wyremontowała swoją siedzibę, a „przy okazji” wymieniła za swoje miejski chodnik, postawiła ławki, śmietniki, kwietniki. – Brawo! – chwalą Czytelnicy. Takich ludzi jest u nas więcej.
Pan Waldemar, choć na roboty wydał 300 tysięcy złotych (!), od początku nie rozumiał, dlaczego robimy szum wokół sprawy. – Nasza firma, Bazar, mieści się w centrum miasta, przy ulicy Zaułek, koło bulwaru. Dlatego od początku, gdy tylko zaplanowaliśmy remont fasady i jej odnowienie, założyliśmy także, że odmienimy najbliższą okolicę – wyjaśniał nam. Dla niego było to coś naturalnego, bo od zawsze miał zasadę, by nie patrzeć tylko na czubek swojego nosa. Jego postawa i szczodrość Bazaru zachwyciła naszych Czytelników.
Jan W. napisał: „Prawdziwy lokalny patriota!”.
Genowefa: „Podziwiam”.
Aneta: „To są właśnie prawdziwi patrioci”.
A Daniel skomentował: „To jest prawdziwy społecznik”.
Teoria eksperta
Dlaczego ludzie robią coś, czego nie muszą, poświęcają prywatne pieniądze czy czas, by zadbać o coś, co wcale nie należy do ich obowiązków? Dlaczego wyręczają miasto, spółdzielnię mieszkaniową, sołectwo albo urzędników od zieleni?
Psycholog społeczny wyjaśnia, że... Stop. Zaraz, zaraz. A czemu pytać o to psychologów, skoro można innych, podobnych do pana Waldemara, społeczników? Jak choćby Elżbietę Daszkiewicz z Gorzowa! To ona skrzyknęła sąsiadów i rok temu wspólnymi siłami urządzili koło swoich bloków skwer do wypoczynku, ustawili ławki, sprzątnęli zieleń, zbudowali ścieżki i domek dla dzieci.
No to pytamy: Dlaczego niektórym się chce? Pani Elżbieta bez zastanowienia tłumaczy: – Jednym się chce, bo chcą coś poprawić, zmienić, upiększyć i uważają, że sami dadzą radę. Bo można. Naprawdę. Wystarczy jedna pozytywnie zakręcona osoba, by zaangażowały się kolejne. To działa jak pozytywna kula śniegowa. Zaangażowanie budzi zaangażowanie. Tak było u nas.
Identycznie postąpili gorzowianie z Zakanala, którzy odmienili podwórko przy ul. Krótkiej. Doceniła ten zryw ogólnopolska fundacja i pomogła im wykończyć wspólne miejsce odpoczynku. Teraz można tu grillować, przysiąść, pobawić się z dzieckiem. A przecież było tego więcej. Na przykład bojówki społeczników w ciągu ostatnich dwóch lat malowały w Gorzowie ławki, sadziły kwiaty, pieliły skwery. Ot tak, bo ludzie sami tego chcieli.
Inni stają się społecznikami z... niecierpliwości
To też dobry powód! To właśnie dlatego Regina Jankowska z Gorzowa wzięła się za ohydny płot koło jej sklepu przy ul. Łużyckiej. Stał latami, urząd nie potrafił przymusić właściciela sąsiedniej nieruchomości do usunięcia paskudy, więc pani Regina... przy płocie zrobiła kwietnik, a przy blaszanym ogrodzeniu posadziła rośliny pnące. I co? I teraz, gdy się zielenią, nie ma płotu, tylko jest ściana zieleni.
Z kolei właściciel kantoru i sąsiadująca z kantorem kwiaciarka (ścisłe centrum miasta, okolice pomnika Edwarda Janca¬rza), zezłoszczeni krzywym chodnikiem, który był przy ich biznesach, na własny koszt go wyrównali. Miasto przez lata nie chciało wykonać tej szybkiej roboty, tłumacząc, że dla tej działki... nie ma planu przestrzennego! I dlatego nie można tu robić remontu!
Przykładów nie brakuje
Lubuszan, którzy biorą sprawy w swoje ręce, jest więcej. W Bogaczowie koło Nowogrodu Bobrzańskiego ludzie w czynie społecznym pomogą zbudować plenerową siłownię. Dlaczego? Bo mają doświadczenie w obywatelskich zrywach, a na koncie m.in. postawienie wiaty.
Z kolei w Krzeszycach mieszkańcy skrzyknęli się na sprzątanie nasypu kolejowego między ul. Dworcową a Wojska Polskiego. Pozarastany jest, a przecież to dla wielu dzieciaków droga do szkoły. Poza tym to kawał przestrzeni, który można lepiej wykorzystać! – Już dawno chcieliśmy, żeby była tu ścieżka rowerowa i do spacerowania. To jest w naszym interesie, więc warto przyłączyć się do akcji sprzątania – mówi nam mieszkaniec Mateusz.
A mieszkańcy Borowa Polskiego w gminie Nowe Miasteczko niedawno skrzyknęli się i na własną rękę załatali dziury na
swojej trasie, która prowadzi w stronę Niecieczy. Widząc, że gmina nie ma pieniędzy na remont, sami wyłożyli kasę z funduszu sołeckiego na szlakę, a potem sami wykonali pracę, ciężko machając łopatami. Taki remont zapewne na długo nie wystarczy, ale ludzie, zamiast załamywać ręce i użalać się nad złym losem, po prostu wzięli sprawy w swoje ręce. A to jeszcze nie koniec! – Teraz chcielibyśmy stworzyć nowy plac zabaw – opowiada nam Dorota Szymańska, młoda pani sołtys, która zapału ma tyle, że można by nim kilku gospodarzy wsi i miast obdzielić.
Na osiedlu przy ul. Lisiej w Zielonej Górze Agatę Kowalewską zna chyba każdy.
Dla większości to po prostu pani Agatka. Pełna optymizmu, wiecznie uśmiechnięta, tryskająca energią i pomysłami. – Mieszkam w wieżowcu, przed którym jeszcze kilka lat temu był trawnik, ławki. Na trawnik rzucali papierosy, cały usiany był psimi odchodami. Na ławkach przesiadywali młodzi i pili te swoje... mamroty. Jak nic, obraz nędzy i rozpaczy. Na tym naszym pod-wórku było okropnie! – wspomina pani Agatka.
Prośby i groźby sąsiadów nic nie dawały. Pani Agatka już dłużej nie mogła patrzeć na otoczenie przed swoim blokiem. Postanowiła działać. – Skrzyknęłam dwie sąsiadki, spod dwójki i spod siódemki, i wspólnie postanowiłyśmy: Posadzimy kwiaty! – relacjonuje. Kobiety wzięły się za robotę. Kupiły sadzonki, cebulki. Wysprzątały teren, skopały ziemię i zorganizowały zgrabny ogródek. Do pracy szybko włączyli się też inni. – To było niesamowite. Dzieci przynosiły cebulki, ludzie z działek przynieśli piwonie. Zaczęło się robić kolorowo i ładnie. I tak, zamiast narzekać, postanowiłyśmy miłością i sercem zmienić to szare i brzydkie otoczenie – podkreśla pani Agatka.
Kwiatowy ogród przed blokiem to jej oczko w głowie
Często zaglądają tu dzieci, osoby chore, studenci Uniwersytetu Trzeciego Wieku. A latem, za sprawą pani Agatki, na trawie odbywają się ćwiczenia. – Ja to nazywam takimi zajęciami z instrukcji obsługi człowieka. Profilaktyczne ćwiczenia na kręgosłup i inne schorzenia. Kto chce, to przychodzi. Jest naprawdę miło i sympatycznie. I tego lata będzie tak samo. Warto przyjść – zachęca ko-bieta.
Zbyt proste? Nie!
A może w Tobie też drzemie gen społecznika, tylko nie wiesz, jak wystartować? Bo przecież nie masz firmy i 300 tysięcy złotych na remont, jak pan Waldemar? To na początek weź kartkę, długopis i... napisz, że szukasz podobnych pozytywnie zakręconych, którzy pomogą Ci ogarnąć osiedlowy skwer, zasadzić kwiaty, zamalować wyzwiska na ścianie czy załatwić inną, choćby najmniejszą, obywatelską sprawę. A potem zawieś kartkę na drzwiach kilku klatek schodowych, wskaż miejsce i godzinę zbiórki, i patrz, jak się tworzy ekipa.
Zbyt proste, by było prawdziwe? Nie. Dokładnie od tego zaczęła się wielka przemiana kawałka parku przy blokach przy ul. Reja i Kochanowskiego w Gorzowie, którą rozpętała pani Elżbieta.